Przełęcz
pod Świerkami, zbocza Okola i Pańskiej Wysoczki, Głęboka Dolina, Gackowa, Księża
Góra, wieś Lubiechowa, przełęcz pod Świerkami.
Oglądając
mapę, wspomniałem pewne skały ukryte w lesie na zboczu Pańskiej Wysoczki i
nagle zapragnąłem zobaczyć je ponownie. Poddałem się tej zachciance układając
plan całodziennego włóczenia się po masywie Okola, skoro pogoda nie zachęcała
do wędrówek otwartymi przestrzeniami. Zapowiadano całkowite zachmurzenie i
niewielkie opady, ale nie mgłę. Mgła przyplątała się sama, nieoczekiwana i
niechciana, zmuszając mnie do modyfikacji planu. Samochód zostawiłem na
przełęczy miedzy Okolem a Świerkami, szosą lubiechowską zszedłem niżej, w
stronę Rozdroża, i wszedłem w leśny dukt, a niewiele dalej skręciłem w ścieżkę
wiodącą pod górę. Jeśli dobrze idę, skały powinienem zobaczyć po lewej,
przytulone do zbocza Wysoczki – myślałem odczuwając ciekawość, czyli poza
chęcią zobaczenia tych skał, chodziło mi o sprawdzenie swojej pamięci. Po kilku
minutach potwierdziła to satysfakcja, z jaką zobaczyłem ciemny, ledwie
majaczący między czarnymi świerkami, kontur skał.
Tym
razem nie ograniczyłem się do przejścia obok nich, ale poszedłem ku nim stromym
zboczem, doświadczając przydatności twardych podeszew butów, co w tych górach
zdarza się rzadko. Tak, w kwestii budowy butów w góry mam zdanie odmienne od
ogólnie przyjętego: otóż uważam, że buty robione są ze zbyt sztywną
podpodeszwą. Niezrozumiałe jest też dla mnie immanentne łączenie sztywności
butów z grubością skóry i odpornością na przemakanie. Po prostu buty niższe,
klasy B, idealne na polskie góry, robione są na ogół ze zbyt cienkiej, zbyt
delikatnej skóry, szybciej przemakającej w błocie czy w mokrych trawach.
Natomiast buty z odporniejszej, grubszej skóry, robione są z bardzo sztywną
podpodeszwą, zbyt sztywną nie tylko na Góry Kaczawskie, ale na większość
polskich szlaków. W rezultacie trudno o buty idealne. Znalazłem pewną włoską
firmę robiącą buty klasy B z grubego juchtu, ale przed zakupem nie ma
możliwości ich obejrzenia, zakup byłby w ciemno, a buty do tanich nie należą.
Zaraz,
przecież miałem pisać o mojej wędrówce, a nie o butach.
Wdrapałem
się na strome zbocze i pod przewieszoną skalną ścianą zarządziłem przerwę dla
wypicia herbaty, popatrzenia wokół i posłuchania siebie.
Skały
nie są zaznaczone na mapie – kolejna jej dziwna cecha, skoro zaznaczone są
skały dużo mniejsze i mniej widowiskowe. Te skały – jak i sąsiednie, tym razem
zaznaczone na mapie skały stojące na drugim zboczu Wysoczki, czynią duże
wrażenie, zwłaszcza gdy ogląda się je w głębokim półmroku zachmurzonego i
mglistego początku grudniowego dnia. Ich dzikość i tak silnie odczuwana przy
nich własna samotność; poczucie wieczności trwania tych skał i znikomość
długości ludzkiego życia; ich obojętna na wszystko nieruchomość i cykliczność
przemian lasu wokół. Dwa oblicza natury: chaotyczne i niepokojące, surowe i
zimne, kształty martwych skał, a wokół nich i na nich życie - odmienne od
naszego i przez to trudno zrozumiałe, częstokroć delikatne i krótkotrwałe, ale
jednocześnie życie trwalsze od tych kamieni, które w pierwszym wrażeniu wydają
się być wieczne. W pionowej, popękanej skale wznoszącej się przede mną,
dostrzegam okruch ledwie trzymający się macierzystego masywu; wiedziony nagłym
impulsem odrywam go, trzymam chwilę w ręku i rzucam w dół zbocza. Do głowy
przychodzi mi myśl o przyczynieniu się do zniknięcia tych skał w odległej
przyszłości, ale też pojawia się nadzieja, właściwie pewność, dalszego trwania
lasu wokół.
Wyżej,
pod samym szczytem Pańskiej Wysoczki, są niewielkie, ale malownicze skałki, z
których roztacza się ładny widok na dolinę i góry po drugiej stronie – Łysą i
Chrośnickie Kopy. Wiedziałem, że nie zobaczę ich dzisiaj, ale poszedłem tam
chcąc odwiedzić miejsce i przypomnieć sobie okoliczne ścieżki. Na jednej z
nich, zarośniętej trawą metrowej wysokości, zmoczyłem ochraniacze i spodnie
powyżej kolan, ale buty okazały się być dzielne, nie przepuściły wody. Szedłem.
Sto metrów przede mną znikały we mgle ścieżki i drogi, las wokół stał
przygaszony, niemal pozbawiony kolorów, tylko tu i tam małe buki trzymały swoje
ładnie zbrązowiałe liście, a modrzewie resztki rudych igieł. Gdy zatrzymywałem
się, słyszałem delikatny szelest spadających kropel wiszących na gałęziach
drzew.
Wzdłuż
masywu, nisko, jego podnóżem, biegnie gruntowa droga. Idąc nią na zachód, po
prawej stronie parokrotnie minie się skały prześwitujące między drzewami lasu
wznoszącego się po zboczach, a po lewej pas smutnego lasu. Zastanawiałem się
nad przymiotnikiem najlepiej oddającym jego charakter, właśnie „smutny” uznałem
za najbardziej trafny. Pełno w nim powyginanych konarów, przewróconych,
omszałych pni z których wyrastają gęste pędy rwące się do słońca, gąszcz
splątanych gałęzi, nierzadko zwisających do ziemi, której nie widać spod
rozległych kałuż lub zwalisk uschniętych gałęzi, a wszystko to pod burym
niebem, w szarówce mglistego dnia grudniowego. Mówi się o starych wiązach jako
o drzewach mogących wystraszyć swoim wyglądem; widziałem takie w UK, w jakimś
wiekowym parku, faktycznie wrażenie czyniły duże, ale nie były tak smutne, jak
te powyginane i porośnięte mchami pnie wierzb iwa.
Taki ze
mnie znawca drzew? Takim chciałbym być. Nie będąc pewny gatunku tych drzew,
poprosiłem o pomoc autora strony mojedrzewa.pl. To dzięki uprzejmości pana
Piotra wiem, że w tamtym lesie rosną te dziwne wierzby tak mało podobne do
naszego wyobrażenia wierzb.
Szedłem brzegiem tego lasu, wchodziłem między jego drzewa, zatrzymywałem się i patrzyłem na ten nieprzytulny gąszcz wokół, oczyma wyobraźni widząc wędrowca, który gdzieś tutaj usiadł na zwalonym pniu i zebrawszy kupkę suchszego chrustu rozpalił ogień by ogrzać się w swojej długiej wędrówce. Wsłuchiwałem się w siebie podejmując kolejną próbę poznania przyczyn mojego łażenia w tak brzydką pogodę po takich pustkowiach.
Szedłem brzegiem tego lasu, wchodziłem między jego drzewa, zatrzymywałem się i patrzyłem na ten nieprzytulny gąszcz wokół, oczyma wyobraźni widząc wędrowca, który gdzieś tutaj usiadł na zwalonym pniu i zebrawszy kupkę suchszego chrustu rozpalił ogień by ogrzać się w swojej długiej wędrówce. Wsłuchiwałem się w siebie podejmując kolejną próbę poznania przyczyn mojego łażenia w tak brzydką pogodę po takich pustkowiach.
Poszedłem
nieznaną mi drogą od Chrośnickiego Rozdroża w stronę Głębokiej Doliny i
Gackowej; droga warta przejścia nią po raz drugi – przy dobrej widoczności.
W
lesie dnem jaru płynie strumyk, a dukt przekracza go wysokim mostkiem. Stałem
tam chwilę patrząc na strumień i słuchając go; z mapy dowiedziałem się, że
gdzieś tutaj jest miejsce zwane „Za mostem” – z tej, czy z tamtej strony
strumienia? Nie wiedziałem, ale miejsce i nazwa podobały mi się. Nieco dalej
droga przekracza strumień murowanym, nowym brodem – rzadkość warta zobaczenia,
bo dająca wyobrażenie o dawnym wędrowaniu gruntowymi drogami. Stałem na środku
płytkiego nurtu płynącego płaskim dnem wyłożonym kamieniami i patrzyłem na wodę
omywającą moje buty.
Zaczęła
padać mżawka, rozejrzałem się i na miejsce chwili przerwy wybrałem dąb
pomnikowych rozmiarów. W ranach po uschniętych konarach wypróchniały duże
dziuple, pozostałe konary były sękate, powykrzywiane, ale prosty pień był
zdrowy. Patrząc na niego wspomniałem scenę ze „Starej baśni” Kraszewskiego i
ponownie, jak tyle już razy, zdziwiłem się działaniem ludzkiej pamięci.
Po
wyjściu z Głębokiej Doliny, droga wypadała mi otwartą przestrzenią w okolicy
Księżej Góry. Odnalazłem to wzgórze, niewielkie, obłe wybrzuszenie pola, ale
trzeba mi będzie wrócić tam dla zobaczenia widoków.
Szedłem
polnymi drogami głównie na wyczucie, trochę też według mapy, bo mgła nie
pozwalała kierować się linią lasów, a chciałem ominąć drogę najprostszą i
najpewniejszą, ale jednocześnie nudną – asfaltową szosę biegnącą przez
Lubiechowę. Zmierzchało się. Szedłem smakując nostalgię końca późnojesiennego
dnia i drogi wśród pól.
Witaj, Krzysztof.
OdpowiedzUsuńTo w tej wędrówce wyczytałem Twe słowa, o których wspomniałem
w temacie:
http://krzysztofgdula.blogspot.com/2016/04/o-wiosnie-literaturze-i-o-gorach.html?showComment=1460877605851#c795427061630680019
Cześć, Janku.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem opis i przypomniałem sobie tamten dzień.
Zwróciłem uwagę na ostatnie zdjęcie, robione było między rozdrożem a miejscem nazywanym „Za mostem”. Na łące przy rozdrożu stoi szałas drewniany, byłem tam niecały miesiąc temu, w czasie ostatniej mojej wędrówki. Siedziałem na podeście i jadłem obiad. Teraz, widząc zdjęcie bliskiej okolicy szałasu, wspomniałem tamten marcowy obiad wędrowcy.
Janku, nadal jestem w Lesznie, w bazie, mógłbym wziąć wolną niedzielę (w sezonie pracuje się 7 dni w tygodniu) i pojechać na włóczęgę, ale codziennie pada…