310319
Z
Chrośnicy południowymi zboczami masywu Okola na Pańską Wysoczkę
i na Okole. Miejsce Za mostem, Gackowa, Krzyżowa, kamieniołom na
Widoku, zboczami Łysej Góry i Leśnicy pod Skibę, podnóżem
Chrośnickich Kop do Przełęczy Chrośnickiej. Zboczami Kopy i
Lastka do Chrośnicy.
Wiele
już razy chciałem się nasycić wędrówką na zapas, ale nigdy mi
się nie udało, jednak prób nie poniechałem; dzisiejsza była
kolejną, podjętą na zakończenie mojego górskiego sezonu. Może
jeszcze pojadę raz czy dwa, kradnąc dzień karuzelowemu molochowi,
ale patykiem na wodzie te plany pisane.
Zwykle
trasę buduję, o ile w ogóle mam jakiś plan, ponieważ czasami
jadę zupełnie na oślep, więc buduję wokół jakiegoś
wspomnienia, jednego czy dwóch miejsc, które chciałbym zobaczyć.
Dzisiaj była to chęć zobaczenia nowego tarasu widokowego na Okolu
i odwiedzenie Gackowej. Gdy nad mapą łączyłem te dwa miejsca,
pojawiły się wspomnienia innych, i w rezultacie przeszedłem
zakręconą pętlę o obwodzie 25, a raczej 30 kilometrów, jeśli
uwzględnić myszkowanie w pobliżu trasy. Nieco obawiałem się
stanu moich nóg pod wieczór, ale obawy były płonne, jako że
niosły mnie bez trudu do ostatnich metrów, co odnotowałem z
satysfakcją zrozumiałą dla równolatków.
Wyszedłem
z Chrośnicy wkrótce po nastaniu dnia i wszedłem na odkryte stoki
masywu Leśniak-Okole. Na długości paru kilometrów są tam widok
na trzy strony świata, na wiele kaczawskich szczytów, i to z tych
najbardziej lubianych i widokowych, a są miejsca, z których widać
Karkonosze i Góry Wałbrzyskie. Do ideału zabrakło dobrej
przejrzystości powietrza; szczyty odległe o kilka kilometrów
niewiele już odróżniały się od lekko zachmurzonego nieba. Cóż,
żadna nowina dla zimowego wędrowcy. Za to było sucho i dość
ciepło, w czasie przerw mogłem siadać wprost na ziemi.
W
kilku miejscach przekraczałem strumyki zaczynające się niewiele
wyżej, trafiłem też na źródełko czyste, jasne i dźwięczne.
Ujęty jego urodą poszedłem wzdłuż strumyka, ale niewiele dalej
znikł, biedak, wciągnięty na powrót w ziemię. Poczułem dziwny w
tych okolicznościach smutek i… oszukanie.
Ciekawy
byłem, czy bez poszukiwań odnajdę drogę na Pańską Wysoczkę. To
niewielki wzgórek na dużym zboczu Okola, poza bardzo gęstym
młodniakiem brzozowym nic tam nie ma, ale gdy trafi się na szczyt,
widoki są przednie; przyciągała mnie też pamięć pierwszego,
nieudanego, poszukiwania drogi na szczyt wśród gęstwiny brzeziny.
Tym razem udało się bez pudła, a że w pobliżu wycięto nadpalony
pożarem las, odnalazłem skały, które dobrze widać z drogi
biegnącej dołem; są zaznaczone na mapie. Na ostro zakończonej,
postrzępionej ścianie widać warstwową strukturę skał, zapewne
osadowych, czyli wtórnie utworzonych, a ciekawość budzi skośne
ułożenie warstw; patrząc na te struktury, może próbować
wyobrazić sobie potężne siły górotwórcze wypychające skały z
wnętrza ziemi i ustawiające miliony ich ton silnie nachylonymi.
Wspomniałem
o widocznych tam śladach pożaru. Zapewne likwidując jego skutki,
wycięto zarośla, a na odkrytym zboczu zasadzono świerki. Mówi się
o nadmiernej, może nawet rabunkowej eksploatacji polskich lasów,
jednak w wielu miejscach widać też starania leśników o lasy w
przyszłości. Wspomnę tutaj, obok nowych zasadzeń, często
widywane małe siewki pomalowane specjalną farbą dla ich ochrony
przez zwierzyną; nierzadko widziałem takie zabezpieczenia w
dzikich, trudno dostępnych ostępach.
Sprawiłem
sobie przyjemność pamiętaniem o skrócie omijającym zakole
niebieskiego szlaku na zboczu Okola, a gdy wróciłem na szlak,
zobaczyłem coś, co zdziwiło mnie: widzianą po raz pierwszy w
życiu specjalnie zrobioną ścieżkę rowerową z utwardzoną
powierzchnią. Miała szerokość połowy metra i ostro kluczyła
między drzewami. W internecie poznałem angielską nazwę: to single
track. Przyznam, iż jazda tą ścieżką wymaga sporej umiejętności,
skoro drzewa mija się tam dosłownie o centymetry, ale za to pod
kołami nie będzie błota ani korzeni.
Pod
szczytem Okola, obok altanki z ławami, stoi tablica informacyjna.
Mowa w niej o budowie tarasu widokowego w celu ochrony przyrody przed
ludźmi. Użyto tam rzadkiego słowa antropopresja. Jest poprawne i
zrozumiałe samo przez się, więc nie wiem czemu nie spodobało mi
się, ale nie o tym swoim wrażeniu chciałem napisać, a o samym
zamyśle ochrony przyrody ułatwieniami i atrakcjami, skoro
sprowadzają one większą ilość ludzi. Widać to bardzo wyraźnie
na Trójgarbie, gdzie z powodu postawionej tam wieży widokowej, ruch
się zrobił jak na deptaku. A dużo ludzi, to dużo śmieci i
ścieżki wydeptane do gołej ziemi. W górach, gdzie jej niewiele, a
opady większe, w miejscach niezwiązanych korzeniami roślin, ziemia
szybko jest spłukiwana. Równowaga górskiej przyrody jest
chwiejniejsza od tej z dolin, więc dla zmniejszenia antropopresji na
otoczenie, należałoby zasypać ścieżki kamieniami, a nie
wyrównywać je i budować widokowe miejsca. Któregoś dnia
wdrapałem się na szczytową skałę korzystając z pomocy drzewka
rosnącego na pionowej ścianie, teraz wchodzi się tam po szerokich
stopniach. Nie bez związku było przyjście dwóch osób chwilę po
moim wejściu na taras – na pewno nie ostatni ludzie w ciągu dnia.
Nie,
nie jestem zazdrosny o moje góry, chciałbym jedynie widzieć je
mniej zaśmiecone, ciche i puste. Na szczęście przeciętni turyści
wiedzą tylko o Okolu i Skopcu. Te dwa miejsca im zostawiam, setki
innych są moje a tamtym nieznane – i tak jest dobrze.
Słowo
o konstrukcji, jakżeby inaczej. Nie mam zastrzeżeń, poza bardzo
źle, wbrew podstawowym zasadom, wykonanymi metalowymi podporami
barier. Wykonał je ktoś, kto nie ma pojęcia o działaniu sił i
zachowaniu się konstrukcji.
Schodziłem
nieznaną mi szutrową drogą w dolinę, a Gackowa rosła przede mną,
gdy byłem niżej nawet potężniała. Ładny widok, ale droga
najwyraźniej zdążała w dolinę na lewo od góry, a ja miałem iść
na drugą stronę, do miejsca zwanego Za mostem. Udało mi się
znaleźć jakiś mało wyraźny dukt, nie ufałem mu, ale że
zmierzał w dobrą stronę, poszedłem. Moją nieufność odwzajemnił
doprowadzeniem mnie do uroczego lasu. Wysokie, duże, luźno rosnące
świerki stojące na szeroko rozwartych korzeniach, wokół zielony
kobierzec mchu i niezdecydowany w swoim biegu strumyk. Aparat oślepł
od jasnych plam słońca, moje oczy widziały ładną grę
słonecznego światła na drzewach i mchach. Gdy wyszedłem zza
zakrętu, poznałem miejsce: Za mostem. Za szybko skończyła się ta
droga, więc dla przedłużenia chwil usiadłem na brzegu leśnej
drogi i patrzyłem.
W
ciągu dnia zapominałem o tym, że ten dzień jest ostatnim, a gdy
uświadamiałem sobie koniec sezonu, zapewne przedostatniego, co
chwilom dodawało wagi, zatrzymywałem się i patrzyłem. Patrzyłem,
jak może patrzy człowiek na bliską mu osobę przed pożegnaniem.
Była też odrobina zazdrości i poczucia niesprawiedliwości: ja
wyjadę, a te miejsca zostaną i cieszyć będą inne oczy.
Rosnący
na Gackowej buk znam, jest jednym z pamiętanych drzew w tych górach,
ale dzisiaj, gdy zobaczyłem go ponownie, wydał się jeszcze
ładniejszy i bardziej imponujący. Potężny, prosty i zdrowy pień,
a nad nim wielka, największa z widzianych, gęstwina konarów.
Chodziłem wokół drzewa z zadartą głową i po prostu podziwiałem.
Drzewo nie tylko po prostu stoi i rośnie, ono żyje! To żywy
osobnik, jego geny są zrozumiałe dla naszej komórkowej maszynerii
produkcyjnej, ponieważ wszystko, co żywe, jest z sobą
spokrewnione.
Odkąd
w pełni uświadomiłem sobie ten fakt, inaczej patrzę na drzewa –
właśnie jak na żywą istotę. Czasami stanę nad świeżo ściętym
drzewem, nad powalonym martwym olbrzymem, i odczuwam żal. Wiem, że
irracjonalne to odczucie, jak tamten smutek nad wsiąkającym w
ziemię strumykiem, ale tak czuję.
Miary
nie miałem, ale dokładnie zmierzyłem jego obwód przykładając do
pnia kij. Po powrocie zmierzyłem jego długość, okazało się, że
drzewo ma około pięć metrów obwodu, czyli półtora metra
średnicy. W pełni zasługuje na chroniącą go tabliczkę pomnika
przyrody. Z ciekawości zajrzałem teraz na odpowiednią stronę i
tam dowiedziałem się, że dla buków granicznym wymiarem jest 310
cm obwodu; ten przekracza próg o niemal dwa metry. Może zmobilizuję
się i napiszę nadleśnictwa?…
Od
Gackowej aż do lasów Łysej Góry szedłem odkrytymi zboczami
wzgórz, moje góry mając wokół siebie. Jedne zostawały ze mną
długo, inne szybko znikały gdzieś po drodze, ale w ich miejsce
pojawiały się inne, albo te same, widziane jednak z innej strony,
odmienione, ciekawe i ładne. Tylko paskudny beton na szczycie
Krzyżowej był taki jak zwykle. Gdy jestem tam, szybko wchodzę po
betonowych stopniach i już nie patrzę pod nogi, a tylko w dal
bardzo tam widokową. Dwakroć ukrzyżowano tę górę. Pierwszy raz
stawiając na niej krzyż, drugi raz zalewając szczyt betonem.
Widząc
duży głóg skręciłem ku niemu. Pnie tych roślin są zwykle
niziutkie, konary wyrastają już 20 czy 30 centymetrów nad ziemią,
a niemal zawsze są bardzo liczne i bardzo ze sobą poplątane. Piszę
tutaj o powszechnie spotykanych głogach jednoszyjkowych. Lubię
patrzeć na gęstwinę ich gałęzi, lubię gubić wzrok w tym
poplątaniu. Głóg rósł na brzegu strumienia, o metr od źródła.
Gdy zajrzałem między gałęzie, zobaczyłem oponę samochodową.
Odwróciłem się zniechęcony. Chwilę patrzyłem w dal nie bardzo
ją widząc, a gdy wyostrzyłem wzrok i uświadomiłem sobie
patrzenie na Przełęcz pod Kobyłą, odległą o 2-3 kilometry,
wspomniałem duży i ładny głóg tam rosnący. Szukałem go
wzrokiem, pamiętam dokładnie gdzie rośnie, ale nie dojrzałem go.
Może był za daleko? Westchnąłem i poszedłem dalej.
W
pobliżu przełęczy Widok jest stary kamieniołom, a jakoś tak się
składało, że dopiero dzisiaj poznałem go. Owszem, w niektórych
miejscach kształty poszarpanych skał i ich kolory są ładne, ale
dopiero kępy podbiałów, delikatnych i tak cudnych swoją
złożonością, w zestawieniu z martwymi skałami zrobiły wrażenie.
Niestety, nie dały się sfotografować. Mimo iż cały obszar
ustalania ostrości wypełniony był kwiatkiem, aparat uparcie
ostrzył na trawę i nawet jej zasłanianie dłonią nie pomagało.
Zamieszczone zdjęcie wykonałem w poprzednim roku. Czy widzicie
bajeczną jego konstrukcję? Toż to bukiet cały, kwiatuszki w
kwiatku – cud natury.
Jesienią
udało się nam (szedłem wtedy z Jankiem) przejść wygodnymi
przejściami istny labirynt łąk wrzynających się w las i pasemek
lasu schodzących w dół po łąkach na zboczu Łysej Góry.
Wiedziałem, że trudno będzie powtórzyć przejście, a dzisiaj
znalazłem potwierdzenie. Przeszedłem bez przedzierania się przez
chaszcze, ale sporo kluczyłem i na koniec wyniosło mnie paręset
metrów w bok od właściwego miejsca.
Szedłem
pod górę bez drogi, wyszukując dogodne przejścia, ale i skręcałem
tam gdzie było ładnie, w cieniste zakamarki, szedłem ścieżkami
zwierząt między drzewami i pod kolczastymi gałęziami w
znalezionym tam lasku głogowym. Podobała mi się ta wędrówka.
Cisza tam panująca przerywana jedynie szczekaniem saren, pewność
niespotkania nikogo poza nimi, zapomniane, zarastające dróżki,
sobie samej zostawiona przyroda, drzewa i wrażenia. Na niewielkiej
polance odwróciłem się i zobaczyłem ładne, odkryte zbocza
Zazdrośnika; dlaczego nie byłem tam jeszcze?
Widoki
z przełęczy pod Skibą warte są kontemplacji, więc siedziałem i
pijąc resztkę herbaty patrzyłem. To miejsce, jak niemal wszystkie
przełęcze, jest czarodziejskie, ponieważ odsłania nowe krainy,
pasma i szczyty. Za sobą zostawiam te znane, widziane w czasie
drogi, po drugiej stronie czekają nowe. Wystarczy podejść pod
siodło przełęczy, a wynurzą się dla nas z niebytu.
W
oddali majaczył przymglony Stromiec. Wiedziałem, że skrajem lasów
Chrośnickich Kop będę szedł póki ta góra nie będzie dokładnie
po lewej, wtedy wejdę w las po prawej i po chwili trafię na drogę
pnącą się ku przełęczy – na drugą stronę Kop. Łąki są tam
ogrodzone, pasie się bydło. Wiele razy przekraczałem elektryczne
ogrodzenia, a gdy na jednej z łąk zobaczyłem krowy, skręciłem
bliżej lasu; wśród drzew bezpieczniej. Będąc bliżej zobaczyłem,
że wielka krowa była bykiem, co poznałem po jednym cycku wiszącym
w nietypowym dla krowy miejscu. I patrzył się na mnie bykiem!
W
paru miejscach widziałem skupiska wierzb iw. Nie są urodziwe te
drzewa, ale przyciągają wzrok. Często widzę przewrócone, niemal
całkowicie wyłamana drzewa lub konary, na pół spróchniałe,
omszałe, ale wypuszczające młode pędy. Bywa, że te pędy
nabierają rozmiarów sporych drzewek i swoją ilością tworzą żywy
gąszcz wśród rozsypujących się szczątków innych, albo też i
rodzicielskich iw. Wrażenie robią swoją żywotnością, czy raczej
żywiołowością.
Mówi
się o starych wiązach jako drzewach mogących straszyć, zwłaszcza
o zmroku, swoimi rosochatymi kształtami; czasami widuję takie,
jednak nie mniejsze wrażenie czynią skupiska wierzb iw, chociaż
więcej smutku budzą niż strachu.
Na
stoku Kopy (bywa też używana nazwa Kazalnicy), góry w paśmie
Chrośnickich Kop, na brzegu rozległej i bardzo ładnej brzeziny,
znalazłem jesion mogący straszyć niesamowicie wyglądającymi
naroślami. Na zdjęciu widać fragment młodego konaru wyrastającego
pionowo w górę – to jedna z cech charakterystycznych dla tych
drzew bardzo starych jako gatunek.
Jeszcze
tylko pokręciłem się między Kopą a moim Lastkiem, jeszcze
odwiedziłem znaną i lubianą wierzbę-samotnicę, i skręciłem ku
wsi, kończąc ostatnią wędrówkę sezonu.
W
dwanaście godzin później odpaliłem swoją scanię i czując
tremę, jak zwykle po półrocznej przerwie, ruszyłem w drogę.