090325
Ostatnia niedziela w sanatorium, ostatni wyjazd z Krasnobrodu na wędrówkę.
Nim opowiem o niej, powiem parę słów o sanatorium. Tak naprawdę jest to fundowanie ludziom starszym i schorowanym urlopu w ładnym miejscu, ponieważ działań prozdrowotnych jest nader mało, raptem 3 kwadranse dziennie. Nie krytykuję, staram się znaleźć racjonalność, w końcu ja i inni kuracjusze płaciliśmy składki przez kilkadziesiąt lat, a emerytury są tak wyliczone, aby raczej mniej niż więcej oddać nam pieniędzy z systemu. Niech więc będą te emeryckie bezpłatne urlopy zwane sanatoriami, ale mimo wszystko czuję w sobie lekki sprzeciw. Kuracjusze są nastawieni na rozrywkę, tańce, wycieczki, zawieranie znajomości, także tych erotycznych – to nie domysł, a rezultat obserwacji. W porządku, ale czy koniecznie za duże pieniądze z NFZ? Słyszałem, że doba pobytu w sanatorium krasnobrodzkim kosztuje 260 zł, zapłacono więc za mnie ponad 5 tysięcy! Wobec ogromnych braków pieniędzy, grożących nawet załamaniem się systemu albo radykalnym zmniejszeniem przyszłych emerytur, czy nie efektywniej byłoby, gdyby fundusz płacił za zabiegi ambulatoryjne, a jeśli już wysyłać do sanatorium, to tylko ludzi w wyjątkowo trudnej sytuacji i stanie? Na przykład niepełnosprawnych lub nie mających innych możliwości rehabilitacji. Zaoszczędzone pieniądze można by przeznaczyć na dofinansowanie operacji dzieci, na przykład.
Pisałem już, tutaj powtórzę: więcej do sanatorium nie pojadę. Nie chcę żyć pod dyktando zegarka, słuchać hałaśliwych sąsiadów i wszędzie, podkreślam: wszędzie włączanych radioodbiorników.
Dzisiaj wstałem o piątej, a kwadrans po szóstej wyruszyłem na szlak. Był lekki mróz, siwy szron pokrywał zielone oziminy i burobrązowe zeszłoroczne trawy, ale już po ósmej zdjąłem pierwszy sweter, później stopniowo kolejne odzienia. Szedłem polnymi drogami po długich ale łagodnych zboczach. Pagórków charakterystycznych dla zachodniego Roztocza, czyli wyraźnie zaznaczonych, z krótkimi ale stromymi zboczami, jest tam niewiele, ale dali tam nie brakuje.
Trafiłem na okolicę z licznymi wiatrakami. Widziałem je bliżej lub dalej, ale cały dzień. Nie przeszkadzają mi bardzo, ale przecież krajobrazu nie upiększają. Na kilku fotografiach widać ciekawy efekt: podwójne łopaty, czy też śmigła wiatraków. Jest ich trzy, a na zdjęciach widać 5 czy 6. Dlaczego tak? Aparat czasami robi parę zdjęć jedno za drugim (technologia HDR), a później składa je w jedno tak, żeby to złożone było jak najlepsze. No i tak mu wyszły te połączone zdjęcia...
Widząc nieco z boku ładne wzgórki, skręciłem między drzewa starego, opuszczonego sadu. Na jego końcu rośnie kilka orzechów włoskich, a pod nimi leżało (nie, nadal leży) mnóstwo orzechów. Orzechy leżały pod orzechami – takie masło maślane mi wyszło, więc niech będzie: leżały nasiona orzechów. Dwa rozgniotłem, w środku były dobre, więc napchałem nimi połowę plecaka. Całego nie mogłem, bo nie dość, że był ranek i miałem przed sobą kawał drogi, to jeszcze musiałem mieć miejsce na jedzenie, termos i swetry. Kiedyś, jako dzieciak, podkradałem się z kolegami do sąsiadów by trochę podkraść im tego rarytasu, teraz ludziom nawet zebrać się go nie chce. Coraz więcej jest zwykłych kiedyś czynności, których nie chce się nam robić.
Za sadem z orzechami zobaczyłem klasycznie roztoczański widok, właśnie ten:
Jest w nim wszystko, co mnie urzeka w Roztoczu: strome zbocza pagórów, wysokie miedze dzielące wąskie tarasowe pola, na nich pojedyncze drzewa lub pasy tarniny. Dla takich widoków chodzę drogami i polami tej lubelskiej krainy.
W oddali, na linii odległego horyzontu, zobaczyłem maszt GSM. Dojdę do niego i będę wracał – postanowiłem. Maszt był dalej niż oszacowałem, na dokładkę w drodze powrotnej skręciłem ku drugiego wyjątkowo wysokiego masztu, w rezultacie licznik nieco przekroczył 21 kilometrów, ale to dobrze, wszak drogi nigdy za wiele, a brzuch nieustannie ma ochotę rosnąć.
Na tych masztach są anteny GSM, a więc urządzenia, które wysyłają i odbierają fale radiowe, czyli elektromagnetyczne. My sami potrafimy też odbierać takie fale, a naszymi odbiornikami są oczy; po prostu widzimy je jako światło. Fal radiowych, identycznych jak światło, a różniących się jednym drobnym szczegółem, nie widzimy i nie czujemy, ale nasze telefony owszem. W tych falach są zakodowane nasze rozmowy, smsy, zawartość oglądanych stron internetowych. Odebrane od znajomego zdjęcie dociera do nas w postaci pędzącej z szybkością światła odpowiednio modulowanej fali, która w istocie jest formą energii, odbieranej przez antenkę ukrytą w naszym smartfonie i elektronicznie przekształcaną na obraz.
Jak to wszystko jest możliwe? Dlaczego te dziwy nas nie dziwią?
Obrazki ze szlaku
Wierzba babilońska, nazywana też mandżurską. Pożałowałem tego drzewa, ładnego o każdej porze roku.
Jasna, czysta, niezarośnięta nawłocią brzezina – jedna z kilku w okolicy. Mam nadzieję na jej ponowne zobaczenia w lecie.
Klasyczne roztoczańskie doły porośnięte bukami.
Rzadko widywany czysty las grabowy.
Przyjaciele na zawsze: sosna i buki.
Widziałem dzisiaj pierwsze kwitnące roślinki, mianowicie przetaczniki. Kwitną aż do jesieni, często je widuję, dlatego, niestety, widok ich kwiatów powszednieje. Jednak dzisiaj było trochę tak, jakbym widział je po raz pierwszy. Jakże pasuje do ich dyskretnej urody łacińska nazwa Veronica! Rozglądałem się wśród drzew i na nieużytkach za wawrzynkami, ale bez rezultatu.
Wiatraków naliczyłem ponad 20. Zapisawszy symbol, sprawdziłem w internecie, mają moc 2 MW każdy. Ile to jest? Dwa megawaty to moc wystarczająca do zasilenia przynajmniej tysiąca domów. Jeśli taki wiatrak pracowałby pod pełnym obciążeniem, generowałby w ciągu godziny energię wartą w cenie detalicznej około dwóch tysięcy złotych. Można powiedzieć, że niezły wynik, ale. Jest dużo „ale”. W praktyce obciążenie wynosi poniżej 50% bo nie wieje albo wieje za silnie, a wtedy nie ma prądu. Owszem, prąd w domach jest, bo jeszcze działają elektrownie węglowe. Bez nich, albo bez kosmicznie drogich magazynów energii, trzeba by było czekać z praniem na wiatr albo na słońce.
Jednak wiatraki mi się podobają. Nie jako źródło energii, a jako konstrukcja inżynierska.
Kostropate pnie starych czereśni.
Ogromna, skryta za mgiełką odległości, niedosiężna, ale może właśnie dlatego kusząca dal.
Rozkruszona opoka na polach. Jak słusznie zauważył kolega, tutejsi rolnicy przynajmniej nie muszą wysiewać wapna na pola. Marna to pociecha, bo jak widziałem, gleby mają ubogie.
Samotne drzewo.
Trasa: między Przeorskiem a Chorążanką. Roztocze Środkowe, kilka kilometrów na wschód od Tomaszowa Lubelskiego.
Statystyka: na szlaku będąc 9,5 godziny, przeszedłem 21 km.
Mam wrażenie, że ludzie są teraz bardziej leniwi, nie chce im się zebrać owoców i zrobić przetworów, choćby i orzechów dla siebie, najłatwiej pójść do sklepu i kupić, choć te z półki są czasami niesmaczne. Mam kilka orzechów u siebie, zbieram je, suszę w workach na poddaszu, sam widok sprawia wrażenie bezpieczeństwa pełnej spiżarni. Zdarza się, że nie nie wszystkie wykorzystuję, one mogą w łupinach leżeć i 2 lata, a potem, kiedy przychodzi następny plon, to zimą te starsze rozbijam i daję ptakom, hm! jakie są zadowolone, takie tłuściutkie kąski:-) a co nie zbiorę, wynoszą wiewiórki, sójki. Lubię orzechy, do ciastek owsianych, orzechowych, tort świąteczny orzechowy jest pyszny, a raz nawet robiłam chałwę, no, ale to trzeba posiedzieć, wydłubać orzechy z łupinek, trochę to zajmuje. Lubię tę bezlistną porę, widać daleko wśród pni, a zwłaszcza jak prześwieca je niskie słońce; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Mario.
UsuńJa też lubię orzechy. Niestety, nie robię już przetworów, a kiedyś dużo robiliśmy w domu. Tyle że teraz musielibyśmy wszystkie produkty kupować. Ale ostatnio sporo robię czipsów jabłkowych! Kroję w cienkie plastry i powoli suszę w suszarce do grzybów. Są chrupkie, lekko winne, no i bez cukru ani żadnych „E”.
Przypomniała mi się historyjka z pobytu w UK. Małe miasteczko, duży park, a w nim kępa jeżyn dosłownie oblepiona owocami. Nigdy tylu nie widziałem, co tam. Nie trzeba było chodzić i szukać, najeść się można było stojąc w jednym miejscu, bo owoce zrywało się garściami. Ja zrywałem, Anglicy zatrzymywali się i patrzyli na mnie jak na dziwo jakieś.
Tak samo z grzybami, oni ich nie zbierają, tylko "mushrooms" ze sklepowej półki🙂 Maria.
OdpowiedzUsuńTak jest, sam widziałem! :-)
UsuńPrzyznam się bez bicia, że nie mogłabym (nawet jak sprawna byłam) tyle kilometrów zrobić po takich raczej wolnych przestrzeniach. Potrzebuję mieć jakieś punkty zainteresowania. Zastanawiałam się jak rolnicy uprawiają takie wąskie paski pól, wydaje mi się, że to trudno wjeżdżać większymi maszynami, a takie bywają. Lubię patrzeć na podobną dal ale potrzebne mi są jakieś skałki, laski w zasięgu wzroku. Dlatego tak podobały mi się wędrówki po górach. Teraz mogę tylko pomarzyć i przeglądać zdjęcia z tego okresu. Jedynie pojedyncze drzewa mnie intrygują i będą, taka aleja brzozowa jaką Pokazałeś na zdjęciu. Pozdrawiam wiosennie.
OdpowiedzUsuńAleksandro, skrzypi coś we mnie i się zacina w czasie wędrówek, a nawet czasami trochę boli, ale przecież trzeba nam chodzić. Nigdzie w Polsce nie widziałem tak wielu traktorów ursus C-330 jak na Roztoczu. To mały traktorek, ma moc porównywalną do małego fiata, uciągnie tylko niewielką przyczepę albo dwuskibowy pług, ale jest trwały, bardzo mało pali i łatwo go naprawić. Ilość tych tanich i starych ciągników świadczy o małej opłacalności upraw tych małych i garbatych poletek. W czasie żniw widziałem średniej wielkości kombajny zbożowe ledwie mieszczące się między dwoma miedzami pola. Bez ochrony przed konkurencją wielkich korporacji rolniczych, gospodarstwa na Roztoczu, ale przecież nie tylko, bo w wielu rejonach Polski wschodniej jest podobnie, nie mogłyby funkcjonować. Nie było tych miedz i poletek, a lasy lub nawłocią zarośnięte pola.
Usuń