220515
Cudna
chwila dnia: otwieram oczy i widzę słoneczne plamy na firance. Wstaję, otwieram
drzwi i widzę słońce na świeżej zieleni drzew. Wychodzę na dwór i słyszę
świergot jaskółek – dźwięk pięknych dni wiosny i lata. Wdzięk sylwetki i
niezrównana gracja ich lotu ma na mnie czarodziejski wpływ: wyciszając i budząc
uśmiech, dają to, czego bardzo brakuje mi na co dzień.
Wystąpiły
u mnie pierwsze objawy braku wędrówek: w internecie przeglądam oferty
wyposażenia turystycznego. Tylko nie mam potrzeby kupowania czegokolwiek, mając
wszystko, co jest mi potrzebne, nierzadko nawet w nadmiarze - efekt
wcześniejszych objawów tej choroby. Dzisiaj poprzestałem na zakupie dwóch map
moich gór, bo mimo używania mapników, mapy szybko się zużywają. Nota bene:
dawno temu wymyślono i wykonano pojazd wiozący ludzi na Księżyc, dobrego
mapnika jeszcze nie wymyślono. Ten wynalazek jeszcze jest przed ludzkością.
Sezon zacznę za kilka miesięcy, więc kto wie, co ja jeszcze kupię w swoich
tyleż nieskutecznych, co irracjonalnych próbach gaszenia tęsknoty. Ciekawi
mnie, kiedy zacznę wyciągać z szafy buty górskie i siedzieć w nich wieczorami w
campingu… Po co je zabrałem w objazd po Polsce? Właśnie po to!
Przez
ściany campingu wdziera się do środka festyn: głośne rozmowy ludzi, pisk
dziewczyn, głuche odgłosy zderzania się samochodzików na autodromie, wycie
silników karuzel i „artystów” w głośnikach. Zauważyłem, że owi artyści coraz
częściej traktują zapytanie are you ready jako przerywnik czy okrzyk. Po prostu
wykrzykują go bezsensownie, to znaczy bez intencji zapytania. Czy dlatego, że
podoba się im? Któż to wie. Któryś z kolegów puszcza na swojej karuzeli nagrane
wystąpienie didżeja z jakoby znanej dyskoteki. Otóż ten człowiek, rycząc i
puszczając ryki na głośniki, co chwilę krzyczy do mikrofonu zapytanie, tym
razem po polsku: dlaczego tutaj tak cicho?!!!
Może
on już ogłuchł? Nie wiem. Wczoraj dowiedziałem się o niedawno odbytych wyborach
prezydenckich. Właściwie to nic nie wiem.
Jasne,
chociaż już niskie, światło prześwietla czystą, wyrazistą zieleń liści dębu,
sylwetki ludzi są ciemne, ale ich obrys jest jasny, natomiast wokół głów świeci
aureola. Nad szutrową dróżką unosi się kurz. Patrzę na niego, podoba mi się w
sposób szczególny, bo jest wspomnieniem lat dzieciństwa na podlubelskiej wsi i
warkoczy kurzu za motocyklami czy nielicznym wtedy samochodami. Dla mnie ten
kurz ma zdolność zawracania czasu i jest symbolem letnich dni. Rano,
wymieniając szczotki w silniku wózka na autodromie, zobaczyłem, że metalowa
podłoga urządzenia jest przysypana skrzydlakami wiązu. Przyjrzałem się im:
nasiona umieszczone były pośrodku, więc to wiąz szypułkowy. Gdy podniosłem głowę,
ze zdumieniem zobaczyłem okazałego dęba. Skąd więc skrzydlaki? Poszedłem
sprawdzić: po drugiej stronie parkowej alejki rośnie kilka młodych jeszcze
wiązów, są beżowo-zielone od ogromnej ilości swoich nasion i liści jakże
charakterystycznego kształtu. Przyglądając się pniom i konarom, pomyślałem, że
w zimie nie rozpoznałbym tych drzew.
Kolejne
miasto. Roznosząc segmenty ogrodzenia, zobaczyłem wielką kępę iglic. Patrzyłem
chwilę na nie, a gdy podniosłem głowę i rozejrzałem się, zobaczyłem cały stok
wzgórza w iglicach. Nie wiedziałem gdzie patrzeć, chciałem klęknąć albo usiąść
przy nich, patrzeć i patrzeć i odczuwać, ale przecież byłem w pracy,
ustawialiśmy ogrodzenie. Położyłem niesiony ciężar i poszedłem po następny,
obiecując sobie przyjść tutaj nazajutrz, przed pracą.
Dlaczego
iglica? Mógłbym powiedzieć tylko, że róża ma dość adoratorów, mnie nie musi być
w ich tłumie, a niepozorna iglica potrzebuje mnie – i to byłaby prawda, ale
jest i drugi powód. Kilka lat temu, w jakimś parku, zobaczyłem maleńki krzaczek
w paroma kilkumilimetrowymi kwiatuszkami, a rósł tuż obok ustawianej karuzeli.
Pomyślałem, że nie przeżyje – i poszedłem dalej za swoimi służbowymi sprawami.
Po paru dniach nie było po nim nawet śladu. Po roku byłem tam ponownie,
wspomniałem tamten kwiat i, pamiętając gdzie rósł, poszedłem zobaczyć, czy
żyje. Rósł i kwitł! Jego widok tak mnie wzruszył, że zrobiłem mu kilka zdjęć i
zatrudniając znajomych, dowiedziałem się nazwy roślinki: iglica pospolita. Od
tamtej chwili stała mi się bliską, moją i piękniejszą.
Nazajutrz
wstałem wcześniej i poszedłszy na spotkanie z iglicami, zobaczyłem kosiarzy ze spalinowymi kosiarkami.
Ocalała jedna mała kępka, bo znalazła się po naszej stronie ogrodzenia.
Rozglądałem się bezradnie mrugając łzawiącymi oczami. Patrząc na kwiatki
rosnące tuż przy ogrodzeniu, kwiatki tak mi bliskie, tak ładne, nagle doznałem
silnego wrażenia deja vu. Przy ogrodzeniu… plątało mi się po głowie. Po chwili
z głębin pamięci przyszła odpowiedź: Luboń, łąka nad rzeką, wiele lat temu.
Wtedy napisałem parę zdań, poszukam je.
Nie
mogłem znaleźć tego tekstu wśród tysięcy plików tekstowych w laptoku,
wyszukiwarka edytora tekstu też nie mogła go znaleźć, mimo iż parę słów
pamiętałem i wykorzystałem je jako kluczowe, w końcu znalazła wyszukiwarka
googli - w moim blogu. Jest w jednym ze starszych postów. Oto poszukiwany jego
fragment.
15.06.2004
Patrzyłem na zarośnięty kwitnącym zielem nasyp
przeciwpowodziowy nad Wartą.
Przede mną rósł wysoki na parę metrów krzak nieznanego
mi badyla, obok kępka brzydkich, bezlistnych zielonych gałązek, na których
rozkwitły delikatne kwiaty cudownego, mleczno-wrzosowego koloru. (Później
dowiedziałem się, że to cykoria podróżnik, teraz dla mnie jeden z
najpiękniejszych kwiatów.) Dalej wysepka chabrów pyszniła się swą nasyconą
niebieskością, przywołując odległe, letnie wspomnienia, a wokół morze
biało-miodowych kwiatów rumianku.
Stałem chwilę z siatkowym segmentem ogrodzenia w ręku,
nie mogąc zdecydować się, gdzie je położyć, ale wyboru właściwie nie miałem,
skoro wszędzie wokół kwitły kwiaty. Rozejrzałem się, parę metrów dalej
zobaczyłem krzak z długimi, kolczastymi liśćmi i łodygami najeżonymi zbrojnie,
a na szczycie kilka kwiatów. Podszedłem i chwilę patrzyłem na wielkie, piękne
kwiaty łopianu, aż w końcu upuściłem ogrodzenie na rosłą kępę rumianku. Stałem
i patrzyłem, bo wydawało mi się, że gdzieś, kiedyś... nie pamiętałem, że stałem
już tak, w niemym zachwycie nad urokiem kwiatu zwykłego chwastu.
Nie wiedziałem, skąd to wrażenie.
Rokrocznie zdarza się nam trafić na parę takich placów
- zarośniętych kwitnącymi w czerwcu ziołami. Ile to już razy widziałem te
kwiaty rozdeptywane, przygniatane, rozjeżdżane kołami ciężarówek?
To prawda, wiele, ale ta chwila, gdy stałem nad nimi,
zadziwiony, nie pamiętała o swoich poprzedniczkach. Przyjemność, jaką sobą
niosła, miała urok świeżości, była pierwszą i chciałaby być jedyną.
Wyjątkową.
Patrzyłem na kwiaty rumianku przygniecione leżącym
ogrodzeniem i ponownie na fioletowe, wielkie, kwiaty łopianu na wprost mojej
twarzy.
Ta
chwila była wyjątkowa, bo oto czas zawrócił przywołując dawny czas. Poczułem
się tak, jakby wróciły szczęśliwe czasy, za którymi tęskni się, gdy źle i szaro
wokół. Jakbym odzyskał coś cennego, coś prawie zapomnianego.
Nie wiem, co to miało być, ale gdy wciągnąłem w płuca
ten letni zapach, spojrzałem na wysoki błękit nade mną, poczułem radość
letniego czasu.
Dotknąłem najwyższego kwiatu łopianu i poszedłem po
następny kawałek ogrodzenia.
Wieczorem, po znojnym dniu wypełnionym zwykłą harówą
przy montażu urządzeń, poszedłem na brzeg nasypu, by jeszcze raz poczuć tę
radosną magię lata. Łopianu nie było. Nic już nie było. W ciągu dnia słyszałem
hałas spalinowych kosiarek, ale nie zwróciłem na niego uwagi, bo hałas
towarzyszy mi w tej pracy codziennie.
Stałem i patrzyłem na wykoszony nasyp wału. Pospołu
leżały całe naręcza rumianku, chabru, i te mleczno - fioletowe kwiaty.
Wszystko. Szukałem wzrokiem łopianu.
Leżał także. Miałem łzy w oczach, bo pomyślałem, że z nimi jest tak jak i z
nami, a piękno trwa tylko chwile i jest takie bezbronne...
Największy kwiat łopianu dotykał rosnących przy ziemi
dzwonkowych kwiatów powoju. Jakby się z nimi żegnał - pomyślałem.
Nie mogę go tak zostawić. Przecież nie mogę!
Oderwałem parę jakichś dużych liści, dla ochrony dłoni
owinąłem nimi łodygi łopianu i zabrałem do scanii. Na podeście odciąłem
wierzchołki z kwiatami, włożyłem w słoik znaleziony w kuchni, zalałem wodą i
zaniosłem do pokoju.
------------
Pamiętam
tamte chwile swojego oczarowania i smutku, radości letniego czasu i łez w
oczach. Teraz pamiętać będę dwie takie chwile odległe od siebie o jedenaście
lat, o tyleż zdarzeń i przemian, także we mnie.
Na
co dzień przeklinam swoją wrażliwość, bo przynosi mi udrękę, niepewność i
ciągłe wątpliwości, łzy i zmienność nastrojów, a nade wszystko uprzykrzone
szamotanie serca. Dzisiaj, teraz, jest mi droga nie tylko dlatego, że ja to
ona, a bez niej nie byłoby mnie. Dzisiaj daje mi przeżycie, kwintesencję
naszego bytowania tutaj.
Dopisek
po dwóch dniach.
Dzisiaj,
w pięknie słoneczny i ciepły wieczór, mając już wolny czas, poszedłem do iglic,
ale zastałem je odmienione nie do poznania. Zobaczyłem iglice moich iglic, a
zmarszczone płatki tamtych ładnych kwiatków znajdowałem w trawie. Iglica
skończyła okres godowy i szykuje się do wystrzelenia swoich owoców. Nie
żegnałem się z nią, bo wiem na pewno, że jeszcze spotkam ją kwitnącą w tym
roku.
Cudowna jest chwila poranka
OdpowiedzUsuńod słońca zda się różowa firanka
brylanty rosy mieniące się w trawie
mgły snujace się nad stawem
wysoko groty jaskółek w locie
na dole kępy iglic przy płocie
obok mapy bukiet z łopianu
odgłosy festynu za ścianą
warkocze dziewczęce w pamięci...
... ech łza sie w oku kręci...
...ech łza się w oku kręci.
OdpowiedzUsuńLecz łez się swoich nie wstydzę,
Bo wszyscy wokół tylko patrzą,
a tylko ja, to jedno coś, widzę.
Och, Janku! Napisałeś całkiem zgrabny wierszyk o moim tekście i nawet o niewspominanych tutaj warkoczach pamiętałeś! Dziękuję Ci. Najbardziej ucieszyłeś mnie tymi warkoczami:)
UsuńBóg stworzył wieś? Rozumiem, że masz na myśli wieś jako symbol życia zgodnego z przyrodą i jej cyklami? Z cyklami owszem, ale z samą przyrodą już nie bardzo, Janku. Żyliśmy w całkowitej zgodzie z przyrodą wtedy, gdy zbieraliśmy jej naturalne dary – czyli w czasach przedhistorycznych. Siew zbóż i hodowla zwierząt dla mięsa i mleka, już nie bardzo jest taka naturalna. To już cywilizacja. Zmiana sochy na wielki traktor jest tylko zmianą ilościową, bo ta zasadnicza zmiana dokonała się wcześniej, gdy zaczęliśmy naginać przyrodę do naszych celów.
Krzysiu, pamiętam dobrze warkocze, o nich pisaleś w kilku swoich tekstach.
UsuńA wierszem odebrałem w skrócie Twój tekst - wybacz, że tak mało napisałem. Kiedyś pisałem do szuflady.
Zgrabny wierszyk mówisz? Proszę chłodnym okiem zajrzyj do mego bloga w temacie: Tobie Mamo
Ach, to Ty namieszałeś! :) Później zobaczyłem, że faktycznie, moje odpowiedzi pokazywane są pod słowami Aniki, czyli dobrze.
UsuńByłem na Twoim blogu, zajrzyj tam, napisałem parę słów.
Warkocze… od wielu dni noszę się z zamiarem opublikowania tutaj fragmentu napisanej rok temu noweli, fragmentu o kobiecych warkoczach. Może tak zrobię…
Dziękuję Ci, Krzysztof za ocenę i zachętę.
UsuńGdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Koszenia nie unikniemy, ale teraz koszą wszystko jak leci. I jeszcze jedno powiedzenie - porównanie.
Dawniej rolnicy mówili:
Kto ma owce, ma co chce.
Obecnie mówią:
Kto ma owce, ten jest baran
Dlaczego o tym piszę?
Dawniej łąki były naprzemiennie wypasane i koszone w odpowiednim czasie. Krowy i owce, które pasły się na łąkach i na nich nie tylko się pożywialy, lecz również swoją bytnością dbały o odpowiednią strukturę roślinności bytujące na tych przestrzeniach. Zwierzęta te wyjadały roślinność jej potrzebną (omijały pozostałe) i jednocześnie swoimi racicami napowietrzały glebę. Dlatego łąki miały swoją tzw. "kulturę". Pozostałe łąki rolnik kosił w czasie, gdy trawa miała najlepszą jakość. Następnie następowała zamiana łąk kośnych na wypasane i to miało głęboki sens. A dzisiaj łąki dziczeją, zarastają krzaczorami i zanikają rośliny, niejednokrotnie unikatowe i nikt się tym zbytnio nie przejmuje.
Kiedyś w dobie kryzysu pewien facet zobaczył w sklepie mięsnym rąbankę psiny. Myśli nie ma co jeść, kupię sobie kilogram tego dziwactwa na próbę. Sprzedawczyni podala mu zawiniątko, on odwija je, a tam kawalki mięcha, kawałki desek i jakieś gwoździe.
Co to jest - pyta?
Aa, rąbanka - odpowiada sklepowa.
Rąbią razem z budą - jak leci.
Dzisiaj też nie jest inaczej . W mieście różne firmy wygrywają przetargi i nie dbają o żadne reguły. Koszą "jak leci" i mamy to, co mamy.
Cześć, Janku.
UsuńTo prawda, że pieniądz rządzi tym światem i on decyduje o istnieniu lub zaniku zwierząt, roślin, sposobów użytkowania ziemi, i tak dalej. Tylko nie ma rozsądnej alternatywy, tak uważam, bo ten, kto ma pieniądze (nie piszę tutaj o zamożnych, tylko o tych, którzy mają w portfelu jakiekolwiek pieniądze), chce i oczekuje, żeby mógł swobodnie wybrać towar dla siebie i żeby ten towar nie był drogi. Pod takie oczekiwanie ustawiana jest cała produkcja i zarządzanie gospodarką. Druga strona wygląda tak: ma być dużo i tanio, bo wtedy każdy, nawet niewiele zarabiający, będzie konsumentem. To dwie strony tego samego, dwa napędzające się wzajemnie oczekiwania. Ludzie tak przywykli do powszechnej dostępności towarów, które przez wieki i tysiąclecia były luksusowe, wspomnę tylko mięso i jego przetwory, że inaczej już się nie da, bo nikt się na to nie zgodzi. Janku, przecież wiesz, że kiedyś kupno porządnych butów było wydatkiem rujnującym domowy budżet, a podróż na drugi koniec kraju kosztował niemal majątek. Teraz dobre buty kupuje się za parę dni pracy, kilkusetkilometrowa podróż kosztuje dniówkę lub dwie. Dokładnie tak samo jest ze wszystkimi towarami i usługami. Właśnie dzisiaj widziałem, jak na wielką łąkę po drugiej stronie rzeczki, 100 metrów od lunaparku, przyjechało kilka dużych traktorów ze sprzętem i w ciągu godziny zebrały z tej łąki skoszoną trawę. Wbrew sposobu najlepszego dla ziemi? Pewnie tak, ale dzięki tej szybkości mamy mleko za parę złotych, równie taniutkie masło, a cena chleba jest jeszcze niższa. Słyszałem o sklepach z tak zwaną zdrową żywnością, Ty pewnie też słyszałeś o cenach, jakie tam są. Nie ma odwrotu od tych przemian, za dużo nas jest i za dużo chcemy mieć. Pieniądz jest okropnym dyktatorem, także deprawatorem, ale tylko on jest w stanie napędzać maszynę gospodarki i ją stabilizować. Alternatywy były próbowane i wiadomo, co z nich wyszło.
Podobnie jak Ty uważam, że te różne przetargi czasami szkodzą, nie pomagają, bo wybierane są firmy oferujące tak niskie ceny, że aby zmieścić się w limitach, prace wykonywane są źle, czasami rażąco źle, ze szkoda dla środowiska i ludzi. Ja widzę tutaj rezultat sztywnych przepisów, których muszą się trzymać osoby zarządzające publicznymi pieniędzmi, pazerność ludzi na pieniądze, ale też winne jest urzędnicze myślenie z klapkami na oczach. Brakuje nam nie tylko dobrych przepisów, ale i mądrych, uczciwych urzędników. Na to trzeba lat, wielu lat.
Tak, sztywne przepisy i rozciągnięta w czasie procedura przetargu komplikują sprawy proste, które można załatwić jednym maźnięciem długopisu i jednym stempelkiem. Uczestnik przetargu , którego ofertę odrzucono, może zgłosić protest, a czas leci, trawy wybujały i zagłuszają biedną iglicę. A gdyby tę trawę skoszono wcześniej, to dla niej samej byłoby lepiej i iglica tudzież inne chabazie mogłyby sobie spokojnie podrosnąć i rozwinąć kwiatki w pełnej krasie.
UsuńTa dzisiejsza pogoń za fenickim wynalazkiem. Szybko zagotować mleko za parę złotych i wlać do miski płatków śniadaniowych za parę groszy. A ja tęsknię do smaku i zapachu ścieranki z prawdziwym rownież pięknie pachnącym mlekiem. Znasz ten i inne smaki dobrze, pisałeś przecież o zacierce w:
http://krzysztofgdula.blogspot.com/2015/03/o-zyciowej-madrosci-smaki-dziecinstwa.html
Przypomnij sobie dawny wiosenny albo z letniej pory zapach pól...
A dzisiaj, ogromny niczym stodoła Boryny, ciągnik wlecze po polu za sobą bekę z wystającymi na boki długaśnymi lancami i kropi smrodliwym płynem uprawy. Kierowca oczywiście odziany jest w ochronny kombinezon a pół twarzy przysłania mu maska. Tak spryskane pole śmierdzi później kilka tygodni.
Ech, wkurzyłem się... Nie, nie na Ciebie...
I tu ja mam swoją refleksję: traktorzysta ma maskę ochronną, a biedna rowerzystka nie :( Właśnie takimi chemikaliami kilka tygodni temu zostałam obficie "podlana" w czasie maratonu. Wątpliwa przyjemność, brr...
UsuńNo, ale teraz nie będziesz mieć chwastów!!!
Usuń...ani robaków...
UsuńPamiętam tamtą zupę, a jakże! Nikt już chyba nie robi takiej bieda-zupy, ale przecież takiej dobrej! Gdy nas zabraknie, zginie ostatni jej ślad, ten w pamięci. U Ciebie była nazywana ścieranką? To ta sama zupa, o której pisałem?
UsuńWiesz, o innym gospodarowaniu chyba tylko pomarzyć możemy, ale nawet to bez szczegółów, bo doprawdy nie wiem, jak pogodzić niskie ceny i powszechną dostępność z tradycyjnymi sposobami uprawy roślin i hodowli zwierząt. Gdybym miał snuć fantazje, to stworzyłbym obraz społeczeństwa rodem z książek science fiction, bliskiego idealnym społeczeństwom komunistycznym, w których owoce pracy ludzi nie są kumulowane w rękach garstki ludzi, a pracują dla dobra ogółu. Tyle że nie da się tego ideału wcielić z nami, ludźmi mającymi tak poważne wady, że musi nad nami wisieć bat pieniądza, kapitalizmu. W moim rozumieniu za tamto śmierdzące pole odpowiadamy my wszyscy naszymi cechami, głównie oczekiwaniami konsumpcyjnymi.
Janku, w wyobraźni łatwo byłoby spowodować odstawienie chemii i tych wielkich traktorów do lamusa. Wystarczyłoby, żebyśmy nie kupowali produktów wytwarzanych w takich miejscach, a tylko hodowanych tradycyjnie. Czyż nie tak? To dokładnie tak, jak z reklamą u mnie: nie tylko nie oglądam reklam, bo nie słucham radia i nie oglądam TV, ale gdy przy zakupie przypomnę sobie widzianą gdzieś przypadkiem reklamę tego produktu, nie kupuję go. Gdyby wszyscy tak robili, można byłoby obejrzeć film bez reklam. Z artykułami spożywczymi jest tak samo. No i ile osób rezygnuje z jajek przemysłowych po 30 groszy, na rzecz jajek od kur spacerujących po podwórzu, jajek po 80 groszy czy po złotówce? Albo mniejszych jabłek, czasami ze skazami, za podwójną czy potrójną cenę? Niewiele. Przywykliśmy do kupowania tych jabłek na wiosnę i mało kto zastanowi się, dlaczego one takie ładne w kilka miesięcy po zerwaniu z drzewa, a nawet jeśli zastanowi się, to i tak kupuje.
My, konsumenci, jesteśmy winni spryskiwania pól chemią. Właściciel tego traktora robi tylko to, czego spodziewamy się po nim: tanio produkuje żywność. Produkuje tak, jak produkuje się rzeczy, a nie uprawia, nie hoduje.
Dobry wieczór, Anno:)
UsuńKuba, mój syn jeżdżący rowerem, też opowiadał mi o takich przygodach. Tak przy okazji: w najbliższych dniach syn wyjeżdża na szesnastodniową wycieczkę rowerową po północnej i wschodniej Polsce. Powiedział mi, że jeżdżąc za granicę rowerem, zaniedbał trochę poznanie własnego kraju.
Marudziłem tutaj na oprogramowanie, znowu mnie naszło marudzenie. Otóż pod każdym z ostatnich komentarzy mam tylko przycisk „usuń”, nie ma „odpowiedz”. Jest dopiero na samym dole. Użyję go wklejając te słowa, ale gdzie się one pokażą – nie wiem. Byłbym zdziwiony, gdyby pokazały się tam, gdzie chciałbym i jak według mnie byłoby logicznie, mianowicie pod Twoim komentarzem. Zaraz dowiem się, jak zrobi program.
No i gdzie moja odpowiedź kierowana do Ciebie, Anno? Na dole, a na stronie z komentarzami mam napisane, że te moje słowa są odpowiedzią na słowa Janka Łęckiego. Ot, logika komputerowa!
UsuńSą i pewnie zostaną dla mnie niezrozumiałe ścieżki myślenia programistów. Ale ciii... Mówią, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a miejsce na dyskach i program mamy tutaj za darmo.
Ale dawniej opryski wykonywano w póżnej porze dnia, a nie " w samo południe", jak obecnie. Tak nie wolno robić, lecz nikt tego nie przestrzega Pszczelarze, nie tylko w Polsce, biją na alarm, ale kto się tym przejmuje? Pszczoła nie ma maski, jak traktorzysta.
UsuńPamiętacie Azotox czyli DDT do zwalczania stonki ziemniaczanej?. Środek ten znajdowano dosłownie wszędzie, nawet w organizmach ryb morskich. Dzisiaj już nie jest stosowany. Za ileś dziesiątków lat okaże się, że stosowane w nieodpowiedniej porze dzisiaj srodki poczyniły spusztoszenie w niespodziewanych miejscach. Gdzie drwa rąbią...
Zginie pszczoła, zginie też i człowiek. I nie chodzi tu o miód. Co trzecia łyżka maszego pokarmu jest uzyskana dzięki pracy pszczół.
Usuń"W moich stronach" ścieranka (zza Buga) była podobna do Twojej zacierki. Technologia jej produkcji była trochę inna, lecz smak był niebiańsko taki sam.
Więc pochodzisz zza Buga! Jej, tyle Polski tam zostało, tyle ziemi, ludzi i historii!
UsuńMalejące populacje pszczół i mnie martwią, bo wiem, że maleją i wiem, jak te owady są nam potrzebne. Ale cóż możemy? Chyba tylko tyle, ile ja z reklamami, chociaż wiadoma jest nieskuteczność tego rodzaju protestów, jeśli są jednostkowe. Od pewnych przemian nie ma odwrotu, możemy tylko liczyć na zmiany, nim będzie za późno.
Przy okazji opowiem Ci historyjkę z tą nowoczesnością upraw. Prawdziwej nowoczesności. Brat mojej żony pracował kiedyś w swoim zawodzie, a skończył studia jako specjalista od ochrony roślin. Wiele bardzo ciekawych sposobów – i nas pocieszających – wyjaśniał mi, zapamiętałem jeden, używany w nowoczesnych szklarniach. Otóż gdy na… chyba pomidorach, pojawią się jakieś owady szkodniki, nie robi się oprysków, a do krzaczków przylepia małe karteluszki. Na nich są jaja chrząszczy, chyba chrząszczy, już nie pamiętam szczegółów, które gdy są dorosłe żywią się tamtymi szkodnikami. Gdy już wszystkie zjedzą, same umierają z głodu. Ten sposób spodobał mi się, bo jest połączeniem nowoczesności i nawet nie tradycji, a naturalnych sposobów funkcjonowania przyrody. Że żywe stworzenia traktowane są w niej przedmiotowo? Ano, są – jak w całej naszej gospodarce. Tego też nie zmienimy.
Tak, Krzysiu. My tego nie zmienimy. Postęp w chemizacji uprawy rolnej sprawił, że w ciągu ostatnich piętnastu lat wydajność z jednego hektara zwiększyła się ponad czterokrotnie. A ile uzyskamy za następne piętnaście lat? Ja chyba tego wiedzieć nie będę. Produkujemy więcej żywności, ale też więcej jest jej na śmietnikach (z tanimi rzeczami nikt się nie liczy). A jeżeli pójdziemy na bazary, na każdym straganie z warzywami i owocami przebija się napis NIEPRYSKANE,
UsuńAlbo JAJA Z WOLNEGO WYBIEGU.
SZYNKA BABUNI, KISZKA DZIADUNIA...
Widziałem nawet takie cudo: ŚWIEŻE JAJA CHŁOPSKIE, lecz nie skusiłem się na nie.
Nie zmienimy tego. Czekamy na nowy temat...
Chłopskie jaja? Ale kino! Ja swoich nie sprzedam, jestem do nich wielce przywiązany.
UsuńTe napisy świadczą o chęci kupowania zdrowszej żywności, produkowanej bardziej naturalnymi sposobami. Problem, nasz problem, w pewnej sprzeczności oczekiwań: ma być tanio, ale zdrowo, naturalnie. Tak się po prostu nie da. Taka żywność zawsze była droga, dla wielu i przez tysiąclecia za droga.
Ja też nie lubię marnotrawienia żywności. Nigdy nie zaznałem głodu, więc szacunek do żywności mam chyba wpojony w dzieciństwie, może wtedy, gdy widziałem ciężką pracę na roli moich dziadków.
A więc wiesz już jakie rozterki nachodzą człowieka, gdy niemal na jego oczach znika coś, co chwilę wcześniej sobie upodobał i nawet nie zdążył się nacieszyć widokiem. Pod nożami kosiarki giną pięknie kwitnące rośliny, łąki stają się placami budowy lub parkingami, wszędzie wkracza cywilizacja ze swoim betonem, buciorami i pasją równania wszystkiego z ziemią.
OdpowiedzUsuńCóż więc pozostaje? Chyba tylko cieszenie się chwilą i stała gotowość do pożegnań...
Pan Bóg stworzył wieś,
Usuńa człowiek miasto.
Tak, Aniko, wiem, tylko z tą wiedzą jest dziwnie, bo nie chcemy (piszę w liczbie mnogiej, bo myślę, że inni też tak reagują) przyjmować jej do wiadomości, nie zgadzając się na takie traktowanie przyrody i jej piękna. Wiemy, a każdy przejaw wkraczania cywilizacji na zielone miejsca wywołuje u nas takie zaskoczenie, taki bezsilny bunt, jakbyśmy nie pamiętali o wszystkich poprzednich
UsuńJednocześnie w gruncie rzeczy wiemy, że inaczej postępować się nie da – i to w paru powodów. Pierwszy, to pieniądze. Moja firma wynajmuje niezabudowane place w miastach dla ustawienia karuzel; widzę, jak tych miejsc ubywa, bo po przemianach politycznych okazało się, że te zapomniane przez wszystkich (poza roślinami) place warte są miliony, a cała ta nasza cywilizacja na pieniądzu stoi i tego nie zmienimy; byli tacy, którzy chcieli tej zmiany, ale wiadomo, co z ich prób wyszło.
Drugi powód, to ilość ludzi i ich oczekiwanie spełnienia pewnych potrzeb. Od podstawowej, jakim jest pożywienie (a więc ziemia pod uprawy), do mniej oczywistych, jak miejsce parkingowe, hotel czy trasa szybkiego ruchu. Od tego też nie ma ucieczki, ale akurat tutaj widzę zmiany w dobrą stronę.
Wiem, że to, co piszę, jest w gruncie rzeczy pocieszaniem się, wynajdywaniem pozytywów w ogólnie złej sytuacji, ale tylko tyle możemy. Wiesz, Aniko, czasami myślę, że moje wędrówki są w istocie ucieczką od cywilizacji na łono przyrody. Zapewne dlatego nigdy nie zwiedzam mijanych miasteczek czy wiosek, nie oglądam ich atrakcji architektonicznych (noo, może poza nielicznymi wyjątkami), a tak chętnie opuszczam szlaki i idę bezdrożami.
Aniko, nasze reagowanie na przyrodę i jej niszczenie jest cenne, i to nie tylko z ekologicznych, czy „zielonych” powodów. One też są ważne, owszem, ale ja tutaj powracam do swoich słów wyżej, w tekście, do chwil naszego pozytywnego przeżywania. To one mają wartość większą nawet od buntu miłośnika przyrody, bo bezpośrednio dotyczą jakości naszego wewnętrznego, więc najważniejszego, życia.
Aniko.
UsuńOt, uparciuch z tego programu! Klikam na przycisk odpowiedzi pod Twoimi słowami, a ten uparcie wyświetla ramkę na tekst pod słowami Janka. Zamknąłem program, otworzyłem, dalej to samo. Czasami tak mu się robi, to nie pierwszy raz, nie wiem jak przekonać go do poprawnego działania, bo wobec takich sytuacji jestem tak samo bezsilny, jak wobec spychacza jeżdżącego po kwitnącym sadzie owocowym.
Nie bez powodu dałem to porównanie. Otóż przypomniał mi się film kroniki filmowej sprzed wielu, wielu laty, tam była taka scena w związku z budową kolejnej huty. Wtedy owe przewracane drzewa były jakby symbolem wkraczania nowoczesności, postępu – a dzisiaj tą scenkę oceniamy zupełnie inaczej. I to jest nasz wewnętrzny postęp.
Krzysiek, Twoje odpowiedzi dotycżą wpisu Aniki, a ja tylko się do nich podpiąłem. Wpadnij do mnie.
UsuńWitaj, Krzysiu w nowym komentarzu.
OdpowiedzUsuńNa tym blogu jestem od niedawna, również gubię się niesamowicie. I powoli rozszyfrowuję logikę programisty, ale po kolei.
Tym wpisem założyłem odrębny temat. Ty jeżeli będziesz go czytać i klikniesz w: Odpowiedz i napiszesz: "coś tam" to Twój wpis pojawi sę w moim temacie i teraz patrz co się dzieje.
Ja jako Jan z nowym tematem w akapicie jestem najbliżej marginesu po lewej.
Ty gdy w tym temacie klikniesz w: Odpowiedz, to jako Krzysztof bedziesz przesuniety lekko w prawo i ja Jan gdy odpowiem, też bedę przęsuniety lekko w prawo.
Anna nie zakładala nowego tematu, (jako Anna) lecz odpowiedziała na mój (jako Jan) wpis, dlatego cały czas bylismy we wpisie: Jan.
(patrz na ułożenie naszych zdjęć)
Po drodze jest wpis: Anika
Usuńi nasze odpowiedzi do jej tematu.
Porównaj.
Dziękuję, Janku, za starania. Ująłeś mnie nimi:)
UsuńZauważyłem te cechy oprogramowania, Janku. Są niedostateczne. Nie jestem specjalistą od programów, nie wiem, jak powinien wyglądać ten idealny, ale prostymi sposobami można by tutaj wiele zmienić. Na przykład zostawić pod każdą wypowiedzią przycisk odpowiedz. Ta nowa mogłaby pokazywać się z kilkuwyrazową notą na początku. Na przykład taką:
>>Poniższe słowa są odpowiedzią na komentarz „Witaj, Krzysiu w nowym komentarzu.” autorstwa Jana Łęckiego. <<
Raptem dwie linijki i już wiadomo do kogo te słowa są adresowane i której wypowiedzi dotyczą. A co tutaj jest? W trakcie rozmowy jej temat zmienia się, dołączają nowi rozmówcy, a system nadal wyświetla dawno już nieaktualną informację, że są to odpowiedzi na pierwszy komentarz, co wygląda jak, wypisz wymaluj, trafianie kulą w płot, jak odmiana powiedzenia „ni przypiął, ni przyłatał”.
Program najwyraźniej stworzony jest do porządkowania co najwyżej kilku pojedynczych komentarzy, a nie większej dyskusji kilku osób. Gdy jeszcze w czasie rozmowy ktoś się dołączy, gdy pojawią się nowe tematy, robi się mętlik.
Przez dziesięć lat pisywałem w Biblionetce, gdzie oprogramowanie jest znacznie lepsze. Jest tak dobre, że ja, osoba mająca ciągłe kłopoty z obsługą programów, tamtą stronę obsługiwałem intuicyjnie. Można więc zrobić to bardziej logicznie i przejrzyście.