311023
Polszczyzna:
modne wyrażenie
W
jakimś artykule poświęconym ekonomii przeczytałem takie zdanie:
„Wpływ
na odczyt inflacji miały ceny paliw (…)”
Szukałem
informacji o znaczeniu wyrażenia „odczyt inflacji”, ponieważ
używane jest tak, jakby samo w sobie miało jakieś znaczenie w
ekonomii, ale nic nie znalazłem. Uznaję więc, że „odczyt”
należy rozumieć dosłownie, jako odczytanie parametru, ale wtedy
całe cytowane zdanie traci sens. Skoro odczyt znaczy odczyt, to
wpływ na tę czynność może mieć, na przykład, oświetlenie
kartki papieru z której się czyta lub jasność ekranu komputera, a
nie ceny paliw. Sens pojawiłby się, gdyby powiedzieć tak: „wpływ
na odczytaną inflację miały ceny paliw”. Ale właściwie po co
używać tutaj słowa „odczytaną”? Skoro
o inflacji się mówi lub pisze, to znaczy, że została odczytana i
zaznaczenie tego faktu nie jest potrzebne i nie pasuje, ponieważ
inflację nie tyle się odczytuje, co wylicza. Czyli po prostu: „Na
wyliczoną inflację miały wpływ ceny paliw”, albo jeszcze
krócej: „Na inflację miały wpływ ceny paliw”.
Prawdopodobnie
słowo „odczyt” użyte było zamiast słów „wielkość” lub
„wysokość”, czyli sens zdania w założeniu miał być taki:
„Na wysokość inflacji miały wpływ ceny paliw”; jednak w
naszym języku słowo „odczyt” nie zawiera takiego znaczenia.
Słownik
PWN podaje taką definicję słowa „odczyt”:
1.
«publiczny wykład o treści najczęściej popularnonaukowej»
2.
«odczytanie wyniku obliczeń zarejestrowanych przez jakiś
przyrząd»
Dlaczego
więc używa się kulfoniastego wyrażenia
„odczyt inflacji”? Najwyraźniej jest w modzie, jak nadużywane
słowo „kontekst” i wiele innych, pojawiających się nagle i
masowo niczym korniki drukarze w lesie. Na szczęście w
przeciwieństwie do wspomnianych szkodników takie słowa znikają
dość szybko w niebycie.
* *
*
Polszczyzna
w reklamach
>>Kaszmir
importowany z Australii, Wodoodporna, wiatroszczelna, Odporny na
zimno <<
Autor
tych słów (prawie na pewno komputer przez nikogo nie sprawdzany)
nie mógł się zdecydować, czy słowo jest rodzaju żeńskiego czy
męskiego, ale (może w zamian) na ślepo, bez ładu i składu, używa
wielkich liter.
Tutaj
autorzy „reklamówki” chwalą się niemożliwym. Oczywiście
zachowałem oryginalną pisownię:
>>Męska
krótka kurtka puchowa Wiatroszczelna i wodoodporna, chroni przed
zimnem i ciepłem<<
Chroni
przed zimnem i ciepłem… ciekawe!
Parę
przykładów dziwnej polszczyzny:
„Ma
to związek z tym, że ropa drożeje.”
Aż
się prosi napisać tak: „Ma to związek z drożeniem ropy.”
Podobnie
tutaj:
„My
jesteśmy gotowi do tego, żeby przedstawić plan (…)”
Forma
proponowana i zdecydowanie poprawniejsza: „Jesteśmy gotowi do
przedstawienia planu...”
W
zdaniu niżej pokraczności nie ma, ale pewna niezręczność owszem:
„Jesteśmy
społecznością, która kocha książki.”
Lepiej
brzmi taka forma: „Jesteśmy społecznością kochającą książki.”
Kochany
przez dziennikarzy „kontekst” oraz słowo „związek” mają
nieco odmienne znaczenie i nie zawsze mogą być używane zamiennie:
>>Kontekst
(łac. contextus) – związek,
łączność, zależność. W
znaczeniu komunikacji językowej – zależność znaczenia treści
jakiegoś fragmentu tekstu, wypowiedzi lub słowa, od treści i
znaczeń słów ją poprzedzających lub po nich następujących.<<
Z tej strony Wikipedii.
>>W
związku: synonimy: à propos, co do, co się
tyczy, gdy chodzi o, jeśli chodzi o, jeśli idzie o, odnośnie do,
na fali, w kontekście, w kwestii, w sprawie, z powodu, z uwagi na.<<
Skopiowałem
z tej strony.
Podstawowy
błąd popełniany przy używaniu słowa „kontekst” jest w
posługiwaniu się tylko nim i żadnym podobnym. Nawet jeśli nie
pasuje, nawet jeśli jest wymawiane bądź pisane w kolejnych
zdaniach wielokrotnie. Wtedy ta maniera staje się męcząca (jak
każda maniera) i świadczy raczej o ubóstwie językowym niż o
znajomości modnych słów.
Zaznaczam,
że nie jestem znawcą języka i nie wygłaszam poglądów ex
cathedra, a jedynie własne zdanie, osoby starającej się pisać
logicznie i poprawnie. Nie upieram się przy swoich opiniach i gotów
jestem je zmienić (albo złagodzić) jeśli zostanę przekonany
rzetelnymi argumentami.
* *
*
Polszczyzna:
produkowanie
>>Mali
w 2022 r. wyprodukowało 72 t złota.<< – przeczytałem w
pewnym serwisie informacyjnym. Teraz nie uprawia się warzyw, a je
produkuje; nie hoduje zwierząt dla mięsa, a po prostu produkuje
mięso, i jak czytam, produkuje się także złoto. Otóż nie, nie i
nie. Uprawia się, hoduje i wydobywa, a nie produkuje. Ludzkość nie
potrafi wyprodukować jabłka, i chociaż jak słyszałem mięso
próbuje, to do produkcji złota, czy ogólnie pierwiastków, daleka
droga. Póki co potrafimy jedynie produkować pewne izotopy metali
ciężkich w reaktorach atomowych na potrzeby nauki i medycyny.
Kosztów nie znam, ale przypuszczam, że są kosmiczne.
* *
*
Polszczyzna:
zabawa słowami
Bardzo
podobne słowa, ale o zupełnie odmiennych znaczeniach: łęg, lęg,
lęk, lek.
Chciałbym
usłyszeć Anglika wypowiadającego te słowa :-)
Drugi
ciąg: bród, brud, brus, bruk.
Jeśli
ktoś ma pomysły na inne takie zestawienia, to proszę o nie w
komentarzach.
* *
*
Granica
wolności
W
internecie trafiłem na informację o grupie około tysiąca ludzi
zebranych
w
berlińskim parku i tam wyjących; robili tak, ponieważ mają się
za psy. W Szwecji władze zgodziły się na publiczne spalenie
Koranu, a w Niemczech pracuje się nad ustawą umożliwiającą
okresową zmianę płci.
W
związku z tymi wiadomościami przyszło mi do głowy pytanie: gdzie
jest granica wolności?
Do
tej pory definiowana była jako miejsce konfliktu między prawem do
swobody jednych, a niezbywalnymi prawami drugich; naruszania praw
jednej grupy osób przez prawa drugich, i zgodnie z tą definicją
publiczne spalenie Koranu za zgodą władz mam za jej naruszenie,
ponieważ… tutaj można wskazać dwa powody, ten pierwszy mam za
istotniejszy: otóż zupełnie niepotrzebnie wzburza społeczeństwo,
wrogo nastawia jednych do drugich, a przy tym owe spalenie jest
czynem ewidentnie nacechowanym negatywnymi emocjami, by nie
powiedzieć wprost pogardą czy nienawiścią i jej publicznym
afiszowaniem; powód drugi to obraza osób, dla których ta księga
jest świętością. Ważny powód, ale jego waga nieco się
zmniejsza jeśli uświadomimy sobie mnogość i różnorodność
kultów, czasami dziwnych i egzotycznych, chociaż zarejestrowanych i
legalnie działających.
Gdzie
teraz szukać granicy wolności, zwłaszcza, jeśli jednocześnie
obserwuje się tendencje jaskrawo sprzeczne z wolnością wypowiedzi
i poglądów, coraz powszechniejszą cenzurę nakładaną nie tylko
przez władze państwowe, ale i firmy oraz prywatne organizacje
wymuszające dziwne zakazy czy nakazy na rządach i na nas? Skoro
człowiek mający się za psa nikomu nie szkodzi swoim przekonaniem,
to czy można je prawnie usankcjonować, czyniąc psa z człowieka?
Zdarza się choroba psychiczna polegająca na pragnieniu odcięcia
sobie kończyny. Można to zrobić, czy nie? Taki człowiek szkodzi
tylko sobie (fizycznie, bo psychicznie ma szansę pomóc), więc
dlaczego nie, skoro nawet sam zapłaci za zabieg?
Odpowiedzi
twierdzące nie tylko wywracają przytoczoną na początku definicję,
ale i otwierają całe spektrum możliwych zmian społecznych i
prawnych o trudnych do wyobrażenia skutkach.
Gdzie
więc jest granica wolności? Jak ją zdefiniować? Nie wiem, ale
wiem, że pełna swoboda zabezpieczona prawami autentycznie ludziom
szkodzi.
* *
*
O
nas
Wysłuchałem
wypowiedzi pewnego specjalisty od geopolityki (modne obecnie słowo),
było w niej o walkach, niekoniecznie zbrojnych, między państwami,
o najróżniejszych działaniach mających na celu zaszkodzenie innym
krajom dla ułatwienia rozwoju swojego kraju albo zwiększenia jego
znaczenia i wpływów, a w tle armie, zbrojenia, wojny i wojny. Nie
było tam nic o potrzebach ludzi, a jedynie bezduszna analiza
sposobów zwiększenia władzy i traktowanie drugich jak wrogów.
Miałem wrażenie podsłuchiwania grupki troglodytów uzbrojonych w
maczugi i zmawiających się przeciwko innym jaskiniowcom.
70
tys $ na sekundę, ponad dwa tysiące miliardów rocznie – tyle
ludzkość wydaje na zbrojenia. Otrzymałem list od UNICEF, proszą o
wsparcie ich programu budowy małego mostku gdzieś na Madagaskarze,
który odmieni losy mieszkańców wsi odciętych od świata. Koszt:
sto kilkadziesiąt tysięcy złotych, czyli równowartość kwoty
wydawanej przez ludzi na czołgi i karabiny w ciągu pół sekundy.
Najdroższe
terapie świata kosztują miliony dolarów i są rezultatem wielkiego
postępu w badaniach genów oraz ogromu pracy najlepszych genetyków
wspomaganych kosmicznie drogim sprzętem i technologiami. Pojawiają
się nowe, jak to, leczące hemofilię. Jest szansa na obniżenie cen
w (nieokreślonej) przyszłości, chociaż niskie zapewne nie będą
nigdy, ponieważ lek tego rodzaju jest specjalnie przygotowywany dla
konkretnej osoby. Jego działanie polega na precyzyjnym usunięciu
wadliwych genów i wklejeniu w ich miejsce genów prawidłowych.
Koszt dwóch czy trzech milionów dolarów jest zaporowy dla niemal
wszystkich ludzi, ale jednocześnie jest kosztem wytworzenia
„taniego” czołgu, bo za te drogie trzeba zapłacić do
dziewięciu milionów dolarów. Tyle kosztuje jedna maszyna do
zabijania! Społeczeństwa płacą za czołgi, a nie płacą za
ratowanie dzieci wspomnianymi lekami. Płacą zmuszone
okolicznościami geopolitycznymi, czyli mówiąc wprost koniecznością
uchronienia tych dzieci i ich rodziców przed gwałtowną śmiercią
jako skutkiem wojny.
Dlaczego
tak jest?
Bo
mamy mózgi zdolne budować wyrafinowaną technicznie cywilizację, a
jednocześnie mentalnie tkwimy nawet nie w neolicie, a wprost w epoce
kamienia łupanego, gdy przez dziesiątki tysiącleci ludzkie grupy
przemierzały pustą a wrogą Ziemię próbując przetrwać. W tamtym
czasie zostały ukształtowane nasze odruchy, sposoby postrzegania
świata i innych ludzi, budowania relacji międzyludzkich, słowem:
wszystko, co mamy w głowie. Od tamtej pory nic się nie zmieniło w
skłonnościach i cechach naszych umysłów, ponieważ zmiany
ewolucyjne trwają znacznie wolniej od postępu techniki, czy
szerzej: zmian cywilizacyjnych, za którymi po prostu nie nadążamy.
Tamten prehistoryczny czas tkwi w nas do dzisiaj, tyle że wtedy
walczyliśmy ze sobą mało efektywnymi maczugami, teraz mamy
nieporównywalnie skuteczniejsze w zabijaniu rakiety i czołgi za
miliony. Nie ma szans na poprawę, ponieważ do jej zaistnienia
konieczne są zmiany strukturalne naszych mózgów, a żeby one
nastąpiły, potrzebny jest ogrom czasu i odpowiednie czynniki
selekcyjne. Nie mamy ich. Szansa w wybitnych jednostkach? Nawet jeśli
mądry, empatyczny i prawy człowiek znajdzie się u sterów władzy
(co samo w sobie jest niemal niemożliwe), przez sam fakt posiadania
władzy może się diametralnie zmienić, co będzie skutkiem naszych
cech psychicznych, a i sam jeden niewiele zrobi poza waleniem głową
w mur.
My
musimy mieć jakieś przymusy, strachy, konieczności, ograniczenia i
braki; musimy dzielić innych na swoich – dobrych i obcych –
wrogów i musimy musieć, a kiedy się zdarzy długi okres spokoju,
bezpieczeństwa i dobrobytu, okazuje się, że i to nam szkodzi, co
widać wokół nas.
Nie
piszę tego z pozycji osoby mającej się za lepszą, broń Boże,
ponieważ nie tylko nie mam pojęcia o sprawowaniu władzy, ale i nie
wiem, czy udźwignąłbym jej ciężar; czy nie uznałbym któregoś
dnia, że wiem lepiej od ludzi co jest dla nich dobre i nie zaczął
swoich pomysłów wcielać w życie stosując przymus prawa, jak to
czyni wielu polityków. Tutaj przypomina mi się „Przyjaciel
wesołego diabła”, mądra i ładnie napisana powieść
Makuszyńskiego, który doskonale rozumiał te dylematy. Ta książka
jest nie tylko powieścią przygodową, ale i fantazją autora na
temat wyboru osób sprawujących władzę.
Szkoda,
że była, jest i pozostanie fantazją, ponieważ do władzy zbyt
często dochodzą ludzie predestynowani cechami swojego ducha do
bycia opiekunem szaletu miejskiego.
Zbawiciel
powinien uratować nas przed nami samymi, wtedy nie musielibyśmy tłumaczyć się Szatanem.
* *
*
Oto jeden w wielu przykładów szkodliwości długo trwających swobód, spokoju,
dobrobytu:
Co
myśleć o ludziach nazywających homofobami tych, którzy nie
akceptują tego rodzaju postępowania?
Szokująca
jest pewność siebie tych ludzi, ignorowanie albo niedostrzeganie
skutków działań, ich wrzaskliwość granicząca z terroryzmem
(właściwie tę granicę już przekroczyli) i przewrotne powoływanie
się na naukę.