Moje porady dotyczą zimowego
chodzenia w góry bez nocowania na szlaku, to znaczy w namiocie, a więc w
istocie wędrówek jednodniowych. Niektóre oceny czy wartościowania podane przeze
mnie, na przykład wymagania dotyczące termiki czy wagi, ulegną zmianie jeśli
będziemy kompletować wyposażenie na wyrypy, czyli wielodniowe zimowe wędrówki z
namiotem.
Na jednodniowe zimowe łazęgi
po górach można skompletować wyposażenie za 10 i więcej tysięcy, można za jeden
– dwa tysiące, to już zależy od grubości portfela i preferencji. Jestem
zwolennikiem tańszych sposobów – z konieczności finansowej, to oczywiste, ale
także dla satysfakcji, jaką dać może nabycie potrzebnych rzeczy po okazyjnych
cenach; trzecim powodem jest rozsądek. Kurtkę w góry można kupić za 200 zł,
można i za 2000 zł, ale ta droższa nie będzie 10 razy lepsza będąc tyleż razy
droższą; za przyrost jakości płaci się nieproporcjonalnie dużo, nierzadko
niepotrzebnie. Więcej: czasami płaci się li tylko za markę, bo jej właściciel
zdążył już jakość zastąpić zyskiem, co obecnie zdarza się coraz częściej.
Najważniejsze są buty.
Niemiecka firma Meindl podzieliła je na kilka klas w zależności od ich
przeznaczenia; według klasyfikacji tego producenta buty w polskie góry powinny
być klasy AB, B lub BC; dla poznania szczegółów odsyłam na ich (polską) stronę.
W Sudetach (i im podobnych górach) w zupełności wystarczą buty klasy B, a
nawet, w letnie dni i na dobrych szlakach, lżejsze buty AB. Na głęboki śnieg,
na błoto, na wędrówkę bezdrożami po chaszczach i korzeniach drzew, lepiej wziąć
buty masywniejsze, wykonane z grubszej skóry, a więc odporniejsze na
uszkodzenia i przemakanie, czyli buty klasy BC. Z tego wniosek, że dobrze
byłoby mieć dwie pary butów. Tak, lepiej mieć dwie pary, ale koniecznością to
nie jest; w masywniejszych butach można chodzić i po lekkich szlakach, tyle że
takie buty są cięższe i czasami niepotrzebnie sztywne. Ze swojego doświadczenia
wiem, że do takich butów trzeba się przyzwyczaić; mnie przyszło to dość łatwo,
ale różnie z tym bywa. Poza tym dość ważna uwaga: ich większą wagę nogi czują,
pod wieczór czują dość mocno.
Nowe buty, dobrej jakości,
kosztują od około 700, do nierzadko ponad tysiąc złotych, i tego nie zmieni
się, taka jest cena chodzenia po kamieniach. Buty górskie kosztujące 300 zł na
pewno nie są dobrymi i trwałymi butami, tyle że częstsze wymiany tańszych i
mniej żywotnych butów też mogą być jakimś sposobem, szczególnie wtedy, gdy
używa się je sporadycznie. Mój sposób na buty jest prosty: kupuję mało używane
na allegro. Koszt takich butów, czasami założonych ledwie parę razy, wynosi od
jednej piątej do połowy ceny nowych.
Czy buty mają mieć membranę
uszczelniając-oddychającą (w rodzaju gora tex) – to już osobisty wybór. Tutaj
napiszę tylko, że buty z membraną nie wymagają wielu zabiegów konserwacyjnych i
są szczelniejsze od butów bez niej, ale tylko wtedy, gdy ta membrana nie jest
uszkodzona, a psuje się dość szybko. Buty tradycyjne, skórzane i szyte, są
bardzo trwałe, ale wymagają dość pracochłonnych zabiegów pielęgnacyjnych i
impregnacyjnych. Wybierając buty należy zwrócić uwagę na ilość szwów i ilość
kawałków skór składających się na but. Te dobre wykonane są z jednego, dwóch
kawałków skóry, gorsze buty szyte są z kawałeczków skór (oraz z elementów z
tworzyw sztucznych) i w wielu miejscach mają szwy.
Równie ważny jest dobór
rozmiaru obuwia. Na allegro często widzę buty sprzedawane z powodu kupienia
niewłaściwego rozmiaru. Krótko, bo temat jest szeroki: buty w góry powinny być
dłuższe od stopy o 15 do 20 mm. Na ogół jest tak, że zwykłe, miejskie buty,
nosimy o 1 lub 2 numery mniejsze niż powinniśmy nosić buty w górach. Powody są
dwa: uzyskanie miejsca na stopy powiększone grubymi skarpetami, oraz
uniemożliwienie dociskania końców palców do czubów butów przy chodzeniu po
pochyłościach.
Lojalnie dodam, że są i inne
szkoły dobierania obuwia. Wielu ludzi uważa, że but powinien być większy od
stopy o tylko 0,5 do 1 cm. Ja nie potrafię chodzić w obuwiu tak dobranym; paraliżuje
mnie ból palców i pięt, ale jeśli komuś wygodnie jest w takich butach, to „no
problem”.
Buty nie mogą być za
szerokie, stopa nie może mieć w nich luzu na boki. Nieco inaczej jest z luzem
przed palcami: lepiej, aby był o pół centymetra za duży, niż miałby być o tyleż
za mały. Nie można iść w góry, nawet tak niskie jak Kaczawskie, w typowo
miejskim obuwiu, jak półbuty czy sandały. W lecie, przy ładnej i
ustabilizowanej pogodzie, na krótką i znaną nam trasę, można nie zakładać
wysokiego obuwia trekkingowego, a coś lżejszego, ale nawet wtedy lepiej nie iść
w sandałach czy półbutach. Są buty trekkingowe bardzo wygodne, lekkie i nie
sięgające kostek, są wśród nich takie, w których można chodzić właściwie
wszędzie w Sudetach; kupując je trzeba jednak pamiętać o celu stosowania w
butach górskich wysokich cholewek, a jest nim ochrona kostek przed uderzeniem o
skałę lub skręceniem. Niskie buty wymagają pewnego, uważnego chodzenia, są dla
doświadczonych wędrowców i raczej na lepsze warunki pogodowe.
Skarpety nie powinny być
bawełniane, bo źle się je nosi gdy staną się wilgotne. Używać powinno się
skarpet wełnianych, albo wykonanych z nowoczesnych włókien, tyle że tutaj
potrzebne jest własne doświadczenie, bo informacje producentów i sprzedawców
nie są wiarygodne. Chwalę sobie skarpety wykonane z włókien coolmax, które
szczególnie dobrze sprawdzają się w ciepłe dni, natomiast skarpetek wykonanych
z innych nowoczesnych włókien nie sprawdzałem. Dla dobrej ochrony stóp przed
otarciami i przed zimnem, skarpety muszą być grube, a najlepiej jest, gdy
założy się dwie pary - wtedy pierwsza para może być cieńsza. Tutaj drobna rada:
sprzedawcy nierzadko piszą o skarpetkach wełnianych (lub z coolmaxem) nawet
wtedy, gdy tych włókien jest mało - kilka czy kilkanaście procent. Skarpeta
wełniana będzie taką wtedy, gdy wełny będzie w niej sporo ponad 50%. Dodać
tutaj mi trzeba, iż zapewne mogą być dobre skarpety z zawartością wełny poniżej
50% - o ile reszta jest zestawem odpowiednich składników. Trudno jednak o
właściwą ocenę na podstawie samego składu - tym bardziej, że producenci
(wszyscy, nie tylko ci od skarpet) epatują nas nazwami i zastosowanymi
„systemami”, a często są to chwyty reklamowe i niewiele nadto.
Na wierzchu naszych ubrań
powinna być wiatrówka (obecnie panuje moda na używanie angielskiej nazwy
windstopper) – kurtka odporna na wiatr i chociaż niewielki deszcz. Dobra
wiatrówka powinna mieć porządny kaptur, a taki jest wtedy, gdy po zapięciu
wiatr nie zwiewa go z głowy i gdy nie kapie z niego na twarz lub na kark; z reguły
kaptury chowane do kołnierza nie są dobre. Rozmiar wiatrówki powinien być o
jeden lub nawet dwa numery większy od naszych ubrań miejskich, a to dla
niekrępowania ruchów i dla zmieszczenia pod nią większej ilości elementów
ubioru. Na typowo zimowe dni, a więc mroźne, oczywiście wiatrówkę można
zastąpić zimową kurtką, taniej jednak będzie, jeśli ograniczymy się do
posiadania bardziej uniwersalnej wiatrówki - z bluzami polarowymi jako
ocieplaczami na zimne dni.
W góry nie nadają się ubrania
wykonane z materiałów nieprzepuszczających pary, jak ortalion, bo co prawda
zapewniają dobrą wodoodporność, ale też i szybkie zawilgocenie ubrania pod
spodem.
Na duży deszcz dobra (i
tania) jest peleryna – kosztuje dziesiątą część drogich kurtek
przeciwdeszczowych. Jest bardzo lekka, doskonale chroni przed deszczem, ale
jest dość łatwa do uszkodzenia i niezbyt dobra na duży wiatr. Może przeszkadzać
przy wspinaczce, ale sudeckich szlaków raczej to nie dotyczy. Peleryna wykonana
jest z materiału nieoddychającego, ale zaparowanie w niej nie grozi, ponieważ
nie przylega ona szczelnie do ciała tak, jak przylega kurtka.
Pod wiatrówką lepiej mieć
więcej warstw odzieży cieńszej, niż mniej grubszych, a to dla dopasowania
ubrania do aktualnej temperatury, która może w ciągu jednego dnia zmienić się
dość znacznie. Nie ma koniecznej potrzeby kupowania drogich podkoszulków czy
swetrów, wystarczą te wyjęte z szafy, chociaż wiadomo, że porządny sweter
wełniany będzie lepszy od wykonanego z kiepskich tworzyw sztucznych, a bielizna
termoaktywna od podkoszulka bawełnianego, tyle że za przyrost jakości płaci się
nieproporcjonalnie dużym przyrostem ceny. Dobrym elementem ubioru pod wiatrówką
są bluzy polarowe – ciepłe, oddychające i w rozsądnych cenach. Uważam, że
lepsze są te, które są rozpinane, czyli nie wymagające zakładania ich przez
głowę.
Czapka naciągana na uszy i
kalesony na nogi - to oczywiste, a na największe mrozy i zimowe wiatry dobrze
jest mieć kominiarkę lub komin, czyli ocieplacz na szyję. Wysoki kołnierz bluzy
może nieźle chronić szyję przed zimnem, jednak w czasie silnych mrozów i
wiatrów takie zabezpieczenie może okazać się niewystarczające.
Spodnie są mniej ważnym
elementem ubioru, chociaż oczywiście lepsze są spodnie oddychające i
nieprzemakalne, czyli z membraną, od zwykłych, ale na ogół są drogie; nie
zawsze ich cena odzwierciedla jakość. Nieprzemakalność spodni jest ważniejsza,
gdy używa się krótkiej kurtki, mnie ważna przy pelerynie.
Ochraniacze na nogi, czyli
stuptuty, są konieczne, zwłaszcza późną jesienią i zimą. Lepsze są stuptuty
oddychające, ponieważ umożliwiają odprowadzanie wilgoci z wnętrza butów na
zewnątrz. Moje ulubione ochraniacze wykonane są w brezentu, kupiłem je za parę
groszy z wojskowego demobilu. Na głębokim i mokrym śniegu potrafią przemoknąć,
ale wybaczam im tę wadę dla tradycyjności i solidności ich wykonania.
Długo byłem przeciwnikiem
używania kijów do chodzenia, ale gdy raz spróbowałem, kupiłem je i używam;
znacznie odciążają stawy i mięśnie nóg, oraz zwiększają stabilność chodu na
nierównym terenie. Kije te powinny mieć groty wykonane z węglików spiekanych,
czyli z widii, bo tylko ten bardzo twardy materiał jest w stanie znieść kontakt
ze skalistym podłożem. Jest to jedyny wymóg stawiany kijom. Te różne „systemy”,
na przykład amortyzacji, niewiele się przydają.
Plecak powinien mieć
pojemność 30-40 litrów, a to dla zmieszczenia nie tylko picia, jedzenia i
stałego wyposażenia, ale i dla zdejmowanych z siebie ubrań, gdy w ciągu dnia
zrobi się ciepło. Dobry plecak kosztuje dużo, kilkaset złotych, ale można kupić
za niewielkie pieniądze solidny plecak
wykonany dla wojska. Poza tym trzeba zauważyć, iż na jednodniowe wyjazdy w góry
po prostu nie ma potrzeby posiadania plecaków drogich, zaawansowanych
technicznie. Jeśli nie używamy peleryny chroniącej także plecak (zakładanej bez
jego zdejmowania), powinniśmy zaopatrzyć się w przeciwdeszczowy pokrowiec na
plecak. Nie jest drogi ani ciężki, warto mieć go w plecaku.
Powinno się nosić w nim parę
drobiazgów na wszelki wypadek, takich, które oby nigdy nie były użyte: zapalniczkę,
scyzoryk, paczuszkę z termiczną folią ochronną, bandaż i opatrunek
samoprzylepny, latarkę - lepsza jest zakładana na głowę; zawsze należy ją
sprawdzić przed wyjazdem. Do czego mogą być potrzebne te rzeczy? Dla
uchronienia nas przed nieprzyjemnościami, czasami dla uratowania zdrowia, w
skrajnych przypadkach i dla ratowania życia. Góry są bezpieczne jeśli jest się
rozważnym, jednak bywa się tam daleko od ludzi i szosy, bywa się w miejscach,
gdzie nie ma zasięgu GSM, a chodzi się po kamieniach, czasami przysypanych
śniegiem lub liśćmi, nierównymi dróżkami czy ścieżkami, po dużych
pochyłościach, na ogół bez stopni i barierek. Zdarzyć się może skręcenie kostki
czy zranienie o kamień lub gałąź drzewa, a karetka tam nie przyjedzie.
Zranienie zabandażuje się i pójdzie dalej; w razie potrzeby wytnie gałąź do
podpierania się, a jeśli nie będzie można iść, rozpali się ognisko (w górach
jest to równoznaczne z wołaniem o pomoc) i owinie się folią w oczekiwaniu na
pomoc.
Stale noszę w plecaku także
zapasowe sznurówki, kilka porcji papieru toaletowego, opakowanie chusteczek
higienicznych. Kiedyś odkleiła mi się podeszwa od buta; obwiązałem ją zapasową
sznurówką wokół buta i do samochodu doszedłem w miarę normalnie. Po tym marszu
sznurówka była poszarpana, ale but nie doznał dalszych uszkodzeń. Zabieram
także mapę w skali 1 do 50 tysięcy, zapasowe skarpetki i pelerynę zakładaną
przez głowę bez zdejmowania plecaka; oczywiście można mieć na sobie lub w
plecaku dobrą kurtkę nieprzemakalną, ja wybrałem pelerynę ze względu na jej
niską cenę i dobrą ochronę mnie i plecaka. Zawsze mam w nim ciepłe rękawice i
takąż czapkę, nawet gdy dzień nie zapowiada się zimny, także dodatkowy sweter
lub ciepłą bluzę, a wszystko to szczelnie zawinięte w workach foliowych – na
wypadek przemoknięcia plecaka. Na największe mrozy dobrze jest mieć dwie pary
rękawic: cieńsze, przylegające do dłoni, raczej nie zdejmowane, i drugie,
obszerniejsze, na wierzch. Moje najcieplejsze, najbardziej lubiane, rękawice są
wykonane z dwóch warstw polaru i były najtańszymi z kupionych. Telefon też jest
koniecznym elementem wyposażenia; powinien mieć baterię w pełni naładowaną i
noszony być bliżej ciała - dla ochrony przed uszkodzeniem i przed mrozem;
zmrożona bateria potrafi bardzo szybko odmówić nam prądu. Dobrze jest mieć w
plecaku kawałek pianki podobnej do tych, z których robione są karimaty – a to
dla zabezpieczenia tyłka przed przemoknięciem w czasie siedzenia na mokrym pniu
drzewa lub na kamieniu. Mój plecak waży razem z wyżej wymienionym stałym
wyposażeniem około 4 kilogramy, ciężar co prawda na ogół nieużywany, ale dający
coś cennego: komfort psychiczny i bezpieczeństwo. Z tym nieużywaniem różnie
bywa: zapasowy sweter nosiłem nieużywany w czasie wielu wyjazdów, a na
ostatnim, po wejściu we mgłę, zrobiło się tak zimno, że szybko zakładałem go na
siebie. Innym razem miałem na nadgarstku niewielką ranę, ładnie się goiła,
zasklepiona strupem. Pech chciał, że przy zakładaniu plecaka zdarłem strup
pasem nośnym, a później musiałem w czasie marszu podciągać rękaw kurtki aby nie
urażał mi otwartej ranki. Nie miałem ze sobą plastra z opatrunkiem, którym
mogłem szybko i skutecznie zabezpieczyć ranę.
Jestem zwolennikiem
zabierania do plecaka używanych już, sprawdzonych butów, jeśli na stopach mamy
buty nowe, niesprawdzone praktycznie, jednak nie upieram się przy tym; jeśli ktoś jest całkowicie pewny
nowych butów... Oczywiście nim założy się je na szlak, należy pochodzić w nich
trochę, niechby w parku.
W mroźne dni dobrze jest mieć
w plecaku duży termos z gorącym napojem, a musi on mieć pewne zamknięcie; jeśli
zdarza się mu cieknąć, nie powinien być zabierany, bo może narobić nam bałaganu
w plecaku. Do gaszenia pragnienia najlepsza jest woda, mogą być dobrej jakości
soki, najgorsze są słodkie i gazowane napoje. Zapotrzebowanie na płyny zależne
jest od wielu czynników, głównie temperatury powietrza i intensywności wysiłku
fizycznego, ale i indywidualnych cech organizmu; ja potrzebuję do 1,5 litra
picia w zimne dni, do 3 litrów w ciepłe. W mroźne dni na szlaku piję tylko gorące
napoje z termosu.
Co zabrać do jedzenia? Na
jednodniowych wyjazdach nie ma to zbyt dużego znaczenia. Co kto lubi i akurat
ma w lodówce. Ja biorę kilka kanapek z wędliną lub serami i coś słodkiego do
połasuchowania; na ostatnim wyjeździe była to paczka owocowych landrynek i
kawałek czekolady. Nie powinno się zabierać napoi alkoholowych, ponieważ
alkohol źle wpływa na wydolność organizmu i przytłumia zmysły.
Jak wybierać trasę, gdzie
iść, co omijać?
Ostatnio omijałem bydle,
które wydawało mi się bykiem, ale możliwe, że miałem do czynienia z krową i ze
swoją mało odważną niepewnością:)
Góry wymagają rozwagi. Nie ma
tam miejsca na popisowe udowadnianie sobie czy innym, że mogę, potrafię, wejdę.
Gdy w zimie zdarzy mi się podejść pod oblodzone skały, często rezygnuję z
wejścia na nie, ponieważ nie mam ani raków, ani doświadczenia w lodowej
wspinaczce. To nie tchórzostwo, a właśnie rozwaga konieczna w górach. Kiedyś w
Górach Stołowych stałem przed szczeliną szerokości jakieś półtora metra, miałem
chęć nabrać rozpędu i przeskoczyć ją. Półtora metra? Skoczę na pewno! – jeden
głos. Ale mam na sobie plecak i ciężkie, sztywne buty, które zupełnie nie
nadają się do biegania. No i po co? – drugi głos. Po dłuższej walce ze sobą nie
zrobiłem tego; odchodząc, byłem trochę zły na siebie o tą rezygnację, ale
wiedziałem i wiem, że zrobiłem dobrze.
Pierwsze wędrówki powinny być
krótsze, nie całodniowe, i wyznaczane szlakami lub drogami, nie bezdrożami. Gdy
nie znamy wydolności swojego organizmu i brakuje nam doświadczenia w ocenie
trudności szlaku, lepiej wrócić parę godzin przed zmrokiem, niż tyleż po
zmroku, ponieważ marsz w ciemności, nawet gdy ma się latarkę, jest znacznie
trudniejszy niż w ciągu dnia, a bez latarki jest właściwie niemożliwy, chyba że
idziemy dobrą, równą drogą, lub chcemy kusić los.
Wędrówka bezdrożami jest
satysfakcjonująca i ciekawa, ale wymaga pewnej wiedzy. Bez specjalnych
ograniczeń możliwa jest w niskich górach, jak Kaczawskie, lub na pogórzach,
odkrytymi stokami łąk lub pól o niewielkich nachyleniach. Tam, gdzie stoki są
strome, gdzie skały i lasy, nie radzę chodzić w czasie pierwszych wędrówek, to
są miejsca niebezpieczne, wymagające pewnych umiejętności. W górach marsz przez
las, poza duktami, nawet jeśli są to niskie Góry Kaczawskie, łatwo może zmienić
się w niebezpieczną wyprawę (dla nas lub naszego ubrania) i zwłaszcza na
początku przygody z górami lepiej tego nie robić. Pod nogami widzimy mchy i
trawy, stawiamy stopę, i wpadamy w szczelinę między głazami zarośniętymi z
wierzchu roślinnością. W zimie, w śniegu, bywa jeszcze trudniej. Kiedyś na
zboczu Szrenicy nieopatrznie zszedłem ze szlaku i zapadłem się po pas –
dosłownie dwa kroki od ścieżki szlaku. Śnieg był na tyle twardy i głęboki, że
nie mogłem podnieść nogi; gdyby nie towarzysze tego spóźnionego i dlatego
nocnego zejścia, musiałbym rękoma rąbać go przed sobą i odrzucać. A nierzadko
spotyka się na stokach głazy wielkości samochodu, które przy śnieżnej zimie
zasypane są po wierzch – tam szczelina może mieć parę metrów głębokości.
Z czasem przychodzi
doświadczenie, które podpowiada nam gdzie można iść, a które miejsca należy
ominąć, gdzie postawić stopę, a gdzie lepiej tego nie robić. W jaki sposób?
Prosty: jeśli ktoś idąc pochyłością, zwłaszcza w czasie deszczu, stanie na
leżącym patyku lub chwiejącym się kamieniu i poślizgnie się na nich, więcej
tego nie zrobi.
Piszę tutaj przede wszystkim
o Górach Kaczawskich, ale i szerzej: o górach i o miejscach, w których prawo
zezwala na wędrowanie poza wyznaczonymi szlakami. Zakazy nie powinny być łamane,
i to nie tylko dla uszanowania prawa, ale i dla uszanowania przyrody, bo
ustanawiane są właśnie dla jej zachowania i ratowania.
Ubierać się ciepło, ale i
rozbierać, aby nie przepocić bielizny gdy jest nam zbyt gorąco, jednak gdy
zmęczeni i rozgrzani robimy przerwę, nie można rozbierać się, a przeciwnie –
należy coś założyć na siebie, a przynajmniej pozapinać się i założyć czapkę. To
ważne: rozgrzane ciało nagle przestaje pracować, a więc i wydzielać duże ilości
ciepła, w zamian zostaje wystawione na chłodzące działanie wiatrów. Łatwo wtedy
o gwałtowne wychłodzenie organizmu, którego skutki mogą być bardzo
nieprzyjemne. Z tego powodu należy też ograniczyć czas postojów w zimne dni.
Przy szykowaniu ubrań na
wyjazd pamiętać o zależności temperatury od wysokości. Wiele razy byłem
zadziwiony współistnieniem dwóch pór roku: w dolinach jesień bez mrozu i bez
śladu nawet śniegu, a niekiedy tylko 100 metrów wyżej widziałem śnieżną zimę.
Nie śpieszyć się na szlaku,
nie nakręcać kilometrów. Nie cel jest ważny, a droga, nie kilometry i szczyty,
a przeżyte wrażenia, chwile zauroczenia urokiem gór, posłuchania ciszy. Jeśli
jakieś miejsce bardzo nam się podoba, jeśli chcielibyśmy posiedzieć tam jeszcze
trochę, a pogoda, czas i nasze ubranie pozwala na to, zostańmy. Skrócimy trasę
by bezpiecznie wrócić, a dalej pójdziemy innym razem. Droga będzie czekać na
nas. Oczywiście takie nastawienie nie dyskwalifikuje wypraw obliczonych na
zmęczenie się, gdy po prostu mamy chęć dać sobie w kość (ja tak miewam
czasami!), zmierzyć się z długą trasą i ze swoim zmęczeniem, ale uważam, że
takie trasy nie powinny być normą.
Na szlaku nie można zbiegać w
dół, oraz nigdy nie można skakać – czy w dół, czy ze skały na skałę. Uczmy się
czytać mapy. Jest na nich wiele informacji nie tylko o przebiegu dróg i
szlaków, ale także o nachyleniu i ukształtowaniu stoków.
Co z elektronicznymi
gadżetami? Jeśli już ktoś chce…
Jadąc w góry chcę odejść nie
tylko od samochodu i szosy, ale i od cywilizacji, oczywiście na ile to możliwe,
bo przecież nie podpieram się (to tylko przykład z dość długiej listy) kijami
wyciętymi w lesie, a specjalnymi, aluminiowymi, czyli wytworem cywilizacji
technicznej. Myślę jednak, że nadmiar nie jest tutaj wskazany, bo nie tylko
wiąże nam ręce, obciąża kieszenie i odciąża portfel, ale nadto pozbawia nas
części wrażeń jakie daje wędrowanie według mapy czy słońca. Owszem, takie
wędrowanie w polskich górach, dość gęsto zamieszkałych, jest tylko namiastką
wędrowania po prawdziwie bezludnych i dzikich górach, ale może tym bardziej
należałoby dbać o tą cząstkę.
Jedyne urządzenie, które może
i warto byłoby mieć, to jeden z tych modeli GPS, które zapisują naszą
marszrutę, aby w domu zobaczyć ją na dokładnej mapie po podłączeniu urządzenia
do komputera; jeśli nasz telefon ma wbudowany odbiornik GPS i może zapamiętać
trasę, to tym samym nie ma już potrzeby kupowania specjalistycznego urządzenia.
Celem produkcji i sprzedaży wszystkich innych gadżetów, jest zapewnienie zysku
firmie i handlowcom.