140416
Z
książki wypadła kartka, najwyraźniej używana przeze mnie jako zakładka przy
pierwszym czytaniu, a na niej odręczne notatki o sedymentacji, abrazji,
eworsji, etc. - ślady mojej dawnej lektury z okresu zainteresowań morfologią
Ziemi. Kiedy to było? Myśl krąży bezradnie nad latami, w końcu dostrzega małego
Bartka pomagającego przewracać mi kartki książki. Trzydzieści lat temu.
Arystoteles,
„Zachęta do filozofowania”.
„W
tymże badaniu przyrody zawiera się też jakaś nie dająca się zaspokoić, a
wypływająca z poznania rzeczy rozkosz, wśród której jednej tylko możemy – po
spełnieniu koniecznych powinności i wolni już od zajęć – wieść życie piękne i
szlachetne.”
Cyceron,
„O najwyższym dobru i złu”.
Nie
czytałem Cycerona, te słowa zostały zamieszczone w dodatku do czytanej przeze
mnie „Zachęty”, ale skoro w jednym tylko zdaniu autor zawarł tyle mądrości, niewątpliwie
powinienem traktat przeczytać.
Czy
Arystoteles zachęcił mnie? Nie. Jego argumenty zawierają aprioryczne założenia
(oczywiście wypowiadam tutaj swoje zdanie, które nie musi być słuszne) i
dlatego chybiają, chociaż powyżej tych założeń wydają się być logiczne. Owszem,
cały tekst byłby zachętą, ale do filozofowania w starym, bardzo starym
znaczeniu tego słowa. Oddam tutaj głos Kazimierzowi Leśniakowi, autorowi wstępu
do mojego wydania „Zachęty”.:
>Przez
długi czas termin „filozofia” ma znaczenie bardzo ogólne. Oznacza wszelką
ciekawość, wszelką kulturę intelektualną, wszelki wysiłek umysłu dla
wzbogacenia się nowymi treściami poznawczymi.<
Teraz
ja.: Jednakże wcześnie zaczęło się filozofowanie w takim znaczeniu, w jakim
nadal rozumiemy to słowo: jako dzielenie włosa na cztery; jako próby poznania i
zrozumienia świata przy posługiwaniu li tylko umysłem, w fotelu, w czasie
dyskusji; jako tworzenie rozległych systemów porządkujących świat. Systemów
czasami dziwnych, a nawet dziwacznych – vide solipsyzm. Tekst Arystotelesa
powinien nazywać się „Zachętą do bycia mądrym”, ponieważ filozofa nie można
nazwać mędrcem tylko dlatego, że doskonale zna historię filozofii, ani nawet
dlatego, że stworzył swój własny system filozoficzny. W swojej zachęcie autor
myśli o byciu mędrcem w znaczeniu człowieka życiowo mądrego, zaznaczając jego
umiejętność spokojnego i szczęśliwego życia bez niemożliwych do spełnienia
namiętności, a jeszcze lepiej po prostu bez namiętności – a pisze raczej o
typowym filozofie.
Na
koniec o jeszcze jednym znaczeniu słów filozofia i filozof. Otóż w moim
środowisku zawodowym nierzadko wystarczy wypowiedzieć myśl budując dłuższe
zdanie lub używając trudniejszego wyrazu, by usłyszeć o filozofowaniu, nawet
jeśli chodziło o przesoloną zupę w kuchni.
Garść
cytatów z moich ostatnich lektur.
Zacznę
od Aleksandra Krawczuka, naukowca i pisarza wyjątkowo wysoko cenionego przeze
mnie, a tak mało znanego. Potrafi on tak pisać o czasach starożytnych, o
ludziach i ich czynach, że ma się wrażenie czytania pasjonującej powieści, mimo
iż nie ma w jego książkach fantazji, a jedynie fakty uzupełnione wnioskami lub
uzasadnionymi przypuszczeniami. Starożytnik, pisarz i mędrzec w jednej osobie.
Niżej
jego słowa z książki „Stąd do starożytności”. Słowa nieujęte w cudzysłowia są
moje.
„Zgodnie
ze słowami kapłanki Diotymy, która – jak każe nam wierzyć Uczta Platona – tak
przedstawiała Sokratesowi drogę prawdziwej mądrości, wznoszącej się w górę
jakby stopniami:
Od
piękna jednego ciała do piękna ciał wszystkich, od pięknych ciał do pięknych
czynów, od pięknych czynów do piękna nauki, od piękna nauki do piękna samego w
sobie. I dopiero wtedy warto żyć człowiekowi, gdy patrzy wprost w piękno
najwyższe – czyste i nieskazitelne, nie splamione niczym obcym. Czy sądzisz, że
ktoś, komu dane byłoby je ujrzeć, mógłby jeszcze żyć marnie, bez celu, nie
wiadomo po co?
Akt
oglądu takiego piękna nosi w języku greckim miano theoria. I z kolei jest czymś
bardzo pięknym, że obecnie właśnie tak nazywa się wszelkie próby naukowego
wyjaśniania zjawisk otaczającego nas świata oraz naszego bytu, zarówno
jednostkowego, jak i społecznego. W naszym bowiem kręgu kulturowym każda sprawa
i wręcz każde słowo sprzęgają się w nierozerwalny łańcuch, którego ogniwa
prowadzą jedno za drugim ku starożytności, ku Grecji.”
Seksualizm
teraz i w starożytności.
„A
jeśli chodzi o sprawy erotyki – bo wokół nich najwięcej nieporozumień – to
wypada stwierdzić krótko, że były one ludziom starożytności, owym brzydkim,
rozpustnym poganom, w gruncie rzeczy dość obojętne. I właśnie dlatego mówili o
nich w swoich mitach z taką swobodą i tak beztrosko odtwarzali piękno ludzkiego
ciała – bez listka figowego! Naturalia non sunt turpia – co naturalne, nie jest
brzydkie. Seksualizm antyczny to strumyk toczący wody niezbyt głębokie, ale za
to jasne i przejrzyste kapryśnym, miłym łożyskiem. Natomiast chrześcijaństwo
cechuje się, jak też inne wielkie religie soteriologiczne – buddyzm, islam – wrogością
wobec erotyki, a nawet wręcz antyerotyczną obsesją. Jej pochodną jest stosunek
do kobiet, bardzo ambiwalentny. Jako rodzaj są one istotami, przed którymi
należy mieć się na baczności, zło bowiem najczęściej poprzez nie działa, kusi,
uwodzi. Natomiast mogą być i bywają otaczane czcią głęboką kobiety matki i
dziewice, co zresztą ma swoje odpowiedniki, a raczej korzenie, w wielu kultach
pradawnych.
Powracając
jednak do obrazu, którym posłużyliśmy się poprzednio: chrześcijaństwo
przegrodziło tamą ów bardzo niegroźny strumyk pogańskiej erotyki, czyniąc z
niej jeden z podstawowych problemów moralności. Momentalnie powstało potężne
rozlewisko, głębokie i groźne, ponure i mętne, a spiętrzone wody zaczęły szukać
sobie przejść podziemnych. Zrodziły się z jednej strony wszelkiego rodzaju
kompleksy, fobie, urazy, wręcz obłędne doszukiwanie się zła we wszystkim, co
zaledwie ociera się o sprawy seksu, z drugiej strony prawdziwie faryzeuszowska
satysfakcja moralna, że jednak jest się lepszym od tych brzydkich pogan. I nie
ma się co łudzić, nigdy już nie powrócimy do stanu błogiej beztroski,
bezgrzeszności świata antyku. Wszyscy bowiem, zarówno wierzący chrześcijanie,
jak też osoby indyferentne, a nawet ideowi przeciwnicy religii noszą w sobie
przekonanie, że sprawy to podejrzane, nieczyste, deprawujące.”
Cudowna
etymologia słowa cmentarz.:
>>Nie
wywodzi się on, jak utrzymuje etymologia ludowa, a za nią nawet niektórzy
poeci, od smętku. Nie chodzi więc o zniekształcenie pierwotnego i rzekomego
„smętarza”, miejsca, gdzie się smucimy. Nie, rzecz przedstawia się zupełnie
inaczej. Jest to wyraz obcy, a wzięty został z łaciny, w której brzmi
„coemeterium”. Tym mianem określali rzymscy pisarze chrześcijańscy miejsca
spoczynku swych zmarłych już od wieku II n.e. Ale i w łacinie nie jest on
rodzimy, przejęty został bowiem z greki, mamy do czynienia z latynizacją
greckiego wyrazu „kojmeterion”. A Grecy posługiwali się nim w życiu codziennym
po prostu dla oznaczenia sypialni, czyli pokoju, w którym się śpi; po grecku
bowiem „kojman” to spać. Natomiast pisarze chrześcijańscy chętnie podchwycili
go i przejęli jako znakomite, obrazowe określenie miejsca, w którym ich bracia
odpoczywają i śpiąc oczekują zmartwychwstania.<<
O
mądrości.
>>(…)
jakże nie wspomnieć o antycznych rozważaniach poświęconych temu tematowi?
Spotykamy je w starożytnej literaturze często, niektóre mają formę osobnych
rozpraw i esejów, np. Seneki De vita beata. Tutaj jednak przychodzi mi na myśl
inne dziełko łacińskie pod tymże tytułem, dziełko autorstwa św. Augustyna. W
szczególności zaś wspominam piękne słowa jednego z końcowych rozdziałów.
Powiada się tam, że człowiek szczęśliwy to ten, który nie odczuwa niedostatku,
a takim jest mędrzec. Mądrość bowiem jest równowagą duszy. Jeśli dusza zostanie
nią obdarzona, ani nie przekroczy pewnych granic, ani też nie skurczy się w
ciasnocie. A kiedy dusza przekracza granice? Wtedy, kiedy daje się pociągnąć
urokom rozkoszy, ambicji, dumy – słowem takim namiętnościom i występkom, w
których ludzie nie panujący nad sobą widzą istotę szczęścia. A co zacieśnia
duszę, co ją krępuje? Lęk, smutek, niska chciwość i tym podobne nieszczęsne
dolegliwości.<<
------------
„Większość
ateistów przyjmuje, że jakkolwiek substancja świata ma charakter czysto
fizyczny, to z niej właśnie wywodzi się umysł, piękno, emocje i wartości
moralne – wszystko, co czyni życie ludzkie tak złożonym i bogatym.”
Julian
Baggini, „Ateizm: bardzo krótkie wprowadzenie”.
-----------
>>Dlaczegóż
żadna z wielkich religii, patrząc na naukę, nie doszła do wniosku: „Jest
lepiej, niż moglibyśmy przypuszczać. Wszechświat okazał się znacznie większy,
niż przewidywali nasi prorocy, wspanialszy, bardziej skomplikowany, bardziej
elegancki. Zatem Bóg musi być wiele potężniejszy, niż nam się wydawało”.
Zamiast tego wołają: „Nie, nie, nie! Nasz Bóg jest malutkim Bogiem i chcemy, by
tak już na zawsze zostało”. Religia, stara lub nowa, doceniając wspaniałość
Wszechświata ukazywaną przez współczesną naukę, potrafiłaby wzbudzić uczucia
czci i wiary, których nie poruszają tradycyjne religie.<<
Carl
Sagan, „Błękitna kropka”.
------------
>>Gdy
funkcją użyteczności, czyli tym, co ma być maksymalizowane, jest przetrwanie
DNA, nie ma miejsca na żadną receptę na szczęście. Dopóki DNA jest przekazywane
kolejnym pokoleniom, nie ma znaczenia co lub kto może ucierpieć w trakcie tego
procesu. Dla genów osy samotnej korzystne jest, by gąsienica, w której składa
jaja, pozostawała żywa – jako magazyn świeżego mięsa dla pożerającej ją osiej
larwy i nie ma tu znaczenia, kosztem jakich cierpień to się odbywa. Geny nie
liczą się z cierpieniem, ponieważ nie liczą się z niczym.
Gdyby Natura wiedziała co to jest współczucie, wykazałaby
chociaż minimum dobrej woli i zadbała o to, by nieszczęsna gąsienica została
przynajmniej znieczulona, zanim będzie zjadana od środka. Natura nie jest
jednak ani współczująca ani bezduszna. Nie znajduje upodobania w cierpieniu
żywych stworzeń ani też się nim nie przejmuje. (…) Całkowita ilość cierpień
będących co roku udziałem wszystkich żywych stworzeń przekracza wszelkie wyobrażenie.
W ciągu minuty, jaką zajęło mi napisanie tego zdania, tysiące uciekało przed
śmiertelnym niebezpieczeństwem, umierając ze strachu, tysiące było powoli
drążonych od środka przez pasożyty, tysiące umierało w koszmarnych mękach z
głodu, pragnienia i choroby. Tak musi być. Gdyby kiedykolwiek nadszedł czas
powszechnej pomyślności i obfitości, automatycznie nastąpiłby wzrost populacji
wszystkich stworzeń, co przywróciłoby naturalny stan zagrożenia głodem i
śmiercią.
(…)
Gdyby
świat był wyłącznie zbiorowiskiem elektronów i samolubnych genów, bezsensowne
tragedie, takie jak rozbicie się autobusu z dziećmi, byłyby właśnie tym, czego
należałoby się spodziewać, podobnie jak równie ślepych trafów szczęścia. Taki
świat nie byłby sam z siebie ani dobry, ani zły. Nie ujawniałyby się żadne
rządzące nim normy. We Wszechświecie rządzonym przez ślepe prawa fizyki i
zasadę replikacji genetycznej niektórym ludziom przydarzają się nieszczęścia,
inni cieszą się zdrowiem i przychylnością losu, i nie sposób dopatrzyć się w tym
jakiejś przemyślanej intencji ani jakiejkolwiek sprawiedliwości. Świat, który
obserwujemy, ma dokładnie takie właściwości, jakich należałoby oczekiwać, gdyby
nie było żadnego planu, celu, dobra ani zła, tylko ślepa, bezwzględna
obojętność.<<
Richard
Dawkins, „Rzeka genów”.
Długo
buntowałem się, nim zrozumiałem i przyjąłem twierdzenia angielskiego biologa
zawarte w tych cytatach. Dopiero gdy dostatecznie poznałem mechanizmy ewolucji,
przestałem wierzgać przeciw ościeniowi. Wiedza ta nie tylko daje mi
intelektualną satysfakcję, ale i pomaga wartościować zdarzenia mojego życia i
jego odmiany. Paradoksalne? Nie, jeśli weźmie się pod uwagę mój ateizm. Cóż
więc zostaje, skoro nie mam oczekiwania i nadziei ludzi wierzących? Nade
wszystko w moich rękach znajduję cały sens i wszystkie cele, mam więc dużo, może nawet więcej niż tamci.