W
słoneczne dni wybieram wędrówki otwartymi przestrzeniami, a że na dzisiaj
zapowiadano pełne zachmurzenie, pojechałem na Połom z zamiarem zobaczenia jego
kamieniołomów i jaskiń. Pierwsze zamierzenie zrealizowałem, drugie nie, ale nic
to: jaskinie czekają na mnie.
Pierwszym
znalezionym i poznanym kamieniołomem była nieczynna już kopalnia Silesia. To
wąwóz długości paruset metrów wykuty w górze, miejsce dzikie, surowe, zwłaszcza
pod chmurnym niebem, w ponury dzień listopadowy. Czułem się tak, jakbym trafił
w Góry Skaliste; nigdy tam nie byłem, ale tak je sobie wyobrażam: skały, nic,
tylko niemal pionowe ściany skalne, tutaj wysokości do 50 metrów.
Na jednej ze
ścian zobaczyłem czarną dziurę – jaskinię, jak mniemałem. Czy to była
zaznaczona na mapie Jaskinia Silesia? Chyba tak. Później okazało się, że była
pierwszą i ostatnią znalezioną. Mogłem tylko patrzeć na nią, bo wejście było
jakieś 10, może 15 metrów od podnóża ściany, dla mnie nie do wejścia bez liny.
Na
płaskim dnie tego sztucznego wąwozu leżały duże złomy skalne – zostawione przez
ludzi, a może odpadłe od ściany. Duże były gdy stałem przy nich, chociaż w tej
wielkiej wyrwie kopalni były drobinami piasku, ale jedna taka drobina położona
na ciężarówkę, ugięłaby jej opony swoim ciężarem. Kiedyś, będąc w starym
kamieniołomie koło Lubiechowej, pomyślałem, że lata ludzkiej pracy wyszarpały
ledwie kawałeczek niewielkiej góry; myśl ta wróciła do mnie teraz: góra, nawet
niewielka, jest tak ogromnym tworem natury, że przy niej wysiłki ludzi są
niczym dziecięce próby zebrania piasku plaży w jednym miejscu. Myśl ta jeszcze
dzisiaj wróciła do mnie, ale w postaci zmienionej aż do odwrotności - w kopalni
na zboczu Połomu, gdzie wywieziono już sporą część niemałej góry.
Poszedłem
dalej na poszukiwanie jaskiń. Jedna z nich, Śmiertelna, na mojej mapie
zaznaczona jest dokładnie na drodze, ale przecież na drodze jest droga, nie
jaskinia, więc po upewnieniu się, czy jestem na właściwym odcinku drogi,
kręciłem się po poboczach, myszkowałem po krzakach – bezskutecznie.
Gdzieś
przy jednym z głównych duktów leśnych zobaczyłem tabliczkę z napisem „jaskinia
0,7” i strzałką w bok. Nie wiedziałem, czy zero siedem to jakiś numer, czy
odległość, na mojej mapie nie ma znaku jaskini we wskazanym miejscu, ale
oczywiście poszedłem. Nie znalazłem, mimo wdrapania się po chybotliwych
kamieniach na skalny szczyt wzgórza stojącego w tamtym rejonie.
Czy
ja jestem aż takim gapą? – pomyślałem. Chyba tak… Ale – dla obrony wspominam
zdarzenie sprzed dwóch laty – gdy w Podgórkach wypytywałem o drogę do Jaskini
Walońskiej, powiedziano mi, że i tak jej nie znajdę, a znalazłem, i to szybko;
co prawda pierwsze, co zauważyłem, to czerwona tabliczka informacyjna stojąca
przy niewidocznym ze ścieżki wejściu…
Łażąc
tu i tam po wertepach, po zarastających starych kamieniołomach – a w paru byłem
– pomyślałem, że może przechodziłem o parę kroków od jaskini, ale nie widziałem
wejścia zasłoniętego gęstym świerkiem, krzakami czy skalnym występem. Te
nieczynne kamieniołomy mogą się podobać swoją dzikością, niespodziewanym i
szybko zmieniającym się ukształtowaniem terenu, skalnymi ścianami i ślepymi
zaułkami. Wejście w nie to niemal wyprawa w nieznane. Oczywiście myszkowanie po
nich wymaga rozwagi, ale nie będę się tutaj rozpisywać o tym aspekcie wędrówek,
ponieważ dotyczy on każdego wyjścia w góry, bo te są właśnie dla ludzi
rozważnych.
Jedna
z szutrowych dróg kopalni ma charakterystyczny zakręt, blisko powinna być
jaskinia Nad Potokiem – obejrzałem mapę i poszedłem na poszukiwanie. Pewnie
gdzieś tam jest, ale akurat nie tam, gdzie byłem….
Pójdę
dalej, może znajdę chociaż jedną – pomyślałem, ale raczej z niewiarą.
Na
południowym zboczu jest odsłonięty stok z drogą biegnącą od wsi; moja mapa
informuje o jaskiniach znajdujących się w bezpośrednim sąsiedztwie tej drogi,
na brzegu lasu. Drogę znalazłem, mapa okazała się być dokładna, a nawet
zszedłem nią do wsi żeby zobaczyć gdzie się zaczyna; warto było dla samych
widoków z tej drogi, kiedyś pójdę tam jeszcze.
Już blisko pierwszych domów
wioski mignęła mi wyróżniająca się w tym szarzejącym, prawdziwie już
listopadowym krajobrazie, plama nasyconych, żółtych kolorów: malutki klon
trzymał dla mnie wszystkie sześć swoich liści. Doceniając ten gest podszedłem do
niego i zrobiłem mu kilka zdjęć. Wracam na szlak: więc byłem na drodze pod
lasem, po lewej rośnie tam gęsty młodniak, a ponieważ nierzadko na mapach takie
obszary są zaznaczane jako otwarte przestrzenie łąk, pomyślałem, że trzeba mi
dojść przez młodniak do ściany starego lasu. Zobaczyłem ścieżkę, właściwie
niewyraźną ścieżynkę – wydeptana przez grotołazów! – myśl radosna. Poszedłem
nią, po chwili ścieżka zaczęła zupełnie bez powodu zmieniać kierunki, z jednej
zrobiło się ich kilka, a na wolnym od drzewek skrawku młodniaka zobaczyłem
charakterystyczne wygniecenia w trawie – miejsce nocowania dzików. Rozejrzałem
się bezradnie, między drzewami bliskiego lasu majaczył zarys skał. Na pewno
tam! Poszedłem uznając, że najpewniej wejście do jaskini będzie w skale, nie w
ziemi, wśród traw. Skały faktycznie były, jaskini nie zauważyłem.
Poszedłem
dalej rozglądając się, po chwili zobaczyłem czarną dziurę na stromym zboczu
parędziesiąt metrów od drogi. Mam jaskinię! Z bliska zobaczyłem czarny,
próchniejący pniak na brązowym od liści stoku…
Usiadłem
na brzegu drogi, napełniłem kubek herbatą i pijąc, patrzyłem na buki rosnące
obok; nie były już żółte, słonecznie świecące jak ledwie tydzień temu, liście
miały matowe i brązowe. Nieprzyjemnie mżył drobny deszcz targany porywistym
wiatrem. Listopad - westchnąłem. Dwie godziny do zmierzchu; ile mam drogi do
przełęczy, a tym samym do samochodu? Godzinę, może trochę mniej, pójdę więc
poszukać dojścia do czynnego kamieniołomu na zboczu Połomu, bo po głównej
drodze jeżdżą ochroniarze, wejście jest zabronione – postanowiłem. Poszedłem i
znalazłem – cóż, kamieniołom jest sporo większy od dziury w ziemi…
Jego
widok zrobił na wielkie wrażenie; to już nie jest wyrwa w zboczu jak tyle
innych kamieniołomów, nie jest to nawet wąwóz wykopany w masywie góry, jak
stara Silesia, tam wyrąbano i wywieziono pół dużej góry! Z górnej krawędzi
monstrualnej dziury w zboczu widziałem tarasy wykute w masywie i drogi dla
ciężarówek, widziałem kolorowe wnętrzności Połomu, a drobny ruch oczu przenosił
wzrok na pobliski Miłek i dalej, na liczne szczyty kaczawskie - do ostatnich
gór wschodniego pasma i jeszcze dalej – po majaczące na horyzoncie niebieskie
szczyty Gór Wałbrzyskich. Piękny widok także swoim kontrastem.
Zaczynał
się zmierzch. Wracając, doszedłem do rozdroża: w którą stronę iść? Tę prawą
drogę rozpoznałem, nie pasowała mi, a lewa? Lewej nie ma na mapie, ale wydaje
się prowadzić w dobrą stronę, powinna wyprowadzić mnie gdzieś w okolice Skopca
– zastanawiałem się stojąc na skrzyżowaniu. Poszedłem lewą, a gdy las skończył
się, rozpoznałem stok: byłem na zboczu Ziemskiego Kopczyka, więc niezupełnie
tam, gdzie się spodziewałem, ale odchylenie nie było duże. Ucieszyłem się nie
tylko z powodu rozpoznania i znajomości dalszej drogi, ale i przyjścia tutaj, na
Kopczyk – ładną i lubianą górę.
Szarość
zmierzchu powoli zmieniała się w czerń nocy, gdy doszedłem do samochodu.
Bez
chwili wahania wędrówkę dzisiejszą uznałem za udaną, chociaż w trakcie jej
trwania dowiedziałem się, że kiepski ze mnie poszukiwacz jaskiń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz