Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 2 listopada 2021

Wałbrzyskie dni, Przełęcz Pojednania

 271021

Mój siódmy dzień w Górach Wałbrzyskich. Niemal dokładnie rok temu byłem z Jankiem w okolicach Jedliny Górnej. Czemu pojechałem akurat w te góry? Ponieważ na skutek miesiąca spędzonego na polach Roztocza naderwała mi się więź z moimi górami, a Wałbrzyskie nie raz mnie kusiły, dobrze przecież widoczne ze wschodnich szczytów kaczawskich.

Wybrałem okolice zachwalane przez Ikroopkę: Gostkowa i Przełęczy Pojednania. Nazwa nawiązuje do dawnego długiego sporu o granice pól na przełęczy, a to znaczy, że nie tylko Polacy mieli swoich Kargulów i Pawlaków.

Wychodziłem z wioski w chmurny wczesny ranek, a po kwadransie wszedłem we mgłę. Było wietrznie, wilgotno i zimno, a gdy minąłem przełęcz, widoczność spadła do stu metrów. Wracać? – pojawiła się myśl, odprawiona natychmiast. Nigdy nie zrezygnowałem z wędrówki, nawet gdy przyszło mi człapać w deszczu, i co ważne, żadnej nie żałowałem. Z biegiem moich lat coraz lepiej rozumiem banalną prawdę: nie można żałować żadnego swojego dnia spędzonego godziwie, nawet nieudanego. Patrzę teraz na zdjęcia, na majaczące wzgórza przy drodze, i… podoba mi się to, co widzę. Świat otulony mgłą i zatrzymany w ruchu. Polna droga niknąca w szarościach, las jak zaczarowany, ociekający wilgocią, z drzewami majaczącymi we mgle niczym zjawy, zarys wzgórza wyłaniający się z nicości i ta cisza słyszana nawet jeśli wieje wiatr – to wszystko ma urok szczególny. Mgła pomaga mi stworzyć intymną więź z naturą, poczuć ją inaczej niż w słoneczne dni, ale też zmusza do płacenia wysokiego haraczu, zabierając dal i słońce.


Na Przełęczy Pojednania wiatr uderzył ze zdwojoną siłą. To dobrze, pomyślałem, szybko przegoni mgłę. Gromada liści porwana wiatrem przeleciała nad głową na pola. Patrzyłem za nimi: jedne opadały szybciej, drugie wolniej, wirując lub szarpiąc się w powietrzu, a niektóre… poleciały dalej. Dopiero po chwili zorientowałem się, mile zaskoczony, że wśród liści leciały ptaki.

Z mgły wyłaniało się strome zbocze góry, a niżej bielały wieże wiatraków. Licząc na rychłe podniesienie się mgły, poszedłem w stronę Kokosza, do zachwalanego punktu widokowy. Widziałem przed sobą niewielki fragment drogi, tylko czasami z lewej bądź z prawej strony zamajaczyły fragmenty wzgórz. 


Wydawały się ciekawych kształtów, myśl budowała malownicze obrazy. Mgła nie ustąpiła, wróciłem więc na Przełęcz i poszedłem dalej, północnym zboczem Łysicy. Kiedy zszedłem nieco niżej, zobaczyłem fragment doliny i pierwsze ślady słońca. Później już szybko wiatr ze słońcem przegonili mgłę.

Zszedłem niżej, w stronę wsi Nagórnik, do zaznaczonej na mapie kapliczki i studni, jak się okazało na miejscu. Zaskoczyła mnie starannością wykonania. Wewnątrz otwartej kapliczki wsi kartka z przesłaniem dla turystów, napisana przez prywatnych budowniczych. Nieźle napisany tekst, chociaż nie bezbłędnie; proszę przeczytać dwa pierwsze zdania. Mimo że jestem areligijny, uważam, że należy chwalić ludzi, którzy wydają swoje pieniądze na takie obiekty, które mogą przecież służyć wszystkim, nie tylko chcącym się tam modlić, zwłaszcza, że akurat te budowle są gustowne.


 
Od kapliczki (na mapie trasy jest tam, gdzie w pobliżu Nagórnik widać pętelkę mojej drogi) na wschód wiedzie polna droga brzegiem lasu porastającego masyw Łysicy. Polecam ją, jest wygodna i bardzo widokowa. Przy końcu masywu jest zaznaczony punkt widokowy, ale tak naprawdę jest ich tam cały długi szereg; po prostu idzie się mając dalekie widoki. Na końcu tej długiej ściany lasu otworzył się widok na południe, w stronę Gór Kamiennych.

Zarysy gór, jedne za drugimi, coraz dalsze, bledsze, mnie widoczne, widziane w słońcu, w lekkiej pozłocie, wyglądały bajecznie. Są dla mnie zobrazowaniem pojęcia dali.

Bliżej Bogaczowic musiałem improwizować, czyli szukać przejść wśród wzgórz, a to z powodu budowanej tam trasy szybkiego ruchu S3. Mogłem wracać łąkami, ale zachciało mi się obejrzeć budowę. Chcąc podejść bliżej, wszedłem w las widząc ścieżkę wydeptaną przez sarny i zaraz znalazłem się na stromym zboczu, wśród buków. Ich liście świeciły w słońcu najczystszymi żółciami i brązami. Szedłem wolno, a i zatrzymywałem się patrząc na przepiękne kolory buków, na ich wspaniały pokaz jesiennych barw.




Budowa oszołomiła mnie wielkością i kosztami. Widziałem góry kruszyw i ziemi, tysiące ton wożonych wielkimi czteroosiowymi wywrotkami; widziałem ogromne wykopy ryte w zboczu wzgórza i rzędy masywnych betonowych słupów do dźwigania wstęgi drogi mającej biec nad dolinami. Widziałem też zmasakrowane pola i łąki, ziemię, tę żyzną warstewkę tworzoną przez tysiąclecia, usypywaną w góry ugniatane wielkimi maszynami.




Tak, takie drogi są nam potrzebne, a ich budowy dają zatrudnienie wielu firmom, ale patrząc na ten armagedon trudno oprzeć się wrażeniu naszego rozpychania się na Ziemi tak, jakby Gaja wszystko mogła znieść, a nawet wszystko nam zapewnić.

Parę dni temu przyszła mi do łowy myśl, która nieco mnie zaskoczyła: że ludzkość stosuje prawo silniejszego jako swoją naczelną zasadę postępowania. Jesteśmy najsilniejsi, najmądrzejsi, więc wszystko jest nasze i wszystko ma nam służyć. Owszem, mówimy o obronie i ochronie słabszych, ale mamy na myśli ludzi. Owszem, jako że jesteśmy nowocześni, zrobimy pomost nad jezdnią dla zwierząt, ale jeśli któreś wejdzie na nasze pole pod lasem, zastrzelimy.

* * *

Chcąc jeszcze raz wejść na Przełęcz Pojednania zdecydowałem się na powrót do wioski szosą, ale budowa przecina długą wstęgą dolinę, a wejść na teren budowy nie można. Przeszedłem więc nasypy przyszłych jezdni w dogodnym miejscu, ale zrobiłem to ukradkiem, wiedząc, że mogę być przez kogoś przegoniony.

Dane mi było widzieć Przełęcz w dwóch porach roku – w ponury dzień zimy i drugi raz w czasie złotej jesieni.

Oczywiście poszedłem jeszcze raz na zbocze Kokosza, w polecane miejsce widokowe. We mgle nie widziałem wznoszenia się i opadania dróg, teraz nachylenia wydały mi się na tyle spore, że nawet przez chwilę myślałem, czy aby nie pomyliłem dróg.

W wąskiej przełęczy między bliskimi wzgórzami widać daleką ścianę gór. W tamtej popołudniowej godzinie jesiennego słonecznego dnia miała ten wyjątkowy kolor nadawany ciemnym lasom przez dużo odległość, lekką mgiełkę i słońce. Podobnie mogłaby wyglądać niebieska masa perłowa odpowiednio oświetlona.

Po chwili kontemplacji spojrzałem na słońce i ponownie na odległą ścianę gór, bo coś mi nie pasowało w ich widoku. Zajrzałem do mapy i puknąłem się w czoło: widok jest bardzo ładny, ale patrzyłem na wschodnią ścianę Rudaw Janowickich, nie na Karkonosze. Równo dwa lata temu (już?!) szedłem cały dzień wzdłuż tego długiego pasma gór, które teraz mogę zasłonić dłonią.

W kącie tego widoku widziałem jeden czy dwa czubki szczytów jeszcze odleglejszych, zapewne karkonoskich, ale są one tam niewielkim dodatkiem do widoku Rudaw. Zdjęcia byłyby lepsze gdybym robił je rano, mając słońce za sobą, a nie z przodu.

Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów, by otworzył się drugi widok, nie tak odległy, ale rozleglejszy, wyraźniejszy i bardziej urozmaicony: patrzyłem na bliskie wzgórza, odległe szczyty Gór Kamiennych i na Trójgarb, górę widzianą dzisiaj wiele razy z różnych miejsc trasy. Potrafi zaimponować swoją wielkością.

Wspomnę jeszcze o polnych drogach, jakże odmiennych od roztoczańskich! W wielu miejscach mają naturalne, kamienne podłoże, a w innych są utwardzone szutrem. Na nich nie zrobią się wyrwy oglądane na polach Roztocza.

* * *

Smartfon pięknie rysuje trasę; wie nawet o niewielkim moim zejściu z drogi na pole, ale z wyliczeniami już tak ładnie nie jest.

Według programu w górę miałem podejść 1200 m i tyleż w dół, a dystans wyniósł 23 km. Nie za dużo wysokości? Musiałbym wejść na Rysy, żeby mieć ponad kilometr drogi pod górę. Pisząc te słowa wiem już, że następnego dnia program wyliczył podejścia na nierealną wysokość blisko 2 km, więc te dane odrzucam. Dystans wydaje się być poprawnie liczony, a z szybkością marszu też jest dziwnie. Średnia wyszła poniżej 3 km/godz, i takiej wielkości oczekiwałem, natomiast największą szybkość z jaką miałem iść to, uwaga, 13 km/godz. Bzdura wierutna, musiałbym biec. Tak więc zostaje jedynie długość trasy, dzisiaj wynoszącej 23 kilometry.

Oto wypunktowana moja dzisiejsza droga:

Z Gostkowa na Przełęcz Pojednania i pod szczyt Kokosza. Powrót na Przełęcz i dalej północnymi zboczami Łysicy do wioski Nowe Bogaczowice. Szosą do Gostkowa, ponowne wejście na Przełęcz. Powrót do wioski drogą pod Kokoszem.






 






2 komentarze:

  1. To miałeś dwa w jednym, a nawet więcej 😉
    Trasę do Starych Bogaczowic górą planujemy, nawiasem mówiąc jest dość świeża; ostatnim razem było tuz po deszczach, błocko utrudniało chodzenie, nie lubię, mam miec przyjemność;) Sadząc po zdjęciach, zszedłeś do Gostkowa chwilę wczesniej niz my - bliżej lasu, prawda? Tam jest słabe oznakowanie szlaku. I akurat jakichś dwóch gn.jków, za przeproszeniem, grzało na motorach, słychac ich było z daleka, zabiłabym, wrrrr... Na cmentarz zagladałeś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ikroopko, nie jestem pewny drogi, wydaje mi się, że szedłem czarnym szlakiem. Na szosę wyszedłem kilometr od wioski. Szlaki mi się plączą, gubią i na dokładkę mylą mnie, a gdy idę swoją drogą, z reguły dochodzę gdzie chcę.
      Tych na motocyklach i quadach tak samo oceniamy, jak czytam. Pokręcić się za kałachem? Mam trochę znajomych wśród Ukraińców… :-)
      Przyznam się bez bicia: rzadko zaglądam na cmentarze, do kościołów i innych budowli też, chociaż czasami któraś mnie zainteresuje – tak było na następnej wędrówce, jej opis będzie jutro. Zwróciłem uwagę na ruinę kościoła w Gostkowie. Pożałowałem tej budowli. Widać, że była ładna, solidna i bogata. Zmarnowali tak ładny budynek może dlatego, że był świątynią innego odłamu chrześcijaństwa. Tak nie powinno być, takie budowle powinno się chronić. Przecież mogłaby służyć do dzisiaj, niechby niekoniecznie jako świątynia. Byłaby też ozdobą, a jest ruiną.

      Usuń