060118
Sędziszowa,
Gozdno, lasami do wsi Kondratów, Góra Śmierci (vel Trupień), Kondratów, zbocza
Jastrzębnej, Gozdno, Sędziszowa.
Na
ten dzień planowałem inną trasę, głównie lasami, ale widząc w czasie jazdy
gwiazdy i pierwsze czyste kolory jutrzenki, zaparkowałem w pobliżu Wielisławki.
Byłem w tej okolicy kilka razy, są tutaj miejsca zawsze chętnie odwiedzane.
Jest urocza polna droga, ciemny zakątek wśród drzew ze skałami, ulubione zbocze
Wielisławki, widokowe miejsce pod dębami na brzegu lasu i rozległych pól, a
także pamięć kilku wędrówek tędy w słoneczne dni wczesnej jesieni. Plan trasy
wypełnił się postanowieniem dokładniejszego poznania zboczy Jastrzębnej i
wejścia na Górę Śmierci.
Lubię
iść tamtą drogą. Łagodnie wspina się ku odległej ścianie lasu, po lewej wyłania
się z ziemi Wielisławka, a za mną ogromnieją kaczawskie góry. Zatrzymuję się
często, odwracam i liczę je, ciesząc się każdym rozpoznaniem. Wyłuskuję z
mnogości odległych szczegółów drzewa, obok których szedłem, przełęcz, na której
siedziałem, drogę, która kiedyś prowadziła mnie zielonymi polami, a widziana stąd
jest niewyraźną cienką nitką. Gdy jestem wyżej, blisko już lasu, krąg
horyzontu spinają dwie wyjątkowe góry: spiczasta Ostrzyca wychylająca się zza
masywnej, rozległej Wielisławki, i równy stożek Śnieżki nad najwyższymi
kaczawskimi szczytami. Tutaj, na tej drodze, po raz pierwszy widziałem blask
wschodzącego słońca odbity w szybach obserwatorium na szczycie góry, tutaj
widziałem majestatycznie wielką i wspaniale kolorową łunę zachodu rozpaloną na
pół nieba.
Droga
przecina małą nieckę, rosły tam niewielkie drzewa i krzewy, teraz leżą
niedopalone gałęzie. W czarnym popiele ognisk widać zwoje drutów, a to znaczy,
że palono tam opony. Obok w przydrożnym rowie leżą worki ze śmieciami.
Nieco
dalej droga wyrywa się na otwarty przestwór i biegnie dalej; oboje staramy się
zapomnieć o tamtym miejscu.
W
lesie znowu strzelanina.
–
Czy pan wie, że jest w samym środku polowania? – w głosie myśliwego siedzącego
na ambonie usłyszałem pretensję.
Wiem,
że skoro naruszyliśmy równowagę tępiąc naturalnych wrogów zwierzyny płowej i
dzików, myśliwi są potrzebni skoro zastępują wilki, ale nie lubię ich. Może
polubiłbym, gdyby zostawili swoje sztucery i lornetki, a wzięli oszczepy,
ostatecznie łuki.
Miałem
mocne postanowienie poznania szlaku turystycznego biegnącego przez ten las, ale
jak zwykle go zgubiłem. Machnąłem ręką idąc według słońca, a gdy już wyszedłem
z lasu, zobaczyłem… znak szlaku. Nie wiem skąd się przyplątał.
Nieco
niżej usiadłem na miedzy chcąc odpocząć i wypić herbatę. Obok droga nikła
między dużymi dębami, na wprost zielone pola falowały po stoku wzgórza, a
dalszy horyzont zamykały lasy. Cisza, pustka i tak bardzo lubiane kaczawskie
widoki.
Spośród
zapewne już setek, pamiętam wiele miejsc takich przerw w wędrówkach. To, co je
łączy, to ich swoisty, niepozorny urok. Ot, zwykłe, zdawałoby się, miejsce przy
mało używanej drodze, gdzieś z dala od szos i głównych szlaków, ale
jednocześnie miejsce w jakiś sposób przyciągające wzrok. Na przykład grupą
dużych drzew, albo i jednym wśród pól czy łąk dębem, kępą głogów i róż
rosnących na miedzy, lub po prostu przydrożnym kamieniem uznanym za dobry na
chwilowe siedzisko. Jest jeszcze coś, być może ważniejszego: wrażenia i
wyobraźnia. Idę już długo i wiele jeszcze drogi przede mną, ale mam gdzie iść.
Za tydzień, a może już pojutrze, dojdę tam, gdzie czeka na mnie. Otworzę drzwi,
zobaczę jej uśmiech, i będę u celu. To wrażenie prawdziwej wędrówki, takiej
wielodniowej, za góry i lasy, bez telefonu w kieszeni i jutrzejszego powrotu do
pracy.
Są
miejsca, które w mojej pamięci oderwały się od otoczenia tracąc swoją
lokalizację. Pamiętam kamienistą drogę spadającą ze zbocza, jasność pola za
ostatnimi drzewami, a obok kilka wyjątkowo grubych buków z zielonymi od mchu
korzeniami, ale nie pamiętam, gdzie jest to miejsce, a chciałbym je znaleźć. Są
też miejsca, których wspomnienie jest tylko jednym obrazem, jednym wrażeniem: garść
kolorowych kamyków na dnie strumyka, przy którym siedziałem, wychylona gałąź
różanego krzewu zaczepiająca o moją czapkę, biedronka lądująca na kolanie,
żołędzie leżące w pyle drogi; jedno miejsce wyróżniło się w mojej pamięci ulgą,
z jaką wyciągnąłem nogi opierając się o pień drzewa.
Nie
wiem, czy to dzisiejsze miejsce moja pamięć dopisze do swojej listy, ponieważ
nie ja, a ona decyduje.
Parę
lat temu wyszukałem dziurę w ogrodzeniu kopalni pod Złotoryją i stromym zboczem
wszedłem na szczyt Wilczej Góry vel Wilkołaka. Ten wielki nek istnieje tylko w
połowie, drugiej części już nie ma, jest wywieziona na okoliczne budowy.
Charakterystyczny kształt góry, uciętej niemal pionowo w połowie, widać z wielu
kilometrów. Kusiła mnie właśnie ta wielka ściana urwiska, więc wszedłem i z
góry spojrzałem na kopalnię kruszywa – widok warty ryzyka przekraczania
ogrodzenia i drapania się po stromym zboczu. Dzisiaj przyszła kolej na drugą
górę rozrywaną maszynami.
Od
wioski wiedzie po zboczu malownicza i widokowa droga, warto pójść tam dla niej
samej. Kopalnię zastałem oczywiście zamkniętą, ale nie ogrodzono całego szczytu
jak pod Złotoryją. Uznałem, że skoro wdrapałem się na Wilkołaka, wejdę i na
Trupienia – żeby było do pary: dwie góry zabijane przez ludzi i dwie nazwy rodem
w horroru. Ze szczytu zobaczyłem przerażającą dziurę w górze.
Zobaczenie
wykopu pod fundament domu to nic szczególnego, ale widok wyrwy sto tysięcy razy
większej i nie żółtej od piasku, a czarnej od spękanego bazaltu, przywodzi na
myśl ranę zadaną Ziemi. Tak, tak: kruszywo potrzebne jest do budowy dróg,
brakuje nam esek, a takich gór mamy w Sudetach mnóstwo, więc jeśli jednej czy
dwóch zabraknie… Tak, wiem i rozumiem, tylko góry mi szkoda. Czyżbym więc
traktował górę, rzecz przecież, jak osobę? Tak i jeszcze raz tak. Nie tylko
dlatego, że my wszyscy i w wielu sytuacjach dajemy osobowość rzeczom i
zjawiskom; drugie moje potaknięcie poczuje wielu, mam nadzieję, spojrzawszy na
dużą kopalnię kamienia. Widziałem ich kilka w moich górach, wszak poza tymi dwiema
górami i parę innych powoli znika, a widząc, miałem wrażenie patrzenia na
istotę cierpiącą. Niemal słyszałem wyrzut góry: zobacz, co mi robicie!
Racjonalista
i ateista tkwiący we mnie mówi mi, że to tylko wrażenie, nic więcej, ale
całkowitej pewności nie mam.
Niedawno
przechodziłem nieznanymi mi miejscami na stokach Jastrzębnej, góry, której inne
zbocze zauroczyło mnie kilka lat temu. Wtedy nie miałem czasu przyjrzeć się
bliżej tamtym miejscom, dzisiaj chciałem pomyszkować po okolicy, ale znowu
przeliczyłem się z czasem. Właściwie to dobrze, ponieważ poznając tamte ładne
zakątki na raty, mam gdzie wracać.
Wiele
razy przechodziłem łęgi w moich górach, a jest ich tam sporo, aczkolwiek nie są
duże. Sporo rośnie tam wierzb, a te, zwłaszcza iwy, potrafią tworzyć gąszcz tak
dziki i trudny do przejścia, tak przeraźliwe smutny, że widziany w chmurny
dzień, a już zwłaszcza o zmierzchu lub szarym świtem, potrafi robić naprawdę
silne wrażenie.
Dużo
jest w Górach Kaczawskich lasków rosnących na polach, w miejscach nie do
zaorania, i wiele z nich jest bardzo gęstych. Owszem, w środku takich wysepek
potrafi rozpychać się szeroki, masywny dąb (pod nim można znaleźć idealnie
odosobnione miejsce na biwak), strzelać w górę lipa czy osika, ale bliżej
brzegów rośliny walczą o każdy centymetr ziemi, o każdy promyk światła.
Tarnina, głóg, dzika róża, oczywiście czarny bez, a niżej plątanina jeżynowych
pędów czyhających na but nieuważnego człowieka, tworzą mury nie do przejścia,
nawet dla zwierząt. Pod Wielisławką wychodziłem z takiego gąszczu jedynym
przejściem – ścieżką zwierząt, i mimo iż szedłem w kucki, piętami dotykając
pośladków, kolczaste gałęzie chwytały plecak.
Dzisiaj
widziane zagajniki nie były laskami łęgowymi ani nie rosły na uskoku omijanym
przez pługi. Zdaje się, że znalazłem resztki starych sadów owocowych. Rośnie
tam luźna grupa pokracznie wykrzywionych czereśni i grusz, ale są też gęstwiny
równie trudne do przejścia, jak łęgi wierzbowe, ale tworzone głównie przez
stare drzewa owocowe poprzerastane czarnym bzem i leszczyną.
Smutne
są zapomniane sady.
Wracając,
łunę zachodu miałem przed sobą. Kończył się ładny dzień.
Janku, pamiętasz te kałuże? Kiedyś robiliśmy zdjęcia niebu w nich odbitemu.
Chomiku, zdjęcie poniżej jest Jankowe, sprzed ponad roku, są na nim te same kałuże ale ładniejsze, widać na nich kawałek nieba.
Tak, szósty stycznia był pięknym, ciepłym dniem. Nasze wycieczki dzieliło... 25 km. Jadąc w stronę Bobru, wiedziałam, że Ty będziesz po drugiej stronie rzeki.
OdpowiedzUsuńDziury w środku góry robią niesamowite wrażenie. Ale itak najbardziej niesamowite są odkrywki węgla brunatnego w Bogatyni. To jest widok, którego nie da się zapomnieć.
Mogłaś krzyknąć, może usłyszałbym :-) Gdy rano zobaczyłem Ostrzycę, wspomniałem Ciebie i widok tej góry od Twoich stron.
OdpowiedzUsuńSłyszałem od paru już osób o niesamowitości kopalni odkrywkowej węgla. Może wybrałbym tam? Pasowałoby zobaczyć coś takiego chociaż raz.
Anno, napisz, proszę, gdzie podawane są terminy targów pod wieżą w Siedlęcinie.
No właśnie. Co góra, to skojarzenie :) Kopalnie odkrywkowe są widokiem, który pozostaje w pamięci na zawsze. No i chyba żaden pejzaż nie jest tak zmienny. Gdy byłam w Bogatyni widziałam z jednej strony dziurę, z drugiej hałdy. 15 lat później hałdy zniwelowano, dziura była gdzieś indziej, a środkiem cypla poprowadzono drogę. Mam jeszcze gdzieś takie mapy sprzed 30 lat, na których widnieją miejscowości obecnie będące dziurą.
UsuńA targ rolny w Siedlecinie jest w każdą sobotę od 10.00.
Miałem cichą nadzieję na niedzielę, wtedy na pewno wyskoczyłbym na targ. Może uda mi się wyjechać na dwudniowe łażenie, wtedy pojadę pod wieżę, bo narobiłem sobie apetytu.
UsuńWiesz, tak w związku z tymi dziurami w ziemi myślę, że może jednak warto byłoby wybudować elektrownię jądrową, oczywiście według zachodnich standardów bezpieczeństwa….
Pewnie, że powinniśmy zmienić sposób produkowania energii na bardziej ekologiczny! Wszak smog nie bierze się z nikąd, a degradacja środowiska w miejscach kopalnianych jest porażająca (coś o tym wiem, w końcu jestem Ślązaczką)
UsuńAniu, nie raz myślałem o produkcji energii, o potrzebie zmian, ale… Potrzebna jest na to góry pieniędzy. Bardziej ekologiczne są elektrownie wodne, ale i przy ich wykonaniu wiele trzeba poświęcić w otoczeniu. Gdy już pracują, faktycznie dają czystą energię, ale my nie mamy tylu odpowiednich rzek, żeby budować na nich wielkie elektrownie. Wiatraki? Dość czyste, ale też nie do końca, a poza tym są i będą elektrowniami uzupełniającymi. Pozostaje energia jądrowa. Myślę, że w dłuższej perspektywie czasu nie uciekniemy przed takimi elektrowniami, ale i z nimi jest kłopot, bo nie dość, że do ich budowy trzeba ogromnych ilości stali i betonu, czyli surowców powodujących dewastację środowiska, nie dość wielkich zmian środowiska w miejscu stawiania elektrowni, to jeszcze zostają nam odpady radioaktywne, o które trzeba dbać sporym kosztem, bo inaczej zatrują nas. Dbać długo, aż do czasu wynalezienia technologii ich utylizacji.
UsuńI mi, w ostatnim dniu, przytrafiło się doświadczenie śmierci (wspomniana przez Ciebie Góra Śmierci) i życia. Zmarl nestor, ostatni z pokolenia moich dziadków i narodził się jednocześnie potomek z innego bliskiego mi kręgu. Koło życia, naszego początku i końca.
OdpowiedzUsuńWielisławka, sławi wielość a Jastrzębna góra odnosi się chyba do jastrzębi. Skrzętnie zapisuję w pamięci szczegóły - obserwatorium na Śnieżce i łuny. Światło ma jakieś właściwości (to znaczy wiem, źe fotony, natura korpuskularno-falowa - to niezwykłe, kolory, ktore różnie się układają, oraz miękkość światła. Czasami może być miękkie, czasem ostre i to nie zależy moim zdaniem od mgły, to jakaś właściwość światła lub naszego sposobu detekcji.
Napisałeś o wielu rzeczach. Nazwy gór (są pełne znaczeń), myśliwi. Co to są łęgi? Dlaczego sady owocowe sa smutne? Też mi się zdaje, że czereśnie i grusze najbardziej się sękacą i krzywią, szczególnie grusze.
Wyrzuty gór są dla mnie realne. Są poważnym ostrzeżeniem, podobnie jak wiele innych odczuć związanych z zawłaszczaniem Ziemi. Śmieci, drogi, myśliwi, równowaga. Punkt krytyczny został przekroczony i albo zaczniemy o Ziemię dbać, albo różne postapo się zrealizują się.
Kałuże i niebo w nich odbite. Czy macie jeszcze tamte zdjęcia?
Chomiku, Twoje komentarze są pełne zaangażowania i świadczą o uważnym czytaniu. Dziękuję Ci za nie.
UsuńPoszukam zdjęcia nieba odbitego w kałużach. Mnie nie bardzo wyszło, ale Jankowi owszem; jeśli znajdę, dodam je na dole, pod tekstem. Powiem Ci, że widok był warty zapamiętania, mimo iż – zdawałoby się – taki zwykły.
Łęgi to lasy i zarośla rosnące nad strumieniami i rzekami w miejscach, które są okresowo zalewane wodą, a nawet jeśli nie, to i tak są podmokłe. Najwięcej rośnie tam drzew lubiących wilgoć, mianowicie wierzb i olszy, o których mówi się, że są paniami na bagnach. Dzikie to zakątki, pełne chaszczy i zwalonych drzew. Trudne są do przejścia i smutne w zimie, ale podobają mi się swoją żywiołowością i naturalnością. Pierwotnością. W laskach łęgowych łatwo wyobrazić sobie, jak wyglądały pierwotne puszcze.
Użytkowane sady owocowe nie są smutne, chociaż widok nowoczesnego sadu robi wrażenie raczej negatywne. Te drzewa są przycinane w taki sposób, aby łatwo było zbierać owoce i pryskać chemią. Wyglądają nienaturalnie. Gdy je widzę, a nie mają zwykłego wyglądu drzew, znowu przydaję tym drzewom podmiotowości, bo myślę, że są wykorzystywane, traktowane jak rzecz mająca dać produkcję a z nią dochód. Drzewa, które widziałem na zboczu Jastrzębnej (zdjęcia wyszły mi nieostre, dzień był chmurny i deszczowy), są zdziczałe, nikt się nimi nie zajmuje od lat. Takie bezpańskie jabłonie, czereśnie i grusze, zwłaszcza grusze, wypuszczają tak wiele gałęzi, że tworzą chaotyczny gąszcz, a później zaczynają się łamać.
Pewien angielski poeta bał się, że naukowe wyjaśnienie istnienia tęczy pozbawi nas odczuwania jej uroku. Myślę, że się mylił. Mam pojęcie o świetle, o jego złożoności, o jego charakterze, ale wcale nie przeszkadza mi ta wiedza (a myślę, że nie przeszkadza nikomu) podziwiać grę świateł wschodu czy zachodu słońca. Tamta chwila zobaczenia słońca w szybach obserwatorium też taka była. Widok warty zobaczenia, mnie się udało widzieć go przynajmniej dwa razy. Słońce wschodzi na wschodzie, a całkiem z boku, na szczycie falistej liniii Karkonoszy, widać silny blask – jakby tam było drugie słońce.
Właściwie to dobrze, że nie jest łatwo zobaczyć słońce w oknach obserwatorium na Śnieżce. Gdyby było łatwo, nie byłoby takiego wrażenia. Chomiku, spełnij „tylko” jeden warunek: bądź w czasie pogodnego świtu w Górach Kaczawskich w miejscu, z którego widać Śnieżkę… Służę za przewodnika, ale nieba nie rozpogodzę dla Ciebie :-)
Dziękuję za kaluźe :), jutro je sobie dokładnie obejrzę na dużym, dużym monitorze. Niebo w kałuży, niebo na ziemi to radość, to te chwile, kiedy skaczemy pod sufit, choć wtedy sufitu nie ma tylko nieboskłon.
UsuńKiedy mi dziękujesz za zaangażowanie to i miło, i jak uczennica się czuje, a z krótkich spodenek jużem wyrosła :), a moim ulubionym odzieniem były dżinsowe ogrodniczki.
Łęgi, o których piszesz chyba widziałam nad Wisłą i Pilicą. Gąszcz tam był i letnią porą wytrzymać nie można było z powodu komarów i innych owadów dokuczliwych. Pięknie było zawsze lecz dla człowieka dostępne tylko zimą i jesienią.
Widok przemysłowego sadu też mnie trochę przeraża, chociaż winnice nie sprawiają takiego wrażenia. Nie wiem dlaczego. Na Kaszubach, w Poznańskiem boczne drogi są czasami obsadzone drzewami owocowymi. Latem dawno temu mogło być bardzo malowniczo, kiedy kwitły. Kuzyn powiedział mi ciekawostkę - skąd się wzięło obsadzanie dróg drzewami - dla koni, aby im ulżyć w upale, osłonić od słońca, dać upragniony cień, kiedy pracowały.
Ha, obserwatorium zapisane w kajecie:).
W internecie przeważają krótkie komentarze, bo ludzie nie mają czasu, bo chcą tylko zasygnalizować swoją obecność, bo nie bardzo wiedzą co mieliby jeszcze napisać. Dłuższa wypowiedź wyróżnia się in plus i warto ten fakt docenić.
UsuńFaktycznie, w letni czas na łęgach może być jak w dżungli, czyli dość męcząco.
Te odbicie nieba w kałuży jest raczej symboliczne, i taka też jest jego wartość, ale w tamtej chwili widok tych kałuż zrobił na mnie wrażenie. Ziemia czarna, nic już nie widać poza jaśniejszym niebem, i tylko te plamy światła w dole…
W takim razie się cieszę :), nie znałam intencji i myśli stojącej za słowem. Odbicie jest, i nie symboliczne, na dużym monitorze oglądałam - ziemia z niebem się zamienia. Woda w kałuży odwzorowała dokładnie to, co nad nią się rozpościerało, tak jak na zdjęciach małego jeziorka, w ktorym dublował się otaczający świat. Woda odbija tak jak lustro, niesamowite.
UsuńPamiętaj, że zdjęcie jest duetu Janek-jego lustrzanka. Na moim zdjęciu niewiele widać. A swoją drogą mógłby się w końcu obudzić mój towarzysz wędrówek i zamieścić zaległe opisy i zdjęcia. Janku, słyszysz? Czekamy na zdjęcia.
UsuńWiem, wiem, że Janka i spokojnie poczekam, bardzo spokojnie :). Dosyć mam pośpiechu, pędu. Nic wielkiego nie stałoby się, gdyby sprawy zaczęły toczyć się wolniej. Podejrzewam, że nawet mogłoby być lepiej.
UsuńNacis na efektywność i wiązanie jej z czasem jest ułudą. Ludzie są efektywni nie wtedy, kiedy pracują powyżej ośmiu godzin non stop lecz kiedy mają czas na leniwienie się, myślenie, odczuwanie, rozwijanie pasji i zainteresowań, na kontakt z innymi ludźmi, czerpanie radości z bycia z rodziną, wybranymi. Jasne, że może zdarzyć się czas, kiedy pochłonie nas coś, tak bez opamiętania. Jednak, moim zdaniem, to są okresy, a nie na zawsze. Dla mnie musi być czas na „lądowanie akumulatorów”, a nawet pojawia się potężne pytanie - za czym tak gonić, jaka jest wartość dla pojedynczego człowiek i całej ludzkości. Zysk dla firmy mnie nie przekonuje, moja pensja tak (w pewnym stopniu, chociaż od dziewięciu lat urosła o czterysta plz więc biorąc pod uwagę inflację szału nie ma). W zasadzie kieruję się przyzwoitością i pewnie „charakterem” (jakieś powiązanie czynników genetycznych i środowiskowych) oraz temperamentem - impulsywność.
O związku między ilością godzin pracy a wydajnością powinnaś opowiedzieć mojemu szefowi, w zamian usłyszałabyś wielce… hmm, oryginalne poglądy.
UsuńU mnie jest nieco inaczej. Zarabiam przyzwoite pieniądze, chociaż kosztem sporej ilości godzin pracy. W okresie jesienno-zimowym mógłbym je zmniejszyć, ponieważ w tym czasie można wybrać ośmio lub dziesięciogodzinny dzień pracy, ale ja nie wracam po pracy do domu, a do paskudnego i pustego pokoju służbowego. Jestem jakby w delegacji i rachuję, że lepiej mi więcej pracować, a w zamian wcześniej skończyć pracę tutaj i wrócić do domu.
Gdy wspominam dawne czasy, dochodzę do wniosku, że prawdopodobnie to cechy charakteru decydują o tym, czy mamy czas czy też gonimy. Odkąd pamiętam brakowało mi czasu, miałem go mało i nigdy się nie nudziłem. Tak mam i prawdopodobnie tak zostanie.
Wyrobisko pokopalniane robi smutne wrażenie, to jak rana na ciele natury; widziałam podobne lub o wiele większe w Rumunii, to kopalnie złota w Rosia Montana, zatrute jeziora; kolczasty gąszcz, wiem o czym piszesz, tylko ścieżkami zwierzęcymi do przejścia, inaczej zatrzyma się każdy na tej przeszkodzie; szkoda, że uziemiła nas grypa, nigdzie nie byliśmy po nowym roku, ale idzie ku dobremu.
OdpowiedzUsuńTe rany zabliźnią się, Mario. Naturze potrzebny jest czas i spokój, wtedy da radę. Są w Sudetach stare, nieczynne kopalnie kruszywa. Jedne zamknięto 20 lat temu, inne 50 czy 100 lat temu. Widać różnice. Te najstarsze upodobniają się do naturalnych uskoków czy obrywów. Trochę skał się obsunie wyrównując teren, sporo wyrośnie drzew, także na urwistych ścianach, i miejsce powoli, powolutku, zapomina o człowieku i jego maszynach.
UsuńZdrowia życzę, Mario. Pogórze czeka na Ciebie! :-)
Krzysiek, opisy Twoich wędrówek zaczynam od czytania tekstu i staram się nie patrzeć na załączona mapkę i zdjęcia. Gdy przeczytałem urywki: ...zaparkowałem w pobliżu Wielisławki..., ...jest urocza polna droga..., ...łagodnie wspina się ku odległej ścianie lasu... już wiedziałem gdzie byłeś na początku tego dnia. Czy poznaję te kałuże? Krzysiek, pamiętasz? Tamtego wieczoru prawie krzyczałem z emocji. Tych chwil nie można zapomnieć.
OdpowiedzUsuńWięc poznałeś po opisie! :)
UsuńDzięki, Janku. Tak, tamten zmierzch był wyjątkowo ładny, a więc trudny do zapomnienia.
Chciałbym zobaczyć zmierzchy letnie, spodziewałbym się zapachów, których w zimie praktycznie nie ma.
Witam - nie mam zielonego pojecia jak sie mozna skontaktowac z autorem bloga, stad powiem wprost: prosze do mnie wyslac cokolwiek na adres 'aksilesia (et) yahoo.co.uk - chcialbym poprosic o zgode na zamieszczenie Pana zdjecia wyrobiska Trupienia w "encyklopedii mineralow", ale o tym juz w mailu. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńP.S. przed adresem wkradl sie znaczek " ' " - bez tego oczywiscie , samo aksilesia (et) yahoo.co.uk . Zapisuje zamiast malpy (et) zeby automaty spamowe nie wylapaly adresu - coz, takie czasy...
OdpowiedzUsuńKrzynianku, moją zgodę masz. Warto byłoby dodać informację o źródle, nieprawdaż? A liścik z adresem wyślę.
Usuń