Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 5 czerwca 2020

Dwa wzgórza

240520
Kondratów, wzgórza nad wioską, a wśród nich Kondratowskie Wzgórze. Czartowska Skała, polami i lasami wokół wsi Pomocne, wzgórze Kościelna w Stanisławowie, wzgórze Ziębniak, Kondratów.

Tydzień wcześniej byłem w tej okolicy, ale nie udało mi się dojść do Kondratowego Wzgórza. Po powrocie oglądałem mapę i zauważyłem szczegóły przegapione wcześniej. Włączyłem zdjęcia satelitarne, porównywałem widoki i uznałem, że bezdrzewne wybrzuszenie wielkiego pola nie jest poszukiwanym wzgórzem, a tak wcześniej myślałem. Mapa przedstawia okolicę niewłaściwie, zwłaszcza lasy są na niej zaznaczone przypadkowo. Uznałem, że trzeba mi tam wrócić i poszukać wzgórza, a przy okazji odwiedzić Czartowską Skałę, znany i widokowy nek sterczący nad płaskimi polami wokół.
Wyruszyłem na poszukiwania wyjątkowo wcześnie, bo o piątej trzydzieści. O tej porze roku silne już, ale nadal niskie, słońce pięknie oświetla krajobraz. Ładnie uwypukla barwy, jest wyraziste, ale jeszcze nie daje płaskiego światła wypalającego kolory. Mokre po deszczu trawy na łąkach sięgały kolan, zboża i rzepak jeszcze wyżej. Po kwadransie zachmurzyło się i spadł niewielki deszcz. Później padało jeszcze parę razy, ale i słońce się pokazywało.
Dobrze, że pomyślałem chociaż raz i wziąłem masywne buty, mimo nieskalistej trasy. Z rana spodnie na kolanach miałem przemoczone, ale niżej (i wyżej) miałem sucho, właśnie dzięki butom, no i oczywiście ochraniaczom.
Wielka płaszczyzna pól załamuje się i opada dość stromo w wąską dolinę, na dnie której ukrył się Kondratów – długa wioska z czerwonymi dachami domów. Jest miejsce, z którego wygląda jak garść rozrzuconych korali w fałdzie zielono-żółtej materii. Wioski z pól na ogół nie widać, jest schowana na dnie doliny, dopiero z krawędzi obniżenia otwiera się widok na ludzkie sadyby.
W takich miejscach znalazłem kilka urokliwych wzgórz. Od strony rozległych pól są ledwie zaznaczonym wzniesieniem na skraju zagajników, ale jeśli wejdzie się między drzewa, z drugiej strony zobaczy się pokaźne i strome zbocza, a w dole dachy domów. Załamywanie się łagodnych i szerokich fałd pól przy ścianach drzew widziałem będąc tutaj wcześniej, ale dopiero dzisiaj poznałem te wzgórza z bliska. Już myślę o powrocie do nich, także wczesną jesienią. Ta pora roku, czyli koniec września i październik, jest dla mnie szczególnie urokliwa, może nawet bardziej niż maj czy czerwiec. Światło słońca inaczej wtedy oświetla Ziemię, jest łagodniejsze i wzmacniające kolorystykę, tak bogatą na początku jesieni, a może po prostu świat widzę wtedy ładniejszym, ponieważ wracam po letniej przerwie na drogi moich gór. Na pewno ten wczesnojesienny świat jest bardziej swojski, bardziej mój, niż ten z pory kwitnienia głogów i róż. W nim jestem tylko gościem.
Szukałem jęzora drzew sięgającego w głąb pola i strumienia. Przy nich miało być poszukiwane Kondratowe Wzgórze.
Tutaj uwaga o nazwie i naszym języku. Wzgórze wzięło swoją nazwę od wsi Kondratów, więc jest Kondratowe, a nie Kondradowe, jak podają twórcy mapy. Błąd ten powtarzają od lat, w nosie mając zasady polszczyzny.
Nim znalazłem wzgórze, poznałem urokliwe miejsca, zwłaszcza jedno zauroczyło mnie tak, że myśląc o powrocie, mam przed oczyma widok z jego zbocza wysadzanego kwitnącymi głogami. Szczególnie jeden z nich, dosłownie obsypany kwiatami, przyciągał wzrok. Jak ogromny wysiłek wkładają wszelkie rośliny w swoje rozmnożenie!

Na tamte wzgórza wrócę wczesną jesienią i zamiast kwiatów głogów zobaczę czerwone owoce, ale – jestem pewny – widok spodoba mi się jeszcze bardziej.
To będzie ostatnia moja kaczawska jesień.
Przypomniały mi się, nie wiem, czy a propos, słowa z „Trudno być bogiem” Strugackich: to, co się kocha, powinno nosić się w sobie. Ładnie wyrażona idea pełnego zabezpieczenia swoich miłości, ale rzadko kiedy możliwa do zaistnienia.
Chyba nie zobaczę kwitnienia dzikich róż. Dzisiaj dowiedziałem się, że za dwa tygodnie wyjeżdżamy z karuzelami. Obiecałem sobie nie jechać, wymusić na szefie zostawienie mnie w bazie, ale wiem, jak bardzo brakuje mu ludzi, zwłaszcza kierowców ciężarówek. Głupio mi odmawiać i z tego powodu jestem zły na siebie.
Za pięć tygodni będę emerytem, mógłbym wracać do domu. Właściwie wracać mógłbym już jutro, ale… Właśnie. Przez wszystkie lata trzymał mnie w tej paskudnej pracy przymus finansowy, teraz okazuje się, że trzyma mnie przywiązanie do kaczawskich pagórków, czyli wcześniej decydował portfel, teraz serce. Ech.
Wracam na kaczawskie drogi.
Trwa festiwal kwiatów. Nadal kwitnie rzepak, chociaż już nieco mniej żółte są pola, widziałem chabry i maki na miedzach i przydrożach, łąki żółte od kaczeńców, widziałem też iglicę pospolitą, to niepospolite dla mnie ziele z uroczymi kwiatuszkami. Przecinając wstęgę lasu, zobaczyłem rozległe kępy kwitnących konwalii, właściwie duży łan z mnóstwem białych dzwoneczków. Ich zapach czułem jeszcze na polu.

Widziałem też duże pole jęczmienia. Zwróciłem uwagę na niego z powodu kolorów: łodygi były zielone o lekko niebieskim odcieniu, a wąsate kłosy seledynowe. Łan tego zboża falował jak morze pod powiewem wiatru. Stałem na drodze i patrzyłem. Drobnostka, żaden oszałamiający widok, prawda? Tak, drobnostka, jednak całą sztuką przeżywania piękna świata jest umiejętność, a niechby starania, dostrzeżenie uroku w zwykłych drobiazgach.


Właśnie wspomniałem wiersz angielskiego poety Williama Blake:

Ujrzeć świat w ziarenku piasku,
I niebo w polnym kwiecie,
Zamknąć w swej dłoni nieskończoność,
A wieczność w jednej godzinie.

Na Czartowskiej Skale kwitnie czarny bez rosnący na szczycie skały. Są też czereśnie i grusza, natomiast na skałach pod szczytem kwitną kępy gwiazdnicy. Taka delikatna, zdawałoby się, a tak wytrzymała i wścibska jak… no, jak kto?... 


Wiatr szybko zgonił mnie ze szczytu, a liczyłem na dłuższe posiedzenie.
Zatoczyłem pokaźne, wielokilometrowe koło wokół dwóch wiosek, patrząc z zaciekawieniem, czasami z zaskoczeniem, na powolne przesuwanie się gór, lasów i domów. Wieżę kościoła widziałem przed sobą, lekko na lewo, a kiedy po godzinie czy dwóch szukałem jej tam, nie znalazłem. Odeszła ze swojego miejsca, chowając się za moimi plecami. Stateczna wielkością i wiekiem Czartowska Skała też się bawiła ze mną w chowanego, czego nie podziewałem się po niej.
To był dzień dwóch odnalezionych wzgórz. Drugiego, Ziębniaka, kiedyś daremnie szukałem, dzisiaj widziałem jego mało wyraźny, zaorany szczyt między kępami drzew, a na potwierdzenie odnalazłem słupek geodezyjny. Po sąsiedzku jest na mapie zaznaczony punkt widokowy, i faktycznie tam jest, co wcale nie jest takie oczywiste na niedokładnych starych mapach, które sprzedawane są jako rokrocznie aktualizowane. Jednak na poczekaniu mógłbym wymienić 20 albo 30 ładniejszych miejsc widokowych w tych górach. Ja wiem o nich, twórcy map nie wiedzą.
Może to i dobrze. Może turyści też się nie dowiedzą, i kiedy wrócę w swoje góry, zobaczę je cichymi, pustymi i nostalgicznymi.
Takimi, jakie pokochałem.























niedziela, 31 maja 2020

Skały Gór Stołowych

170520
Z Lisiej Przełęczy w Górach Stołowych na Narożnik, następnie Skały Puchacza, Trzmielowa Jama, Białe Skały i powrót na przełęcz.

Pięć lat nie byłem w Górach Stołowych. Był czas, gdy nieźle znałem tamtejsze szlaki, a ostatnio uświadomiłem sobie, jak niewiele pamiętam. Bezpośrednią przyczyną powrotu było wspomnienie pewnego cudnego październikowego dnia spędzonego na urwiskach Narożnika. Wróciłem, zabierając ze sobą Janka, i obaj przeżyliśmy dzień wypełniony pozytywnymi wrażeniami. Mamy nadzieję na szybki powrót.
W drogę wyjechałem już o 3.30, ale na miejscu, na Lisiej Przełęczy, bliziutko Narożnika, byliśmy dopiero o siódmej, po przejechaniu dwustu pięćdziesięciu kilometrów. Cóż, czego nie robi się dla miłości?…
Budowa tych gór jest zupełnie inna od pozostałych pasm sudeckich. Ponad równinę wokół nich wznosi się wielka, bo wielokilometrowej powierzchni, wyżyna o niemal płaskiej wierzchowinie. Porównanie do stołu nasuwa się nieuchronnie. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy będąc tam po raz pierwszy, szedłem szlakiem po stromym zboczu, a na szczycie… właśnie, nie było tam szczytu. Wyszedłem na rozległą polanę, w oddali zobaczyłem szosę i domy. Jakby nie było za mną stromizny najeżonej skałami.
Gdzie ja jestem? Przecież nigdzie po drodze nie schodziłem w dół – zdziwiłem się wtedy.
Zobaczyłem też drugie piętro, mniejszy stół postawiony na tym większym – płaski, rozległy szczyt najwyższej góry. Pionowe ściany wysokości kilkudziesięciu metrów wystają ponad drzewa, są nogami stołu zwanego Szczelińcem, chociaż bardziej się kojarzą z zębami monstrualnego zwierzęcia.
Zbocza obydwu pięter są strome, a w wielu miejscach urwiste. Dzisiaj byliśmy na pierwszej, niższej wierzchowinie, ściślej, na jej krawędzi. Nie szliśmy tak, jak szedłem kiedyś, od samej podstawy, a na stół wjechaliśmy szosą jakże trafnie nazwaną Drogą Stu Zakrętów. Jadąc nią widzieliśmy tyle skał, że obiecaliśmy sobie wrócić tam kiedyś i przejrzeć się im, ponieważ w tych górach przyjmują one najdziwniejsze, najbardziej nieprawdopodobne kształty.
Byliśmy na długim, skalnym uskoku. Jego częścią jest Narożnik, góra niewiele zaznaczona od strony szlaku, ale z drugiej strony opadająca imponującą ścianą. Widokowe skały ciągną się na długości paru kilometrów, aż do Trzmielowej Jamy. W wielu miejscach szlak biegnie blisko krawędzi, między drzewami co rusz widać odległy, niebieski horyzont.
Idąc lasem, niewiele wskazuje na bycie w górach. Czasami trafi się jakaś niewielka skałka, ale teren najczęściej jest płaski, jednak gdy skręci się w stronę brzegu urwiska, doświadcza się tej wyjątkowej transformacji perspektywy – nagłej ucieczki horyzontu na wiele kilometrów i niknięcia ziemi pod nogami. Stoi się na krawędzi, poniżej widząc wierzchołki drzew, a przed sobą daleki styk nieba i ziemi.



Odkryciem było poznanie miejsca zwanego Trzmielową Jamą. To żleb przecinający uskok i pozwalający zejść niżej, między liczne tam skały. Widząc z góry przewieszenie skał i chcąc zobaczyć je z bliska, znalazłem przejście między skalnymi blokami. Na dole trafiliśmy na labirynt wąskich przejść. Są tam podcięte dołem skały, rumowiska skruszonych kamieni, drzewa rosnące i umierające w najbardziej nieprawdopodobnych dla nich miejscach. Rynna żlebu najeżona jest skałami, całymi grupami skał. Uznaliśmy, że warto byłoby wrócić do Jamy, a na poznanie wszystkich skał mało może być jednego dnia.

Właściwe Urwisko Batorowskie jest poza szlakiem, trudno tam o widoki. Zrobiliśmy kilometrowy zwiad, ale ponieważ szlak prowadzi lasem, bez widoku na widoki, zawróciliśmy w stronę Białych Skał. To bardzo duża i ładna grupa skał piaskowych. Część z nich jest jasna, niemal biała, co tłumaczy nazwę. Szlak wiedzie u stóp części z nich, ale i przeciska się między nimi w miejscu zwanym Skalną Furtą. Skały ciągną się na długości kilkuset metrów, a bliżej Furty tworzą skupiska wyglądające niczym ściśnięte wieże dawnych miast. Przez część z nich wiodą boczne szlaki. Przejście nimi zapewnia naprawdę silne wrażenia i piękne, iście górskie widoki.
Weszliśmy w ciasny korytarz między skałami, który głębiej zastawiony był głazem. Mnie udało się przejść górą, Janek przecisnął się dołem, a tak się rozpychał, że aż skałę poruszył, co widziałem na własne oczy :-).


 Znaleźliśmy się w studni, między skalnymi ścianami, nad nami wisiały korzenie przewróconego świerka. Właśnie one, widziane nie przy ziemi, a wysoko, nad głową, zrobiły na mnie największe wrażenie. Drzewa tam często giną, ale i rosną w bardzo trudnych warunkach, nierzadko na nagich skałach, spuszczając długie korzenie niżej, w jakże często bezradnych próbach znalezienia ziemi. Czasami przewracają się na leżące obok złomy i wtedy bywa, że pień nie leży płasko na ziemi, a przyjmuje odwrotną pozycję: korona jest niżej niż korzenie. Widziałem piętrowe takie zwaliska, widziałem spore drzewa wyrastające z pionowej ściany i wyginające w łuk swoje pnie – ku słońcu. Życie i śmierć i dalej życie na resztkach wcześniej żyjących. Nagie już i wypolerowane deszczami korzenie drzew mają rozpaczliwe kształty. Tkwią nieruchomo, zamarłe, czekając na rozsypanie się i wchłonięcie przez żywych.
Obeszliśmy nasze podwórko: którędy wyjść?
Nie znajdując innego przejścia, wróciliśmy znaną już drogą. Później oglądaliśmy to miejsce z góry, z płaskich szczytów tych skał.
W wąskim przejściu Skalnej Furty ponownie zobaczyłem nad głową wiszące w powietrzu korzenie dziwnie przewróconego drzewa.

Są tam skały stojące prosto, są i tak pochylone, że niemal przewracające się, co widać na zdjęciach. Nierzadko patrząc na ich przewieszenia, na odchylenia od masywu, odnosi się wrażenie ich potoczenia się z rumorem w dół zbocza nie kiedyś, a już, zaraz, więc lepiej nie stać pod nimi.
Są skały ściśnięte, ledwie zipiące pod naporem wyższych partii, ale i skały ciekawskie, wychylające się na świat. Skały stabilne, pewnie stojące, ale i chwiejne, balansujące na krawędzi równowagi, stojące na węższym boku i tak niepewnie podparte, że, zdawałoby się, byle wiatr je przewróci. Są też skały zrezygnowane, biernie czekające na swój los, ale i takie, które rozpaczliwie wyrywają się z matni na wolność. Ich wystające krawędzie zdają się być rękoma wyciągniętymi w bezradnym geście wołania o pomoc.
Z części szlaków wiodących między skałami musieliśmy zrezygnować z powodu późnej pory, ale wrócimy tam.
Chciałem jeszcze powiedzieć o lasach. Przeważają świerki, ale źle się im żyje. Dużo stoi lub leży martwych. Miejscami całe połacie lasu są uschnięte, przy czym tylko niewielka ich część uległa wiatrom. Większość pokonało złe powietrze albo, co prędzej, szkodniki. Widziałem całe zwaliska martwych drzew, leżących jedne na drugich, nie do przejścia. Tam, gdzie wiedzie szlak, wycięto kawałki pni i przesunięto je na bok, reszta leży poddając się powolnemu, ale nieustannemu i nieskończonemu procesowi przemian materii na Ziemi.
Szaroczarne, przygnębiające memento.
Między powalonymi świerkami, a właściwie wszędzie, gdzie jest odrobina ziemi i dostęp do słońca, wyrastają brzeziny. Patrząc na młodą, soczystą zieleń ich liści, przyszła mi do głowy dziwna myśl: dobrze, że drzewa nie mają oczu. Nie widzą cmentarzyska wokół nich.
Może jednak to nie ślepota drzew, a głęboka mądrość Natury?


























Zdjęcia ze mną były wykonane przez Janka.