310321
Od paru dni jestem w domu jako prawdziwy emeryt. Zadamawiam się, ale i wspominam ostatnie tygodnie w Lesznie. W minionych latach wyobrażałem sobie zakończenie pracy, zwłaszcza w dniach szczególnie ciężkich, gdy tylko obowiązkowość i konieczność zarabiania trzymały mnie w tej firmie. Wtedy wyjazd stamtąd wydawał się bardzo prosty i pożądany. Tylko wtedy, jak się okazało.
Już kilkanaście dni przed zakończeniem pracy zauważyłem różnicę w widzeniu wyposażenia mojego służbowego pokoju: rzeczy wokół mnie nabierały wartości i budziły wspomnienia. Łapałem się na rozglądaniu po pokoju i ustalaniu co mam zabrać – raczej co mogę zabrać – a co trzeba mi będzie zostawić, komuś dać lub wyrzucić wbrew sobie.
W szafie stoją stare buty trekkingowe. Używałem je długo, w końcu zauważyłem, że nie wybierałem wiedząc, jak łatwo przemakają. W ten sposób bez słów, nawet bez myśli, przyznałem im status emerytów. Kiedyś wyrzuciłbym je, raczej nieprędko, a wyjeżdżając, muszę to zrobić już teraz.
A moje miski? Używam je od kilkunastu lat, kupiłem cały komplet będąc w UK. Jest ich kilka coraz mniejszych, wkładanych jedna w drugą. Służą mi tak długo, że stały się częścią mojej przestrzeni – jak i garnek, też przywieziony zza kanału. Zostawić je tutaj? Nie chcę, nie mogę, zbyt przywiązuję się do rzeczy, ale muszę, bo czyż będzie dla nich miejsce w naszym małym mieszkaniu?
Żegnałem się z rzeczami, wśród których żyłem tak długo.
W ostatnią sobotę, robiąc cotygodniowe zakupy, uświadomiłem sobie robienie ich po raz ostatni w takiej formie i w Lesznie. Myśl była jak uderzenie: zatrzymałem się i znowu na chwilę obraz mi się rozmazał, ale przecież nie z powodu wyjazdu.
Nie wiedziałem, że wszystko będzie tak trudne. Wyobrażałem sobie… właściwie niewiele, bo cóż miałoby być do wyobrażenia? Po prostu przeniosę swoje rzeczy do samochodu – myślałem – zamknę drzwi pokoju i pojadę. Chyba nawet bez oglądania się. Akurat! Zapomniałem o blisko siedemnastu latach tutaj nie tylko przepracowanych, ale i przeżytych. Jedna trzecia dorosłego życia! Tego okresu w moim życiu nie da się zamknąć trzaśnięciem drzwiami.
* * *
Starzenie się to nie tyle zmarszczki, co właśnie te drzwi. Coraz ich więcej zamkniętych za człowiekiem, coraz mniej otwartych przed nim.
Starzenie się jest w istocie ubywaniem dróg wyboru.
Żeby było bardziej dziwnie i niesprawiedliwie, dodać muszę, że nie czuję tych lat, zwłaszcza psychicznie. Ilekroć je policzę, doznaję zdziwienia: naprawdę tyle ich mam? Jakim cudem? Dopiero wspomnienie dzieciństwa i młodości, świata już nieistniejącego, a pamiętanego tylko przez rówieśników, albo zobaczenie powiększającego się czoła u syna, pozwalają mi uwierzyć.
Pisząc tekst o ostatniej wędrówce kaczawskiej, wspominałem widoki i drogi, tak dobrze znane i tak bliskie. Bliskie? Otworzyłem mapy Googli i poprosiłem o wyznaczenie trasy w moje góry. Najkrótsza z tych możliwie szybkich liczy 630 kilometrów. Tutaj tkwi odmienność. Miejsca zostały bliskie mej pamięci, ale ja odsunąłem się od nich na drugi koniec Polski. Są tak daleko, a przecież wiem, co zobaczę za zakrętem pewnej leśnej drogi i wiem, jak dojść do tamtych skał ścieżką ukrytą między świerkami. Są daleko, ale nie są dalekie.
Lata w Lesznie to nie tylko tysiące kilometrów wędrówek sudeckich, ale przecież i ludzie, kilka bliskich mi osób. Nie poznałbym ich, gdybym został na Lubelszczyźnie, co w istotny sposób zubożyłoby mnie. Dzięki bliskości Sudetów napisałem swoje książki, bo przecież nawet ostatnia z nich, fantazja o Jasiach, z górami ma ścisły związek.
Jeśli wziąć to wszystko pod uwagę, należałoby uznać, że gdyby nie praca w Lesznie, byłbym innym człowiekiem. Natomiast samo miasto było i jest mi obojętne. Znam w nim ledwie kilka miejsc, wiem, gdzie jest sklep, gdzie optyk, lekarz i bank – i niewiele więcej. Z reguły widywałem je tylko późną jesienią oraz zimą – więc miasto pamiętam szarym i zimnym.
Spojrzałem na zegarek, była godzina 17.30. Odruchowo pomyślałem, że o tej porze byłbym po prysznicu i szykowałbym posiłek. Wiem, że takie myśli będę miewał jakiś czas, stopniowo coraz rzadziej, aż w końcu zanikną. Wtedy będę mógł powiedzieć, że naprawdę wróciłem.
Starzenie się jest w istocie ubywaniem dróg wyboru...i to jest przykre.
OdpowiedzUsuńBArdzo piekny tekst, melancholia, nostalgia, tęskota...ale...ale ja czekam na Twoje następne zauroczenie , wiem, że tak bedzie bo Lubelszczyzna jest równie piękna.
pozdrawiam
Dziękuję, Grażyno.
UsuńNa Roztocze pojechałbym w ten weekend, skoro pogoda jest ładna, ale zatrzymały mnie rodzinne obowiązki. Przez kilka dni opiekowaliśmy się, ja i żona, naszym trzyletnim wnukiem. Dopiero dzisiaj przyjechał syn po swojego syna. No i zadeklarowałem się zrobić dzisiaj obiad :-)
Najbliższe dni mają być zimne i chmurne, więc zapewne sezon rozpocznę w końcu tygodnia. Miejsca już mam wybrane. Rozległe jest Roztocze. Widzę, że aby go dobrze poznać, wiele, wiele dni trzeba się tam włóczyć.
Już się cieszę...bo Roztocze trochę poznałam a bardzo jestem ciekawa Twojego na nie spojrzenia. No i na pewno coś z tego uszczknę na następne moje wyjazdy a takie sie mi kroją bo mam wspótowarzyszkę podróży mieszkającą na Polesiu, a stamtąd na Roztocze blisko.
UsuńOglądając zdjęcia satelitarne, zobaczyłem wielką różnicę między krajobrazami kaczawskimi a roztoczańskimi. Tam są wielkie pola, mają po 50, a nierzadko i ponad 100 hektarów, więc miedza od między bywa odległa o kilometr, natomiast roztoczańskie pagórki podzielone są na wąskie paseczki. Może to być zaletą, na to liczę, chociaż nie wiem, jak będzie z chodzeniem bezdrożami i miedzami.
UsuńWolałbym pojechać w słoneczny dzień, więc kilka dni trzeba mi będzie zaczekać.
Grażyno, pierwsze moje wyjazdy będą w znane miejsca, chociaż przy oglądaniu mapy już zauważyłem swoje niezważanie na szlaki. Jednak nie spodziewam się odkrycia czegoś nieznanego ludziom chodzącym po Roztoczu. Może w przyszłości, ale raczej nie na początku.
O! widzę, że obie z Grażyną czekamy na Twoje wyjście w teren:-) na pewno zaowocuje ciekawymi opisami, a może nawet powstanie coś większego. Zmiany w życiu niosą ze sobą nawet pewien ładunek niepokoju, i trochę żalu za upływającym czasem ... nie pracuję zawodowo od 2004 roku, stałam się rolniczką, nic nie zmieniło się w moim życiu, ale sam fakt przejścia na emeryturę, ten papierek z zus-u wywołał cos dziwnego w sercu; jak to, już? i szkoda mi każdego dnia.
OdpowiedzUsuńPrzypadkiem nie stresuj się, że my tak czekamy, po prostu znając Twoje opisy kaczawskich wędrówek, jesteśmy najzwyczajniej w świecie ciekawe Twoich odczuć, spojrzenia, wrażeń:-) Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję, Mario. Ciekawa zbieżność: mnie też przyszła do głowy myśl o tym czymś większym. Jeśli nazbiera się dostatecznie dużo opisów, jeśli będą dobre, jeśli…, to niewykluczone. W końcu więcej jest miłośników Roztocza (tak mniemam, bo nie znam statystyk), niż Gór Kaczawskich, co dobrze wróżyłoby przedsięwzięciu.
UsuńDla mnie zakończenie pracy jest zmianą ogromną. To zmiana właściwie wszystkiego, co wypełniało mój czas.
Otwierają się przed Tobą nowe szlaki, nowe doznania. A ja dziękuję za pokazanie tych wszystkich szlaków, bezdroży z miejsc niby bliskich a tak późno poznawanych. Teraz z przyjemnością będę wirtualnie wędrowała po nowych szlakach. Emerytura ma swoje dobre strony jak nie myśli się o mijającym czasie. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, Aleksandro. Nawiązując do treści tekstu, można powiedzieć, że jedne drzwi się zamknęły, ale otworzyły inne :-)
UsuńPrzed chwilą patrzyłem na prognozy pogody, może na koniec tygodnia uda mi się pojechać na Roztocze.
A jak nie zamykać ostatecznie drzwi? Zamontować obrotowe.
OdpowiedzUsuńJanku, jeśli nadal traktujemy zamykanie drzwi jako symbol upływu lat, to mam lepszy pomysł, bez przeciągów: wyrzucić kalendarz!
UsuńNie liczę godzin i lat...
UsuńAch te pożegnania. Pamiętam, jak patrzyłam na nasze opustoszałe mieszkanie, zamykałam drzwi ze świadomością, że ostatni raz dotykam klamki. Przed Tobą nowe drogi, nowe ścieżki. Nowe życie.
OdpowiedzUsuńTak, nowy rozdział, ale smutek zakończenia poprzedniego był. Może niepotrzebnie? Formalnie nadal jestem pracownikiem firmy, udzielono mi półrocznego urlopu bezpłatnego, do pracy mam wrócić w listopadzie. Ciekawe tylko, czy będzie mi się chciało…
UsuńA wiesz, że ka też się tak na raty żegnałam? Po półrocznym L4 przez tydzień chodziłam do pracy, potem były wakacje, a potem znów L4, urlop zdrowotny, wreszcie bezpłatny. Przez trzy lata tak niby byłam pracownikiem nim wreszcie odebrałam świadectwo pracy.
UsuńAniu, wczoraj byłem na Roztoczu. Teraz wiem, że i nie tylko pożegnania mogą być rozłożone w czasie. Powitania też.
UsuńRoztocze jest piękne, a jak 'rozszerzyć' je o nieodległe przecież Pogórze Przemyskie, Dynowskie, Bieszczady, Beskid Niski, etc, to będziesz miał pole do peregrynacji wręcz nieskończone 😊
OdpowiedzUsuńTeż myślałem o takim przesuwaniu się na południe, a może nawet i na zachód.
UsuńAle przecież trzeba mi wracać w moje Góry Kaczawskie, a wiele dobrego słyszałem o Suwalszczyźnie, o Warmii i Kaszubach. Muszę pogadać z Chronosem, może coś wytarguję od niego :-)
Wiem i rozumiem ból:-) Ja jestem zakochana w całej wschodniej ścianie, z naciskiem na Podlasie, a ostatnio Beskid Niski.
UsuńMnie bardziej podoba się tam, gdzie pagórki. Póki wystarczy sił i środków, będę jeździł.
Usuń