030623
Trwają najdłuższe, najpiękniejsze dni roku. Dni, w które trudno mi uwierzyć w styczniu, gdy ósma wieczorem jest czwartą godziną nocy, a nie jak teraz godziną najintensywniejszych barw słońca.
Niech się ten czas nie skończy.
Planu
wystarczyło mi na pierwsze godziny dnia, później
improwizowałem. Otóż chciałem dojść z Błażek do pól o
których niedawno wspominałem, tych przy szosie Batorz – Węglinek.
Są tak ładne, że doszedłszy do nich, po prostu się szwendałem
wzdłuż miedz, co dobrze oddaje poplątany niebieski ślad na
wschodniej części mapy.
W tej części Roztocza niewiele jest rejonów o mało urozmaiconej rzeźbie pól. Zwykle falują po krótkich wzgórzach, i chociaż ich wysokości względne nie są duże, malowniczości im nie brakuje. Miejsca szczególnie ładne, gdzie zbiegają się wzgórza łamiąc i gmatwając swoje linie, nie są tutaj wyjątkami. Spotyka się też pagóry o wyróżniających się wysokościach i stromiznach zboczy.
Nie zauważyłem żadnego powiązania biegu nielicznych szlaków turystycznych z lokalizacją miejsc szczególnie ładnych. Ich wytyczenie nieco przypomina bieg linii kolejowej: ma jakiś cel i do niego zmierza, otoczenie biorąc po uwagę o tyle, o ile może pomóc w zamierzeniu. Nie i nie! Celem wędrówki po Roztoczu, gdzie przecież nie ma szczytów do zdobycia, ma być poznanie urokliwych miejsc krainy, nawet jeśli później byłby kłopot z opisem trasy, z wymienieniem jej charakterystycznych miejsc. Właściwie powinienem napisać „typowych miejsc”, na przykład nazwa turystycznego miasteczka. Moje własne opisy wymieniają charakterystyczne miejsca, ale na opis trasy raczej się nie złożą, skoro wiele tam określeń w rodzaju „ta brzoza” albo „droga przy kapliczce”, czy opisów w rodzaju „skręcić przy starej czereśni”. Z Roztoczem podobnie jest jak z Górami Kaczawskimi: te moje raczej niewiele są znane – i dobrze, bo chodzę sam.
Trwa wiosna, czas kwitnienia.
Widziałem pojedyncze chabry na polach i całe pola tych kwiatów; widziałem na miedzach niebieskie ich kępy zdobione pojedynczymi kwiatami maku – idealnie kontrastowa kompozycja.
Na tle jasnego błękitu nieba widziałem długie ukwiecone gałęzie krzewów różanych i kołyszące się na wietrze chabrowe niebieskości, nierzadko zmieszane z bielą jastrunów, a pod nogami maleńkie niebieskie drobinki niezapominajek polnych. Szedłem wprost na wysoką ścianę miedzy patrząc na kwitnące krzewy różane albo kwiaty róż pojawiały się nagle, gdy mijałem drzewa lub wysoki rzepak i stawałem tuż przed nimi. Były ich setki i setki, ale gdzieś mijałem maleńki krzew przygnieciony czarnym bzem, trzymający jeden swój kwiat niczym perłę w koronie. W innym miejscu różany krzew wziął odwet za tamten zabiedzony: wspierając się na rosłym krzewie czarnego bzu, wyrósł ponad niego.
Wąchałem róże i kwiaty czarnego bzu, ich zapach jest... podobny. Doprawdy, nie wiem, czy mojemu zmysłowi zapachów z wiekiem wszystko się myli, czy faktycznie jest wyraźne podobieństwo aromatu tych tak różnych przecież kwiatów.
Dzień chabrów i róż.
Widziałem bociana dostojnie (właśnie tak!) kroczącego po łące. Ten ptak jest polski i swojski do ostatniego swojego pióra, jest też święty. Nie do ruszenia, nie do skrzywdzenia. Chwilę przyglądał się mi nim rozpostarł skrzydła. Właśnie gdy zrywa się do lotu jest szczególnie wielki i piękny. Zdjęcia niestety nie mam.
Siedziałem na miedzy pod drzewem, gdy na drodze obok zatrzymał się ciągnik. Z kierowcą odbyłem długą rozmowę, przynajmniej półgodzinną. Trudno było mojemu rozmówcy zrozumieć, w jakim celu chodzę tutaj. Parę razy wracał do tego tematu, najwyraźniej niezadowolony z moich odpowiedzi. Zacząłem opowiadać o oglądaniu roślin i drzew… Tutaj mi przerwał:
– A! – wykrzyknął olśniony – to pan jest leśnikiem!
Wydawało mi zabawne powiedzenie mu o naprawianiu karuzel.
Mój rozmówca pokazywał sąsiednie pole na dość stromym zboczu i opowiadał, jak powiększał je dziadek, używający wyłącznie konia do zwózki wyciętych drzew i zasypywania dołów.
– A teraz pola się zalesia bo się nie opłaca albo nie ma komu robić… – zakończył w zadumie.
Też takie zadumane myśli przychodzą mi do głowy gdy widzę opuszczone, zarastające pola.
Obrazki ze szlaku
Wyjątkowy zagajnik śródpolny: kilkanaście dużych brzóz porasta niewielki dół. Doprawdy, nie wiem, w czym tkwi jądro urody takich miejsc. Spędziłem tam dobry kwadrans i odwracałem się odchodząc. Wrócę tam. Pierwsze przebarwione liście aronii. W pełni lata połowa liści tej rośliny jest już jesienna; gdzie ona się tak spieszy? Kolejna ambona zbudowana inaczej niż sudeckie: jest duża, ma werandę, a w środku tapczan. Taki mały domek na słupach.
Dzisiaj sporo chodziłem polami z braku dróg. O tej porze roku dobrze się chodzi plantacjami kukurydzy, a pola rzepaku trzeba omijać, bo stały się zaporą bardzo trudną do sforsowania. Zboża na polach zmieniają kolory z upływem dni; tutaj jęczmień, jego zieleń jakby odrobinę wyblakła, o malutki kroczek zbliżyła się do beżowych żółci dojrzałego zboża.
Barwa zmienia się też w zależności od oświetlenia. Oto jedno pole, chyba pszenicy, a zdjęcia były robione z jednego miejsca, przy odmiennym ustawieniu aparatu względem słońca. Czyjś domek wykopany na zboczy stromej między. Jest tak dobrze zamaskowany, że zobaczyłem go tylko dlatego, że akurat w tym miejscu chciałem wejść na miedzę. Z bliska kwiaty maku wydają się być zrobione z pomarszczonej bibułki, nie przestając być ładne.
Domy Nowych Moczydeł. Ani szczególnie duża, ani mała, ani biedna czy zamożna, zwykła lubelska i roztoczańska wioska. Proszę zobaczyć domy ludzi tam mieszkających. A tak mieszkali jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Teraz takie domy stoją puste, częstokroć z tabliczką „Na sprzedaż”.
Trasa: z wioski Błażek na wschód, na pola przy szosie Batorz – Węglinek. Zakolem w pobliżu lasów Knieja do Nowych Moczydeł, a z tej wioski do Błażka.
Statystyka: 12,5 godziny szwendania się, dystans 19 km, siedzenia na miedzach było pięć godzin i kwadrans.
No wg wielu ludzi uważa, że wędrówka ma być po coś lub do konkretnego celu. A odpowiedź między innymi taka - wędruję, żeby nacieszyć oczy pięknem, posłuchać ciszy, zadać sobie pytanie - jak się stało , że te drzew tu rosną. To są dla postronnych ludzi abstrakcją nikomu nie potrzebna. Przyroda goni zza swoim cyklem rozwoju. Przecież to już czerwiec. Ja mam wrażenie, że wiosna dopiero zagląda, wszak noce do tej pory zimne były, a i dnie różne. najgorzej, że długie dnie tak szybko mijają i wkrótce znowu będzie nam ich ubywać, ech życie, życie. Pozdrawiam wiosennie.
OdpowiedzUsuńStaram się nie myśleć o przełomie za dwa tygodnie. Ostatnio mówię sobie: przede mną miesiąc najdłuższych dni, a za około trzy tygodnie pojadę na urlop w Sudety. Dobry czas przede mną. Pojawia się też konstatacja budząca zdziwienie albo i protest: to już prawie lato! Wiosna się kończy!
UsuńMy wiemy, że oczywiście można iść w określone miejsce, ale jeśli ktoś idzie tylko dla tego celu, traci to wszystko, co jest po drodze. Tak, dla pewnych ludzi bezinteresowne i pozornie bezcelowe chodzenie jest niepojęte, co pokazał mój ostatni rozmówca.