Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 17 maja 2021

Słońce i kwiaty

 

090521

Między Tereszpolem a Nowym Góreckiem

Ponieważ w najdalszym punkcie poprzedniej wędrówki zaczynam nową, dzisiejsza była kontynuacją poprzednich. W kolejnych dniach, idąc na południe, minąłem rozległe przestrzenie pól i wszedłem na obszar jeszcze rolniczy, jednak z dwóch stron ściskany lasami, z dala od ludzkich siedzib. Wiele jest tam ugorów, pól jakby opuszczonych, zaniedbanych, wiele dzikich łąk i zagajników rosnących na zalesionych polach.

Gdzieś tam szedłem zeszłorocznym ścierniskiem, na którym niebieścił się wielki dywan przetaczników. Na brzegu pola usiadłem pod kwitnącą czereśnią, najbliższe niebieskie kwiatki mając tuż obok. Wziąłem jeden i oglądając z bliska zobaczyłem precyzyjnie prowadzone białe linie układające się w symetryczny, powtarzany wzór na niebieskości płatków. Obraz malowany czystymi barwami i zamknięty w milimetrowe ramy małego kwiatuszka, a przy tym sprawiający satysfakcję estetyczną. Kiedy jednak podniosłem głowę i spojrzałem wokół, na tysiące takich samych kwiatków, poczułem bezradność. Dzieło sztuki może oczarować, ale jak reagować na krocie tysięcy takich samych dzieł?

Idąc bezdrożem, brzegiem lasu, czasami jakąś zieloną, zapomnianą drogą, doszedłem do wzgórza. U jego stóp, na łące, rosną trzy sosny. Ponieważ miejsce jest ładne a widok charakterystyczny, nadałem wzgórzu swoją nazwę, właśnie Trzy Sosny, ale w kwadrans później, będąc wyżej i dalej widząc, zorientowałem się, że zarówno miejsce mojego odpoczynku, jak i tamta łąka z sosnami, są na zboczach Wysokiej Góry wznoszącej się w pobliżu Nowego Górecka.

 
Dwa są wzgórza mające taką nazwę.

Otóż jedno z wyraźnie wypiętrzonych wzgórz w pobliżu Tereszpola, mapa Googli nazywa Wysoką Górą, natomiast papierowa mapa nie informuje o niej. Kilka kilometrów dalej, w pobliżu wioski Nowe Górecko, też jest Wysoka Góra (ta sama, której chciałem nadać miano Trzech Sosen), przy czym wie o niej firma wydająca mapę, nie wiedzą Google. Nie wiem, jak jest naprawdę. Możliwe, że miejscowi nadali wzgórzom swoje własne nazwy. Najwyraźniej nie tylko w Sudetach panuje zamieszanie w nazwach. Aby uniknąć bałaganu, w opisach zdjęć podawałem nazwy sąsiednich wiosek. 

Na zboczy Wysokiej Góry siedziałem przynajmniej kwadrans, czyli długo jak na moje zwyczaje, a dwie godziny później, wracając, poznałem drugie zbocze tego wzgórza, równie urokliwe. Trzeba mi też wspomnieć o malowniczych polach u podnóża, o miedzach z gruszami, tarninami i czereśniami, o jasnej dróżce polnej, której widok budzi pragnienie pójścia w dal. Jeśli jeszcze dodam atut braku szlaku i typowo turystycznych atrakcji w pobliżu, wiadomo będzie, dlaczego to wzgórze zapisałem w tworzonej liście ładnych miejsc, które będę odwiedzał.

Zszedłem z polnej drogi widząc nieopodal wielką, rozłożystą czereśnię. 

Stała nieruchomo, otoczona buczeniem pszczół i miodowym zapachem, cała w bieli kwiatów, które dzisiaj, w pełnym słońcu, wydawały się same świecić najczystszą barwą, a ja z głową zadartą do góry kręciłem wokół, nie potrafiąc odejść. Niewiele dalej poznałem wysoką gruszę o metrowym pniu, też kwitła, chociaż nie tak obficie jak sąsiadka.
Po sąsiedzku znalazłem skupisko dość rzadkich tutaj głogów, mają już liście, ale daleko im jeszcze do kwitnienia. Widziałem też mirabelkę tak bardzo grubaśną, że aż zwątpiłem w prawidłowość jej rozpoznania.

Szedłem w poprzek pól, przy granicy lasu i polnych zadrzewień, daleko nie tylko od turystycznych szlaków, ale i od uczęszczanych polnych dróg. Możliwym jest mój odruchowy wybór takich tras, ponieważ cisza, samotność, brak śmieci, pomagają mi doceniać urodę krajobrazów, a także, co przecież ważniejsze, budować z tą krainą moje osobiste związki.

Po wyjściu z zagajnika zobaczyłem wśród sosen mirabelkę na miedzy i podszedłem do niej zdecydowany zrobić przerwę w jej towarzystwie. Siedząc, słyszałem nad sobą buczenie pszczół (skąd one przyleciały aż tutaj?), na lewo i prawo ciągnęły się długie skiby ziemi, a między butami biegały małe mrówki. Widziałem, jak dzielnie i szybko wdrapują się na grudy ziemi, które dla nich są niczym góry. W innym miejscu pod kwitnącą gruszą wystraszyłem wygrzewającą się jaszczurkę. Zobaczywszy mnie skryła się pod trawą – dla niej wielką jak dżungla – ale wypatrzyłem ją, zamarłą w bezruchu; udałem, że jej nie widzę i poszedłem dalej.

Jak bardzo odmiennie od nas widzą świat te zwierzęta!

W pobliżu Górecka zobaczyłem na tle nieba grupę malowniczych sosen i oczywiście skręciłem ku nim. Z bliska wyglądały jeszcze ładniej, otoczone szpalerem kwitnących tarnin. Świerki są zimowymi drzewami, pięknie wyglądają wystrojone szadzią lub przysypane śniegiem, sosny natomiast są drzewami lata. Zapach tych drzew w upalny dzień, ciepła barwa ich bursztynowej kory oświetlonej słońcem, są dla mnie niemal symbolami letnich dni.

 
Nie pociągają mnie znane budowle, popularne i zatłoczone atrakcje, a takie miejsca jak te, na uboczu, gdzie nie ma ludzi i śladów ich bytności. Lubię nieśpieszne wędrowanie od miedzy do miedzy, od gruszy do czereśni. Czasami myślę, że kiedy podejdę pod polną gruszę i dostatecznie wnikliwie wsłucham się w to miejsce (a może w siebie) odkryję ideę jego piękna, a wtedy zrozumiem tajemnicę magnetycznego przyciągania.

Nie wiem, jak inni ludzie budują swoje emocjonalne związki z miejscami, ja swoje składam z drobiazgów.

Będąc pod wsią Górecko Nowe, w oddali, ponad dachami wioski i lasami, zobaczyłem wysokie wzgórze z odkrytymi zboczami. Chciałem tam pójść, wzgórze kusiło mnie obiecując piękne i rozległe widoki, ale czasu miałem za mało. Nie chcąc śpieszyć się na szlaku, poznanie wzgórza odłożyłem na następną wędrówkę, teraz dodam tylko, że widziałem zbocza Góry Brzezińskiej.

Jeszcze wspomnę o kapliczkach. Pierwsza widziana gdzieś pod lasem kiedyś miała figurkę, ale ktoś ją wziął, bo z dna wystawała tylko śrubka. Dzisiaj na rozstaju polnych dróg zobaczyłem drugą roztoczańską kapliczkę. W środku był obrazek, a wokół sztuczne kwiaty.  Cóż, nie jestem fanem tego rodzaju budowli, ale nie tracę nadziei na zobaczenie ładnej.

* * *

Wracałem. Gdzieś na obrzeżu Roztocza, gdzie moja mapa już nie sięga, mignął mi widok drogi pnącej się po zboczu. Zawróciłem, znalazłem miejsce na zaparkowanie i poszedłem przyjrzeć się miejscu.

Kiedy po wyjściu zza zbocza zasłaniającego widok miejsce ukazało mi się całe, westchnąłem oczarowany. Spontanicznie pojawiła się myśl o patrzeniu na kanon piękna pogórza (bo całkiem podobne można spotkać na Pogórzu Kaczawskim) i Roztocza. Oczywiście poszedłem drogą na szczyt, a widok po jego drugiej stronie był równie piękny i warty dokładnego poznania.



 
Po raz kolejny uświadomiłem sobie rozległość tej krainy, wszak byłem chyba ze 40 kilometrów od Zwierzyńca i poznawanych miejsc! W ciągu dziewięciu lat przeszedłem po moich górach trzy tysiące kilometrów, spędzając tam niemal pół roku, a nadal nie mogę powiedzieć, że znam je jak tą przysłowiową swoją kieszeń. Ile w takim razie czasu zajmie mi poznanie rozleglejszego Roztocza?

* * *

Na zakończenie dwie uwagi o słowach.

Parę już razy mijałem parkingi z tablicami o takiej treści: „Dotyczy policji i ITD”.

Uważam, że napis jest nielogiczny, ponieważ wbrew intencjom autora nie zabrania innym kierowcom korzystania z parkingu. Można by napisać „Dotyczy wyłącznie policji i ITD”, albo prościej i dobitniej: „Tylko dla policji i ITD”.

Na Roztoczu jest wioska Radzięcin oraz Wola Radzięcka. Odmiana wydaje mi się błędna. Gdyby była wioska Radzięcko, Wola była Radzięcka, a skoro jest Radzięcin, to Wola powinna być Radzięcińska. Jednak głowy za moją odmianę nie dam, dlatego jeśli ktoś ma inne zdanie, proszę o komentarz.

































czwartek, 6 maja 2021

Pięć wzgórz

 

010521

Pierwsze wzgórze po prostu wyrosło przede mną, niezaznaczone na mapie, jakże więc mogłem je ominąć? Stepowiejącą łąką, później polną drogą, podszedłem pod szczyt wzniesienia i zobaczyłem krajobraz rozległy, ładny i charakterystyczny dla Roztocza, a przynajmniej do tej niewielkiej poznanej części. 

Zauważaną przeze mnie główną odmiennością są długie zbocza o niewielkim nachyleniu. Owszem, naturalna to różnica, wszak jestem na wyżynie nie na pogórzu, jednak... brakuje mi kaczawskich widoków. Na pocieszenie siebie samego zauważę, że dzisiaj poznane wzgórza, mając formę zbliżoną do ostańców, podobne są do pogórzańskich górek.

Będąc pod szczytem pierwszego wzniesienia, wyraźnie zobaczyłem sąsiednie wzgórze mającą dumną nazwę góry, mianowicie Górę Hołdy. Zza niej, na granicy widnokręgu, wyrastało strome, jak na roztoczańskie standardy, następny wzgórze, przyciągające wzrok wysokim, strzelistym drzewem. Aż tak wysoka i równa daglezja?

 Później, będąc bliżej, zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Przy drodze, którą schodziłem, rośnie wysoka i gruba ponad zwykłą miarę grusza. Stoi tam samotna, więc będąc przy niej, ma się naprawdę rozległe widoki. Nic, tylko usiąść, oprzeć plecy o jej pień, patrzeć i słuchać siebie.

Grusze rosnące samotnie na miedzach mają szczególny urok, przy czym, wyraźnie to odczuwam, jedynie jego część tkwi w samym drzewie. Ta druga, ważniejsza, jest odzewem polskiego ducha, ponieważ możliwe jest, że wzorce piękna naszej ziemi mamy zapisane w nas. Może się z nimi rodzimy, może wysysamy je z matczynym mlekiem, a może budujemy je, nieświadomie, przez całe życie z maleńkich drobin wspomnień, lektur lub marzeń o letnich dniach snutych w grudniowy wieczór.

A może tkwi w nas cząstka miłości do ziemi przekazywana nam przez pokolenia naszych przodków uprawiających pola wokół takich grusz?…

 

Tę samotnicę widziałem też z Góry Hołda, widziałem i później, gdy lawirując wokół pól, przy granicach lasów, szedłem dalej, ku następnym wzgórzom. W końcu znikła mi z oczu, ale pojawiła się kilka godzin później, kiedy wracałem. Wtedy patrzyłem na nią inaczej – jak na znajomą.

Ten dzień mógłbym nazwać też dniem drzew, skoro gdzieś dalej na polach znalazłem inną, ale równie dużą gruszę, a pod wieczór zaskoczył mnie widok samotnie rosnącego buka. Nie pamiętam, bym widział buka równie rozłożystego i gęstego, by nie powiedzieć: uroczo pękatego niczym dawne czajniczki. Na pewno nie widziałem takiego polnego samotnika w otoczeniu gęsto rosnących tarnin.

Trzeba mi wrócić do tych drzew, zobaczyć je zielonymi i kwitnącymi, zapamiętać je lepiej, a może wtedy staną się moje.

* * *

Pojechałem w sobotę wiedząc, że w ten najładniejszy – według prognoz – dzień majówki ma padać przez godzinę, a pozostałe dni mają być bardziej deszczowe i wietrzne. Wczesny ranek był pogodny, nawet przez chwilę widziałem wschodzące słońce (krótko po piątej – niech żyją długie dni!), ale zgodnie z zapowiedzią później zaczęło padać. Nic to – pomyślałem – za godzinę powinno przestać. Przestało, owszem, ale na krótko; deszcz wrócił i padał przez pięć godzin. Człapałem w pelerynie po coraz bardziej śliskich drogach, jednak trasy nie skróciłem, wszak nie pierwsza to moja deszczowa wędrówka, chociaż pierwsza roztoczańska.

Kłopot z wielogodzinnym deszczem polega na stopniowym wilgotnieniu ubrań. Buty nie przemokły, ale z wierzchu były całe wybłocone, spodnie na kolanach owszem, poddały się, a wiatrówka i bluza polarowa zawsze wtedy są ni to suche, ni mokre. Czapka z daszkiem zwykle na koniec deszczowego dnia podzielona jest na dwie strefy: ta schowana pod kapturem jest tylko wilgotna, a wystający daszek ocieka. Jednym z obrazów wynoszonych z deszczowych wędrówek jest widok kropel deszczu zbierających i kołyszących się na końcu daszka w rytm kroków

Jeszcze na drugi dzień pokój miałem „ozdobiony” porozwieszanymi w różnych dziwnych miejscach schnącymi ubraniami.

* * *

Z bliska wysokie drzewo rosnące pod szczytem Góry Marchwianego pokazało zbyt równy pień i nienaturalny kształt korony, a później zauważyłem anteny sieci GSM ukryte między „gałęziami”. Będąc na szczycie zobaczyłem, że nawet maszt w formie rury pokryty jest czymś, co imituje korę. Sympatyczny pomysł, któremu przyklaskuję.

U podnóża tego wzgórza jest dziwne miejsce biwakowania: stoi tam paskudna szopa i kilka tapicerowanych starych foteli, a wokół leżą kupy śmieci. Na widokowym miejscu Góry Hołda postawiona jest prymitywna ławka, a przy niej leżą butelki. Kiedy podszedłem pod Kamienną Górę uznałem, że wchodzić na szczyt nie będę, bo zapewne zobaczę tam to samo, co na Lasowej Górze, czyli śmieci. W innym miejscu, na uboczu, daleko od szlaków, zobaczyłem plastikowe folie na drzewach i wiązki puszek wiszące na gałęziach. Może komuś taki pomysł wydał się dowcipny czy oryginalny? Może dla tych ludzi to ciekawy pomysł mający cechy współczesnych kompozycji artystycznych?


Muszę coś zrobić, muszę jakoś poradzić sobie z powszechnym widokiem śmieci, bo czuję, jak bardzo mi przeszkadzają w odbiorze wrażeń, ale czy mogę je nie dostrzegać? Raczej nie. Cóż więc zostaje? Przyzwyczaić się do nich? Wszechobecne butelki i worki uznać za nieodłączny element roztoczańskich krajobrazów?

Gdzieś w Sudetach przeczytałem na tablicy informacyjnej apel do turystów, był w formie zapewnienia o mniejszym ciężarze pustych butelek niż pełne. Uważam, że nie mógł dotrzeć do tych śmieciarzy, ponieważ oni doskonale wiedzą o małej wadze pustych opakowań. Tym ludziom one po prostu nie są już potrzebne, więc po co mają je zabierać ze sobą? Mając zerowe poczucie estetyki, nie znajdują odpowiedzi na to pytanie, więc naturalną czynnością jest wyrzucenie, i żadne argumenty do nich nie trafią poza jednym: naprawdę dużymi karami.

Tylko kto ma się tym zająć?

Dość o tym. W przyszłości postaram się mniej zaśmiecać swoje teksty śmieciami.

Widziałem kwitnące fiołki, tak mi się wydaje po kształtach liści, ale czy one miewają białe kwiaty? Proszę o pomoc, bom bardziej zielony niż liście tych roślin. Inną roślinę, która zwróciła moją uwagę, jest skrzyp – jeśli mam wierzyć Googlom, ale najbardziej widomą i niecierpliwie oczekiwaną oznakę pełni wiosny widziałem na brzozach: nareszcie wystroiły się zielenią swoich drobniutkich listków. Nawet dzisiaj, w deszczowy i lekko zamglony dzień, wyglądały ładnie, a kiedy udawało mi się uchwycić lśnienie światła w kropelkach wody wiszących na listach, były po prostu piękne.

Zdecydowana większość trasy wypadła w poprzek granic pól, miałem więc kłopoty ze znalezieniem pasujących mi dróg. Nie chcąc chodzić po polach (szedłem nimi, gdy były tylko zaorane lub leżały ugorem), wędrowałem wzdłuż granicy lasów, a wąskie zagajniki rosnące na zalesionych polach przecinałem w poprzek, szukając przejść między gęstymi drzewami. Oczywiście trasa się wydłużała, ale doświadczałem licznych niespodzianych odmian widoków i odkrywałem urocze zakątki ukryte przed ludźmi. Widziałem zielone, nierozjeżdżone polne dróżki, polanki zdobione pojedynczymi drzewami lub różanymi krzewami, zapomniane dróżki pojawiające się tam, gdzie wydawało się, że przejścia nie ma, a co równie ważne, śmieci było tam mniej.




Spodobała mi się taka wędrówka i na pewno podobne będę powtarzał.

Szlak zaznaczony na mapie jest dużym przybliżeniem, ponieważ trudno uwzględnić na nim wszystkie meandry mojej trasy w rytm biegu dróg lub brzegów zagajników, szczególnie, że na mapie ich granice i zaznaczone drogi nijak się mają do rzeczywistości.

Początek i koniec trasy miałem we wsi Tereszpol. Poznałem okolice linii kolejowej oraz góry: Hołda, Marchwianego, Lasową i Kamienną.

* * *

Przez przypadek trafiłem na blog "Oaza recenzji"  Mirki Dudko, a w nim znalazłem recenzję mojej książki o Jasiach.

Autorce podziękowałem na jej blogu, tutaj czynię to ponownie: dziękuję za przychylność i miłe słowa.