260416
Otworzyłem
swoje dopiski, napisałem datę i zatrzymałem się, słuchając siebie. Migają mi
obrazy z ostatnich dni przemieszane z ulotnymi, głęboko tkwiącymi we mnie,
trudnymi do uchwycenia nawet myślą, wrażeniami budzonymi słuchanym koncertem La
Notte Vivaldiego i pragnieniem pisania. Mieszają się moje własne przeżycia z
fantazjami i z życiem stworzonych kiedyś postaci, chwile niedawne z chwilami
sprzed wielu lat, myśli moje i nie wiem czyje, jakby obce, nieznane. Jest we
mnie przekonanie – w podobnych sytuacjach odczuwane już wielokrotnie - o
stworzeniu dobrego testu odkrywającego jakąś cząstkę prawdy o ludzkim życiu
wewnętrznym, gdyby udało mi się scalić te wszystkie myśli i wrażenia, ułożyć je
w jakiś sensowny ciąg i wyrazić słowami.
Trzymam
palce nad klawiaturą, czuję pragnienie dotykania klawiszy, ale nie daję sobie
tego cudownego podrażnienia palców odczuwanego po parogodzinnym pisaniu.
Wstaję i wychodzę na dwór. Zimna noc kwietniowa bez zapachów nie pomaga mi,
wracam i gapiąc się w ekran, próbuję dociec istoty swoich odczuć. Przebić mur
niemożności i wychodząc na drugą stronę, w inny świat, odkryć w nim cząstki
prawd o sobie i swoim życiu. Tak, tylko jak to zrobić? Siedzę i gapiąc się w
ekran słucham La Notte Vivaldiego…
Wiele
lat temu siedziałem w samochodzie zaparkowanym w zatoczce cichej uliczki gdzieś
na krańcu Polski i patrząc na kasztany leżące pod gubiącym je drzewem,
słuchałem tego właśnie utworu i myślałem o swoim pisaniu. To wtedy ten koncert
stał się dla mnie wyjątkowy, z czasem związany ze mną dziesiątkami nitek. O
jednej z nich napiszę.
Było
to we Wrocławiu, w Auli Leopoldina. Dyrygował rozluźniony, opowiadający
dowcipy, jak zwykle rozczochrany, Jerzy Maksymiuk. Nim podniósł pałeczkę,
opowiadał o przeglądaniu nut jednego z koncertów wiolonczelowych Vivaldiego.
-Takie
zwykłe plum plum, jakby Vivaldi jedną ręką pisał, a drugą trzymał na kolanie
zakonnicy, ale później dostrzegłem tam… piękno. – jakoś tak podobnie mówił.
Od
tamtych chwil minęło już ponad 10 lat, ale koncert pamiętam, wiolonczelistkę
też, i chociaż wtedy słuchałem innego koncertu włoskiego księdza, teraz, po
latach, tamte chwile znalazły sobie miejsce w mojej pamięci tuż przy La Notte,
może właśnie z powodu wspólnego im piękna.
La
Notte to wrześniowy ciepły wieczór i spadające kasztany, ale też tęsknoty,
pragnienia i fascynacje. To lepszy świat i radość pisania.
Mało
wyraźne zjawy obrazów i niejasne odczucia nie chcą się połączyć, ani tym
bardziej wyrazić słowami. Ech, nic dzisiaj nie napiszę, sięgnę więc po książkę,
ale może jeszcze utrwalę tutaj chwile sprzed kilku dni – dla kontrastu.:
Po
piętnastogodzinnej, nie tylko fizycznie ciężkiej pracy, wyruszyłem w drogę.
Jechałem walcząc z obezwładniającą sennością: mówiłem głośno, dłonią strzelałem
się po twarzy, ruszałem szczękami. Daremnie. Trzęsienie scanii zjeżdżającej z
szosy budziło mnie, przestraszony szarpałem kierownicą, ale adrenaliny
wystarczało mi na parę minut, nie dłużej; pragnienie snu ciała zmęczonego
wielogodzinną pracą zwyciężało i znowu usypiałem na sekundy. Zatrzymawszy się
za naszą ciężarówką stojącą na światłach awaryjnych, nie wysiadłem od razu,
zbierałem siły na opuszczenie ciepłej kabiny, a gdy w końcu wyszedłem, zimno
uderzyło we mnie taranem. Drżałem i kuliłem się, a po przeraźliwie pustej
głowie kołatało mi się rozpaczliwe pytanie: co ja tutaj robię!??
Do
celu dojechałem cudem, po niemal dwudziestu czterech godzinach pracy non stop.
Był już dzień, trawy siwo oszronione, w kampingu zimniej niż w zamrażarce mojej
lodówki. Założyłem na siebie podkoszulki i swetry, skarpety i kalesony,
skuliłem się pod dwoma kołdrami i czekałem na ustanie drżenia ciała żeby usnąć.
Budzik zadzwonił po niespełna czterech godzinach. Wstałem zanurzając się w
lodowatym powietrzu, a musiałem, żeby zmontować instalację elektryczną przed
przyjazdem pogotowia energetycznego.
Kiedyś
w jakiejś rozmowie powiedziałem, zapytany, że pracuję w branży rozrywkowej.
-Śpiewa pan?! – usłyszałem zdumiony okrzyk.
Śpiewa Pan? - bezcenne. Na razie tyle.Potem spokojnie przeczytam jeszcze raz. Teraz za oknem mam majestatyczne Góry Stołowe i poranny rejwach ptaków, a w głowie już podjeżdżam pod Karłów. Dobrego dnia, Krzysztofie!
OdpowiedzUsuńOch, Aniu, ależ Ci zazdroszczę widoków! Jedź i chłoń przyrodę, ale pamiętaj, bardzo Cię proszę, żebyś czasami i na szosę zerknęła :-)
UsuńJa również śpiewam
OdpowiedzUsuń- cienko przed wypłatą.
Krzysztof, Ty coś napisałeś, a ja mam dołek. Jeden temat już się dawno przeterminował, drugi czeka na uzupełnienie, a trzeci chyba niedługo się ukaże...
Śpiewasz przed wypłatą? Wiem coś o tym, wszak nic innego, jak niezłe pieniądze trzymają mnie tutaj.
UsuńJanku, tak napisałeś, jakbyś dołek miał w związku z pisaniem; jeśli tak, to doskonale Cię rozumiem, jako że też tak mam. W zaufaniu powiem Ci, że dołki to moja specjalność. Zsuwam się w nie nie wiadomo kiedy i z jakiego powodu, później coś popycha mnie ku górze, czasami nawet wysokiej, gdzieś w pobliże Olimpu, a później znowu… Przez te huśtawki czasami myślę, że miewam PMS, ale mówią, że to zdarza się tylko kobietom, więc nie wiem. A może po prostu brak mi snu?