290818
Kolejna
przeprowadzka za mną – jak i tegoroczny, dwunasty już, „urlop”
w Ustroniu. Cudzysłów wiadomo skąd: wszak pracowałem, aczkolwiek
praca była w miarę spokojna, po raptem 70 godzin tygodniowo i bez
wariacji pakowania sprzętu, nocnej jazdy w stanie silnego zmęczenia,
ustawiania i łączenia wszystkiego od nowa; bez użerania się z
bezczelnymi leniami i nałogowymi pijakami, nie mogąc liczyć na pomoc ze
strony pracodawcy.
Wbrew
spodziewaniu w niedzielne późne popołudnie dało mi się wyrwać
poza ogrodzenie lunaparku. Chciałem po raz ostatni kupić swoje
ulubione lody i zobaczyć morze; pożegnać je, posłuchać siebie.
Chwilę odpocząć.
Gdy
z lodem w ręku doszedłem do plaży i spojrzałem w dal, horyzont
wydał mi się tak inny od tylekroć widzianego, że zdziwiłem się
jego widzeniem. Jakbym pierwszy raz w życiu zobaczył tę idealnie
równą i ostrą linię granicy wody i nieba, ów kres widzianego
świata – horyzont. Pomyślałem o horyzoncie zdarzeń ludzkiego
życia, poza którym jest niewiadoma; pojawiła się też myśl z
gruntu proustowska, o naszym zaślepieniu spowodowanym oglądaniem
czegoś wiele razy, o powierzchowności naszego postrzegania i
przeżywania.
Gdy
z ukontentowaniem patrzyłem na morze i horyzont, odczuwając w sobie
radość przeżywania, pojawiła się kolejna myśl. Niewyrażona
słowami – takie przecież one się w nas legną i dopiero później
wyrażamy je słowami, co zawsze jest uproszczeniem i zubożeniem –
myśl o chwili jako treści życia. Nie plany na przyszłość, nie
niedziela albo inny konkretny dzień lub zdarzenia na które czekamy,
a to, co dzieję się z nami tu i teraz jest realnością naszego
życia, jedyną jego rzeczywistą treścią, a być powinno też
pozytywną wartością.
Słońce
zaszło za niską chmurkę, strzelając promieniami zza niej i
ozłacając jej brzegi. Patrzyłem z przyjemnością na ten ładny
widok, ale później wtrąciła się myśl o wiecznych zaległościach
w pisaniu i czytaniu.
Tak,
ale do zachodu brakowało 20, może nieco więcej minut, morza już w
tym roku nie zobaczę, a kto wie, może nie zobaczę już wcale,
więc…
Zostałem
do ostatnich chwil ostatniego dnia w Ustroniu.
Owszem,
nazajutrz byłem jeszcze cały dzień, wyjechałem po zachodzie
słońca, ale był on już poświęcony Molochowi – lunaparkowi.
Zabrałem ze sobą termos mocnej kawy, może dzięki niej udało mi
się przejechać 300 kilometrów bez usypiania za kierownicą.
Do
emerytury zostało mi niecałe 20 przeprowadzek. Wydaje mi się, że
to bardzo dużo, ale na wiosnę licznik pokazywał ich ponad 30, a
wszystkich za mną jest parę setek. Dam radę, różni dziwaczni
ludzie, pijaki i szef nie zmogą mnie. Boli mnie jednak to liczenie,
ponieważ mam je za sprzeniewierzenie się zasadom, które w pełni
chciałbym stosować w życiu. O jednej wspomniałem wyżej: czasu
nie popędzać czekając na coś, co ma nastąpić, bo życie toczy
się tu i teraz. Innego nie mamy i mieć nie będziemy.
Piękny ten zachód pożegnalny. Piękny!Jeszcze trochę i będziesz wolny. Dasz radę! A niedługo zawitasz w Kaczawy i będzie łatwiej akceptować rzeczywistość.
OdpowiedzUsuńMówi się, że zmiana jest czymś dobrym w naszym życiu, ale wiemy, że z tymi zmianami nie jest tak prosto. W związku z pracą doświadczam dwóch istotnych zmian rocznie: wiosną koniec prac w warsztacie firmy i wyjazd w trasę z lunaparkiem, jesienią powrót. Zmienia się niemal wszystko: znika kuchnia służbowa, przez kilka miesięcy mieszkam w tym samym mieście, używam swojego samochodu, wolne mam niedziele, inne są godziny pracy, a i same zajęcia się zmieniają.
UsuńWiosną nierzadko chciałbym już wyjechać, każdej jesieni chciałbym powrotu. Może najbardziej potrzebne nam to, czego akurat nie mamy? Co jest nam niedostępne?
Aniu, nie jest łatwo znosić mi psychiczne uciążliwości pracy tutaj, ale gdy parę już razy przymierzyłem się do odejścia stąd, ze zdumieniem zauważałem, iż jednym z czynników trzymających mnie w tej pracy są te jesienne i zimowe wyjazdy w góry. Że gdyby ich nie było, zapewne zmieniłbym już pracę. Byłaby gorzej opłacana, ale daleka od karuzel i blisko domu.
Dziękuję, Aniu. Zachód był piękny, a pierwsze wrażenia po wejściu na plażę jeszcze ładniejsze.
Bardzo filozoficznie zrobiło się. Takie jest nasze życie, pełne nieznanych chwil. Do emerytury już niedługo, a potem kontemplacja pięknych chwil i widoków. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAleksandro, nie jestem filozofem, ta dziedzina wiedzy i umiejętności nierzadko mnie nudzi, a tak się dziwnie składa, że często zbaczam w jej stronę :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję. Oby tak było na emeryturze, jak piszesz. Jedno jest pewne: nudzić się nie będę.