141121
Zaparkowałem w Gostkowie wiedząc już, że w pobliżu kopane są tunele drogowe. Tak, ta budowa mnie ciekawi, a nawet fascynuje, ale bywa też, że budzi sprzeciw i smutne myśli. Jednocześnie poznaję kolejne urocze miejsca, następne wzgórza z widokowymi zboczami. Pogórze Wałbrzyskie podoba mi się coraz bardziej. Czy nie zdradzam moich gór? Byłem wśród nich tak wiele razy, łączą mnie z nimi tak liczne wspomnienia, że ich pozycja była i jest niezagrożona. W „Uczcie” Platona Sokrates opowiadał o rozmowie z pewną mądrą kobietą, która mówiła mu o zmianach procesu dostrzegania i doceniania piękna – od jednostkowych form fizycznych, aż do piękna jako ogólnej idei, piękna samego w sobie, jak je określiła. Tak daleko nie zajdę, brakuje mi umysłu filozofa, ale może miałbym prawo powiedzieć o wzniesieniu się na wyższy poziom postrzegania uroków górskich krajobrazów: od Kaczawskich po Sudeckie, a być może i dalej, czyli wyżej.
Widziałem wyloty tuneli
siedząc nad nimi, na zboczu wzgórza. Maszyny wiozące urobek
pojawiały się nieomalże między moimi stopami. Przede mną był
typowy plac budowy z jego charakterystycznym bałaganem, za mną
nienaruszone pola na łagodnych wzgórzach.
Pod nimi ludzie i maszyny
drążyły skały. Myśl ta była tak pociągająca, że z dużą
przyjemnością i nie mniejszą ciekawością poszedłem polami nad
tunelami. Wiedziałem przecież, że ich nie zobaczę, ale gdy
doszedłem do dużego uskoku gruntu, w dole szukałem między
drzewami dziur w ziemi. Szedłem i rozglądałem się odczuwając
zdumienie: ileś metrów pode mną są ludzie, po otwarciu drogi
będzie płynął strumień pojazdów, a na powierzchni nic na to nie
wskazuje. Znalazłem urocze zakątki, ładne wzgórza na polach,
dolinki u zbiegu zboczy, strumienie i lasy. Będę tam wracał.
Surrealistycznie wyglądały tabliczki wyznaczające bieg drogi i odległości. Zwykle stoją na brzegu budowy, tutaj widziałem je na szczerym polu, bo i owszem, wyznaczają drogę, tyle że ta biegnie kilkadziesiąt metrów pod nimi.
W pobliżu północnego wyloty tuneli byłem na wzgórku z brzozami (może nadać mu nazwę Brzozowego Wzgórza?) tak ładnym, że dołączyłem go do elitarnej listy miejsc dobrych do postawienia domu.
Wracałem okrężną drogą,
przez Łysicę, chcąc przejść znanym mi już widokowym szlakiem.
Mapa pokazywała pasującą mi polną drogę, ale na zdjęciach
Googli nie było jej widać. Poszedłem tam jednak i znalazłem
zapomnianą drogę między drzewami lasu opadającego w wąską
dolinkę. Po pięćdziesięciu metrach znikła, znalazłem ją
kilometr dalej, już ze znakami czarnego szlaku.
W prawym górnym rogu tego zdjęcia widoczne jest zbocze Łysicy; mgła już tam czekała na mnie.
Szedłem pod górę, a z
minutą widoczność spadała. W pobliżu szczytu widziałem na sto
metrów. Szlak wiedzie tam na dno doliny i następnie skręca z
powrotem ku szczytowi, a że nie chciałem tracić wysokości,
ostrożnie zanurzyłem się w las. Młodniak nie był ani gęsty, ani
zachwaszczony, więc wybrałem kierunek według kompasu wbudowanego w
GPS i poszedłem, z wcześniejszej wędrówki wiedząc o drodze
biegnącej kilkaset metrów dalej. Szło mi się dobrze, w utrzymaniu
kierunku pomagało nachylenie stoku, chociaż raz musiałem nieco
skorygować swoją marszrutę.
Las we mgle ma urok szczególny, budzi intensywne wrażenia. Jest cichy, tajemniczy, uśpiony, a jego piękno jest surowe, dalekie od podkolorowanych obrazków słonecznych dni. Czarne drzewa wydają się stworami nie z tego świata. Mimo braku liści czuję ich tajemnicze, niepojęte dla nas życie; mam wtedy wrażenie bycia obcym wśród nich. Poza słowami i rozumieniem czuję, że las istnieje sam dla siebie, a my jesteśmy w nim przybyszami. Albo intruzami. W zamglonym lesie najłatwiej odczuć namiastkę prawdziwej wędrówki – takiej dalekiej i w nieznane, gdy cały swój dobytek niesie się na plecach, a zdanym się jest wyłącznie na siebie.
Podobała mi się ta wędrówka.
Obrazki ze szlaku.
Po drugiej stronie lasu, już
na łące, blisko Przełęczy Pojednania, z mgły wyłoniło się
samotne drzewo. Krokami sprawdziłem odległość: widoczność
wynosiła 30 metrów.
Mijając szczyt Łysicy uświadomiłem sobie, że zacząłem ten dzień od podziemnych tuneli, a kończyłem w chmurach, na szczycie najwyższej góry okolicy. Zajrzałem do mapy: idąc łąką między dwoma szpalerami drzew, zejdę do wioski.
Zatrzymał mnie widok klonu.
Jego liście w słońcu miałyby intensywne barwy, teraz były tylko
żółte, ale zwracały uwagę mimo zmatowienia. Były odrobiną
kolorów w mglisty dzień końca jesieni. Stojąc nieruchomo,
usłyszałem szelest kropelek wody, delikatny dźwięk dobiegał
zewsząd. Mgła i cisza podkreślana cichym szmerem...
Niewiele dalej widziany
fragment łąki skrócił się – jakby nagle mgła zgęstniała:
domyśliłem się grzbietu wzniesienia. Zwykle w takim miejscu
otwiera się widok, nierzadko daleki i ciekawy, dzisiaj za szczytem
zobaczyłem tylko mgłę. Po bokach majaczyły drzewa, z tyłu
widziałem kawałek łąki, nic więcej. Poczułem osamotnienie, ale
też wiedziałem, że idąc wzdłuż linii drzew, po kilometrze dojdę
do domów wioski.
Najpierw usłyszałem głośny furkot, w chwilę później, rozejrzawszy się, zobaczyłem wielkie stado ptaków. Poderwały się, zapewne przestraszone moją obecnością, i pofrunęły na sąsiednie drzewo. Powoli, starając się być cicho, podszedłem do nich: małe, zwykłe ptaszyny w ilości nie do policzenia.
Ich widok był pożegnaniem szlaku. Niewiele dalej wszedłem w uliczki wioski i zakolem, omijając ogrodzenia budowy drogi, doszedłem do samochodu.
Garść myśli związanych z budową S3.
Około trzydziestokilometrowy odcinek drogi między Bolkowem a granicą ma kosztować 2,5 miliarda, czyli 80 milionów za kilometr. Żeby zbudować jeden jej metr, trzeba wydać niemały całoroczny dochód jednej osoby, czyli 80 tysięcy, albo dwuletni przeciętny. Jadąc z typową dla takich dróg szybkością 120 km na godzinę, w ciągu sekundy przejedzie się drogę, której wybudowanie kosztowało blisko trzy miliony! Średnio licząc, bo w tunelu tę kwotę należałoby zwielokrotnić.
Głęboki wykop (z bliska przestał być podobny do jaru) o którym wspominałem wcześniej, jest miejscem budowy tunelu metodą odkrywkową, czyli na koniec prac rów będzie zasypany. Jego długość oszacowałem na czterysta metrów.
Niewiele dalej, po drugiej stronie Gostkowa, bliżej Bogaczowic, kopane są dwa tunele mające mieć długość po około dwa i pół kilometra. Domyślam się, jak drobiazgowa była analiza prowadzenia tej drogi, ale na własny użytek chciałem znaleźć uzasadnienie drążenia niesamowicie drogich tuneli. Po przejściu okolicznymi wzgórzami uznałem (raz jeszcze zaznaczam amatorskość mojej oceny), że alternatywą byłoby prowadzenie drogi zakolami, wąską zabudowaną doliną, a i tak tu i tam na przeszkodzie stałyby górki.
Oglądałem wyloty tuneli z obu ich stron. Widziałem dziwne maszyny do wywozu urobku, ogromne wentylatory pompujące powietrze w głąb ziemi, zwały skał, kupy stali zbrojeniowej, wielkie zbiorniki cementu, miasteczko zbudowane z kontenerów i koparek, a kiedy siedziałem na wzgórzu nad tunelami, z jednego z nich wyjechała, chrzęszcząc gąsienicami i warcząc silnikiem, maszyna rodem z piekieł: masywna, kanciasta, z długim ramieniem uzbrojonym w tarczę najeżoną zębami. Chyba przestraszyłbym się widząc ją z bliska.
Zadziwia mnie ogrom i różnorodność prac, wspomnę tylko o widzianym osiedlu dla pracowników zbudowanym z około (liczyłem z daleka) stu dwudziestu dużych kontenerów. Aby przygotować prace i sprawnie je poprowadzić, potrzebni są nie lada fachowcy. Podziwiam ich umiejętności.
Oto zdjęcia z terenów budowy, czyli armagedonu ciąg dalszy.
Trasa:
Z Gostkowa w stronę Kamiennej Góry pod wzgórze Borowiec. Powrót do wioski i przejście wzdłuż budowy drogi szybkiego ruchu pod Sady Dolne. Wracałem polami, częściowo czarnym szlakiem, przez szczyt Łysicy. Na obu krańcach trasy przyjrzałem się budowie tuneli drogi S3.
Przeszedłem 21 kilometrów.