250925
Nieoczekiwany, mimo niesionych walorów estetycznych, przyszedł jednak czas zaczynania wędrówki oglądaniem wschodu słońca, a jej kończenia po zachodzie. Chwila minie, a dzień zaczynać się będzie tak późno, kończyć tak wcześnie, że niewiele czasu zostanie na włóczęgę.
Dzień był słoneczny, ale ranek bardzo zimny. Chłód tak kąsało moje dłonie, że przez pierwszą godzinę trzymałem je w kieszeni a kije pod pachą. Nie pomyślałem o rękawicach, ale dwa swetry założyłem; w południe zdjąłem tylko jeden.
Wyszedłem poza domy wioski i idąc wprost na wschodzące słońce, usłyszałem tętent zbliżających się koni, dźwięk niesamowity, mający zdolność do przenoszenia w czasie. Koni nie widziałem oślepiony jaskrawym słońcem. Dopiero gdy minęły mnie, zobaczyłem i mogłem sfotografować. Odczułem lekki zawód: spodziewałem się, że podbiegną do mnie, ale nie były mną zainteresowane.
Planowałem pójść dalej, poza poznaną kilka dni temu okolicę, ale zacząłem od poszukiwania ładnego zakątka widzianego wtedy. Nie pamiętałem dokładnie gdzie jest, a na dodatek nie chcąc iść po starych śladach, wybrałem marsz na przełaj. W rezultacie takich wyborów trafiłem na mokradła.
Były zimne, ciemne, ociekające rosą i topniejącym szronem, bez śladu słońca tak już jasnego na otwartej przestrzeni pól. Co robić? Zawracać? Przez zakrzaczony las, brzegiem błot, wyprowadziła mnie przypadkowo znaleziona ścieżka wydeptana przez zwierzęta, a one potrafią wyszukiwać dogodne przejścia. Kwadrans później odnalazłem szukane miejsce.
Na niewielkim obszarze liczącym może kilometr spędziłem kilka godzin, czego ślady widać na zdjęciu z wytyczoną trasą. Jest tam kilka ładnych dróżek, szczególnie jedna z nich zauroczyła mnie. Przeszedłem ją kilkakrotnie; starym zwyczajem odchodziłem i wracałem. Urody miejsca zapamiętanego na poprzedniej wędrówce nie udało mi się uchwycić obiektywem; kontrasty odległości i oświetlenia były zbyt trudnym wyzwaniem dla elektronicznego móżdżku aparatu, a może dla moich umiejętności. Została pamięć i chęć następnych powrotów. Zostały też zdjęcia kilku ładnych dróżek.
Wspomnienie sprzed lat zatrzymało nad tymi niechcianymi orzechami laskowymi. Nikt ich nie zbiera, leżą wzgardzone w pyle drogi. Parę godzin później okazało się jednak, że są ludzie, którzy je zbierają. Szedłem polną drogą obok starej, zarośniętej plantacji tych orzechów, i tam właśnie zobaczyłem dwoje ludzi w pozycji na czworaka. Pozdrowiłem ich, wyszli do mnie na drogę i, jak zwykle bywa z mieszkańcami Roztocza, zaczęliśmy dłuższą rozmowę. Byli w moim wieku i dlatego – wspólnie doszliśmy do tego wniosku – zbierali orzechy. Młodym się nie chce, wolą kupić w sklepie, najlepiej już wyłuskane.
Kiedy przeszedłem w poprzek dolinę z Bystrzycą płynącą jej dnem, wyszedłem na rozległe płaskie pola. Za mną, ponad drzewami, wznosiło się pasmo łagodnych ale jednak wyraźnie zarysowanych wzgórz; może faktycznie Roztocze kończy się na tej dolinie, jak mówił mi mój rozmówca, zbieracz orzechów? Mając jeszcze trzy godziny do zachodu poszedłem dalej polną drogę przez otwartą przestrzeń pól pod niebem błękitnym. Wszedłem w mijany grąd, okazał się być ładny, kolorowy, i obdarował mnie dwoma prawdziwkami, na pewno w nagrodę za dostrzeżenie jego urody. Niewiele dalej zobaczyłem kilka zagajników porastających pagórki – a jednak! Znalazłem drugie piękne miejsce dzisiejszej włóczęgi.
Mam dwa nowe moje miejsca na Roztoczu.
Obrazki ze szlaku
Dwie drogi. Którą wybrać?
Słońce na liściach, widok zawsze oglądany z estetyczną przyjemnością.
Kto wyjadł ziarna z tej kolby?
Grab z naroślą. Dość często widywany przejaw choroby drzew. Tutaj jest artykuł o raku toczącym drzewa. Z tego opisu, jak właściwie z każdego tekstu czy filmu o przyrodzie, wyłania się szokujący obraz świata, w którym wszyscy wszystkich chcą zjeść albo przynajmniej wykorzystać. Nie z powodu morderczych instynktów, a po prostu by żyć.
Wielka brzoza, jedna z największych jakie widziałem. Kij położyłem dla pokazania skali, ma długość 115 cm.
Jestem na wyżynie, ponad dwieście metrów nad poziomem morza, którego brzeg jest odległy o kilkaset kilometrów. Odkąd sięga ludzka pamięć, były tutaj te pagórki porośnięte lasami liściastymi, podzielone polami uprawianymi przez Słowian, ale jeśli usuniemy cienką warstwę życiodajnej gleby, zobaczymy opokę – ślad morza i czasu liczonego w milionach lat. Czyż nie jest zadziwiający fakt patrzenia na skały utworzone ze skorup zwierząt żyjących wtedy w morzu?
Przydrożny krzyż pod klonem.
Czas sumaków. Dwa tygodnie ich urody i mojej przyjemności patrzenia.
Czy to jest włośnica? Strona, z której korzystam, nie jest zdecydowana.
Spóźniłem się na kaniobranie. Znajdowałem głównie sterczące nogi grzybów, bez kapeluszy, ale kilka niedawno wyrosłych przywiozłem do domu po wielogodzinnym uważnym ich niesieniu w torbie. Nie wiem, czy jeszcze uda mi się znaleźć kanie, ale chociaż ten raz smakowaliśmy je w domu.
Wschód słońca.
Wczesny ranek na szlaku.
Zachód.
Trasa: pola po obu stronach Bystrzycy, między Zakrzówkiem Wsią a Sulowem, 10 km na wschód od Kraśnika. Parkowanie przy szkole w Sulowie.
Statystyka: niemal 20 km w 12 godzin i kwadrans.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz