020822
Chciałem
odwiedzić pewien
zakątek
niewidziany
od maja, zobaczyć jak wygląda teraz, w drugiej połowie lata i
dowiedzieć się, jakie
zrobi na mnie wrażenie.
Poznawanie dalszych rejonów Roztocza ponownie odłożyłem na
później.
Maj jest jak młoda ładna dziewczyna, sierpień jest dojrzałą kobietą. Ta majowa jest piękna swoją kwitnącą młodością, sierpniowa ciepłą, świadomą i zmysłową kobiecością. Kiedyś zapewne patrzyłem, oczarowany smarkacz, w stronę pierwszej, teraz bliższą jest mi druga. Może dzięki pojawiającym się znakom przemijania – jak pierwsze zmarszczki na twarzy ukochanej?
Tak, wiem, piszę górnolotnie, ale tak czuję. Przyroda często ma u mnie cechy kobiece. Maj to Maja, a brzozy i drogi to one. Tak, kolorów mniej, zieleń jest stonowana, matowiejąca, ale przecież o tym widziałem przed wyjazdem. To zwykła konstatacja w czasie długiego siedzenia na miedzy pod brzozą i patrzenia z przyjemnością na dzień pełni lata.
Pojadę tam w październiku, zobaczę kolorową suknię pani Jesieni.
Po
paru godzinach przyjechałem do Tokar. W pobliżu tej wioski jest
dróżka pod trzema lipami, jest wiele plantacji (także
z
malinami!),
sporo pokaźnych wzgórz i czereśnia, która wiosną oczarowała
mnie, piękna nad wyraz.
Chodziłem bez planu. Szedłem tam, gdzie niosły mnie wiosenne wspomnienia. Ma mapie widać odcinki szlaku, którymi szedłem dwa, a nawet trzy razy, jak tą drogą pod lipami.
Z daleka wydaje się, że rośnie jedna, rozłożysta tak, jak się zdarza samotnym lipom, ale jeśli wejdzie się między gałęzie niemal sięgające ziemi, można je liczyć i dociekać, które z licznych pni są osobnymi drzewami, które jednym ale wielopiennym. Żółkną i brązowieją lotki z nasionami tych drzew, widać pierwsze przebarwiające się liście, a na ziemi leżą płonne nasiona; ten widok w słoneczny dzień jest w moich oczach bardzo ciepły, jednoznacznie kojarzący się z pełnią lata; z dniami, za którymi będę tęsknił w zimie.
W próżnej nadziei patrzyłem na czereśnie szukając na nich owoców, ale jedyne, co widziałem, to pestki pod drzewami. Nie wiem, kiedy dni ich owocowania minęły. Może w tym roku tylko dzień lub dwa trzymały swoje owoce? Raz zdążyłem je spróbować, później wyjechałem w Sudety, a po powrocie już nie znalazłem czereśni na drzewach.
Siedziałem na między pod
moją czereśnią, ukryty w zbożu, i przez kołyszące się kłosy
patrzyłem na wzgórza. Gdzieś dalej hałasował niewidzialny
kombajn, obok mnie krążyła pszczoła, po pniu drzewa szły do góry
mrówki, w łokcie łaskotały źdźbła trawy, a pita herbata
wydawała się napojem przyniesionym z innego świata.
Kiedy w końcu wstałem, szedłem powoli, często zatrzymując się i patrząc daleko lub pod nogi. Chrząszcz gramolił się na źdźbło, kępa ostu rosła przy nawłoci, malinowy krzaczek pieczołowicie trzymał dwa swoje owoce, błotnista kałuża na lessowej drodze przypomniała mi podobne, mieszane kiedyś gołymi stopami.
Mijał trochę leniwy, trochę nostalgiczny, bardzo ciepły i cichy dzień lata.
Niewiele było słońca. Nawet pod wieczór, gdy całe niebo wybłękitniało, na zachodzie chmura zasłaniała słońce. Zszedłem po zboczu do lasku wiedząc, że porasta wąwozy. Chciałem je zobaczyć. Wszedłem między drzewa i nagle, w parę sekund potrzebnych do przejścia kilku kroków, chmurne późne popołudnie zamieniło się w zmierzch. Zmiana była tak nagła i tak silna, że poczułem niepokój. Dopiero po chwili za jaśniejącym w mroku pniem buka zobaczyłem w dole niewyraźny ślad drogi. Dzisiaj na pewno nie sprawdzę, gdzie wiedzie.
Wróciłem na drogę i pomyślawszy o potrzebie kierowania się do wsi i powrotu do domu, poczułem nostalgię tej ostatniej godziny sierpniowego dnia.
Obrazki ze szlaku
Wielkie dynie. Widząc te
monstrualne warzywa (właściwie... owoce) pomyślałem, jak często
w ostatnich latach, o ilości jedzenia leżącego na tym polu.
Odwiedziłem grab, największy z widzianych. Ma około metra średnicy!
Tutaj, w tym płytkim wąwozie,
zatrzymała mnie rozmaitość roślin rosnących na skarpie; wiele z
nich kwitnie.
Droga chowająca się w lesie. Gdzie i za czym ona biegnie? Pójdę zobaczyć.
Płaskie dno tego wąwozu jest efektem naprawy, czyli wyrównania spychaczem rowów tworzonych przez spływającą wodę deszczową.
Całe niebo czyste, a chmury jedynie tam, gdzie słońce.
Trasy: pola między Aleksandrówką a Studziankami. Później pola w pobliżu wsi Tokary na zachodnim Roztoczu.
Statystyka: 17 kilometrów w niecałe siedem godzin, siedzenie na miedzach trwało ponad pięć godzin. Leniwy dzień.
PS
Jadąc na Roztocze, w okolicach Lublina korzystam z drogi szybkiego ruchu S19. Nad jezdniami umieszczone są tablice wyświetlające różne informacje po polsku i angielsku; najczęściej są to przypomnienia i porady dla kierowców. Zauważyłem dziwną prawidłowość: otóż napisy angielskie są bardziej precyzyjne i prawidłowe, a polskie albo nazbyt ogólne, albo wprost nielogiczne. Oto przykłady:
– Keep right. Let others pass. Trzymaj się prawej. Pozwól innym przejechać – głosi napis angielski, a polski odpowiednik jest krótszy: Pamiętaj. Jedź prawą stroną.
Chodzi o to, że niezależnie od używanego pasa ruchu, kierowca i tak jedzie prawą stroną, a nie o stronę przecież chodzi, tylko o zajmowany pas ruchu. Mam też zastrzeżenia co do poprawności stylistycznej tych dwóch niby zdań.
– Take a break. Zrób przerwę – to angielskojęzyczna rada wyświetlana przed miejscami odpoczynku z parkingami, natomiast polski napis nakłania do zaplanowania odpoczynku. O jakim planowaniu może być mowa na minutę (lub sekundy) przed zjazdem z drogi?…
– Keep safe distance. Zachowaj bezpieczną odległość – oddane jest po polsku jako „zachowaj odstęp”, a więc z pominięciem kluczowego tutaj słowa „bezpieczny”.
Odnieść można wrażenie niechlujnego tłumaczenia tekstów na polski przez osobę, dla której językiem ojczystym (a przynajmniej lepiej znanym) jest angielski.