070922
Wioski
lokalizowane są najczęściej w dolinach, a więc ich mieszkańcy
widzą mocne już, jasne i bliskie słońce wychylające się nad
sąsiednimi wzgórzami. Żeby zobaczyć daleki i wczesny wschód, ten
najbardziej malowniczy, a wcześniej jutrzenkę, trzeba po prostu wcześniej wejść
wyżej, a ja przyjechałem za późno do Komodzianki.
Udało mi się
tylko uchwycić niziutkie słońce zaplątane w gałęziach drzewa, a
w chwilę później, po minięciu zagajnika i wejściu wyżej na
zbocze, zobaczyłem słońce oderwane już od wierzchołków drzew,
silne i jasne. Teraz, w czasie pisania tych słów, słyszę odgłosy
deszczu, jest chmurny i zimny dzień, a wspomnienie słonecznego,
uśmiechniętego ranka oglądanego znad roztoczańskiej wioski,
wydaje się snem, nieprawdą albo marzeniem. Zadziwia mnie szybkość
budzenia się w nas tęsknoty za słońcem. Po dłuższym szeregu
słonecznych dni wystarczy dwa – trzy dni pod szarym niebem, by
poczuć się tak, jakbyśmy słońca nie widzieli tygodniami.
Kolorystyczne
walory złotej godziny jednak widziałem – zarówno rano, jak i
wieczorem.
Przyjechałem
do tej wioski chcąc lepiej poznać nieodległe bardzo malownicze
wzgórza widziane kilka dni temu, a także wejść na wyraźnie
górujące nad okolicą wzgórze z odkrytą polaną pod szczytem.
Oglądana z dołu wydawała się górską halą.
Kusiła, zapraszała
i obiecywała, więc poszedłem, chociaż jak zwykle nie najkrótszą
drogą, co widać na mapie. Jest na niej widoczne zwężenie lasu do
wąskiej wstęgi, to miejsce wybrałem do przejścia na drugą
stronę. Szedłem stromym zboczem, pole opadało tak gwałtownie,
jakby urwać się miało na stromiźnie, w dole widziałem ów wąski
pasek lasu, oczywiście z wąwozem. Był wyjątkowo stromy i głęboki,
musiałem szukać miejsca do zejścia, a na dnie rozglądać się za
przejściem na drugą stronę.
Wąwozy
trudno mi fotografować. Zdjęcia są nieostre, plamy słońca stają
się przepaloną jasnością, a głębia i wysokości spłaszczone.
Szkoda, bo wiele z nich może się podobać swoją dzikością,
kontrastem głębokiego półmroku ze słoneczną jasnością pól,
żyjącymi i umierającymi na skarpach grabami i lipami, wśród
których zdarzają się prawdziwe okazy. Dzisiaj przechodziłem,
właściwie przeczołgiwałem się, pod leżącym grabem; wyłamany,
ocalił część korzeni i żył nadal. Jak długo udawać mu się
będzie ta sztuka?…
Często
zaglądam między drzewa mijanych lasów. Niemal zawsze okazuje się,
że stojąc na brzegu drogi, przy pierwszych drzewach, o krok dalej
ziemia stromo opada w ciemną czeluść. Najczęściej dna nie widzę,
oślepiony jasnością pól; żeby go dostrzec, trzeba zrobić ten
krok dzielący od krawędzi, albo nawet wychylić się przytrzymując
pnia drzewa. Czasami nie wąwóz widzę, a doły. Wiele dołów
wyglądających tak, jakby ktoś je wykopał. Jak one się tworzyły?
Musiały mieć na dnie odpływy wód deszczowych; innego wyjaśnienia
nie znajduję.
Niewielka
część trasy wypadła mi szutrową drogą. Idąc nią i rozglądając
się wokół, przypomniałem sobie: byłem tutaj rok temu. Nie
widziałem wtedy, że wystarczyło skręcić w pewną boczną dróżkę,
by dojść do miejsc wyjątkowo malowniczych.
Na
mapie Googli zaznaczone jest miejsce widokowe; specjalnie dla niego
przeszedłem na drugą stronę wioski. Jest nisko na zboczu, widać z
niego parę domów wioski i fragment zbocza po drugiej stronie
doliny. Prawdziwe miejsca widokowe są wyżej i kilkaset metrów
dalej. Tak więc tam, gdzie jest punkt widokowy, widoków nie ma, a
gdzie nie ma punktu widokowego, widok jest. Nie wiem, kto i na jakich
zasadach zamieszcza takie nieprawdziwe informacje.
Stojąc
na prawdziwym miejscu widokowym patrzyłem na koniec dnia. Na kolory
najpierw intensywniejące, później blaknące i zanikające. Gdy
pola i drzewa otulane już były szarością zmierzchu a ja
schodziłem do wioski, niebo jaśniało jeszcze światłem dnia.
Błękit nade mną zgasł nagle, gdy zapaliłem światła samochodu i
ruszyłem do domu.
Obrazki
ze szlaku
Widziałem
trzy domki letniskowe. Nie altanki-kurniki stawiane kiedyś, a
zamożne, duże domki, w których można mieszkać cały rok. Jeden z
nich, w trakcie budowy, nie miał drzwi, zajrzałem do środka i
zobaczyłem ułożoną instalację podłogowego ogrzewania –
zaskakujące połączenie nowoczesności z tradycyjną drewnianą
konstrukcją zrębową. Właścicielowi pozazdrościłem brzóz przed
domem.
Właśnie,
brzozy. Dzisiaj nie po raz pierwszy szedłem do niej. Do samotnej
brzozy zobaczonej z daleka. Na jednym ze zdjęć zrobionych tuż przy
drzewie widać daleki horyzont. To ładne miejsce widokowe, ale –
nawiązuję do wcześniejszego tematu – nie jest zaznaczone na
mapie. Takich widokowych zaznaczonych w swojej pamięci mam już
setki.
Widok
dziko rosnącego chmielu przywołał wspomnienie fragmentu „Bolesława
Chrobrego”, powieści A. Gołubiewa:
„Piwo…
Jesienią baby rzucają rozpalone kamienie do cebrów, woda
bulgocze, bucha kłębami pary. Pogniecione przerośnięte ziarno
jest słodkie, mdłe. Później brunatna ciecz chodzi w cebrze jak
żywa, gęstą rzęsą narasta kożuch piany. Cała izba pełna
ciężkiego zapachu. Piwo… - wyrosło to piwo wąsatym jęczmieniem,
szorstkim wijącym się chmielem. A potem szumi w głowie, budzi
wesele. Miło jest siąść po wieczerzy z kubkiem piwa na ławie,
oczy przymknąć, nogi wyciągnąć, zatopić się w ciszy – i nie
spać; żyć radosną ukojną czujnością, że oto słońce się
chyli i wieczór nadchodzi, gwar wszelkiej krzątaniny osiada jak
mgła nad jeziorem, ptaki lecą do gniazd i zorza powoli zagasa – a
nynie jedno jest ważne: unieść kubek do ust i poczuć cierpki
swojski smak na podniebieniu, lekki poszum w głowie; i błogość, i
ukołysanie. Piwo… - czyliż złem jest to piwo, dane człowiekowi
ku ukojeniu, ku zgodzie z życiem, ku radości?”
Na
pewno nie jest złem :-)
Dom
zobaczyłem nagle, bo co prawda stoi przy drodze, ale schowany za
krzakami. Musiałem kluczyć wśród chaszczy by dojść do niego.
Wygląda jak porzucony: w środku wszędzie wala się wyposażenie,
ubrania, pościel, garnki, w oknie wisi firanka upstrzona przez
muchy, na ścianie zatrzymany w ruchu zegar i kalendarz sprzed
sześciu laty, uschnięte rośliny sterczą z doniczek; przed
wejściem butelki, stara pralka, opony i las pokrzyw. Przejmująco
smutny obraz opuszczenia.
Zagadka
z nagrodą: gdzie stoi mój samochód? Jaką mam nagrodę? Nie byle
jaką: jest nią ustanowiony przeze mnie medal trzeciego stopnia za
spostrzegawczość. Trzeciego, ponieważ drugi stopień zastrzegłem
dla tych, którzy dojrzą belkę w swoim oku, a medal pierwszego
stopnia zarezerwowałem dla znalazcy igły w stogu siana.
Drzewa
na miedzach, ozdoba roztoczańskich pól. Pod niektórymi siedziałem
korzystając z ich cienia i wyjątkowości roztaczanej aury, a pod tą
gruszą zbierałem duże, aromatyczne i słodkie owoce, napełniając
nimi dwie kieszenie. O ich słodkości wiedziały osy, tłumnie
przylatując na darmową wyżerkę.
Trasa:
wzgórza na północ od Komodzianki.
Statystyka:
przeszedłem 21 km, na szlaku byłem 13 godzin, a na miedzach
siedziałem 5,5 godziny.