130523
Czas kwitnienia, najpiękniejszy czas. Na miedzach, przydrożach, brzegach pól, na mniej używanych polnych drogach, widzę kwiaty. Najczęściej małe, niepozorne (ale tylko pozornie!) kwiatki, ale jest ich mnóstwo. Na wąskiej zielonej miedzy potrafią gromadnie kwitnąć gwiazdnice, jasnoty, przetaczniki, przy nich setki i tysiące fiołków trójbarwnych, by wymienić tylko te nieliczne mi znane, a wszędzie te najmniejsze, najłatwiej chowające się wśród traw, jak taszniki poznane w tym roku. Pola nagle stały się jaskrawo żółte od niepoliczonych kwiatów rzepaku, a później, gdy te rośliny zajmą się swoimi owocami, zabielą się pola gryki. Nim opadły płatki zawsze spieszącej się mirabelki, już rozkwitły czereśnie i tarniny, a niewiele później pojawiły się różowe pąki na jabłoniach, pęczniały szybko, rozchylały się (to erotyka natury w czystej postaci!) prostowały płatki, i oto staję pod przydrożną jabłonią patrząc na cud jej kwitnienia.
To nie koniec, bo przecież zaraz zakwitną głogi, bo róże i lipy szykują się do swoich słodkich i pachnących godów, bo wśród najróżniejszego zielska przydroży, wśród zbóż, czekają na swój czas maki i chabry, a gdy wydawać się będzie, że wraz z dojrzewaniem zbóż zbliża się kres kwitnienia, pojawią się kwiaty końca lata, a wśród nich wyjątkowa dla mnie cykoria.
Czas od pierwszych wiosennych kwiatów do zszarzenia wspaniałych kolorów jesieni jest oczekiwany i znany, a jednocześnie mimo swojej niezmienności w każdym kolejnym roku staje się w moich oczach pełniejszy, bogatszy, wspanialszy, a nade wszystko cenniejszy. Będąc nieodmiennym przecież rytmem natury, zaskakuje coraz bardziej.
Spędziłem kolejny piękny dzień na roztoczańskich polach.
Oto lipa i jabłoń rosnące na polu. Tak zwykły widoki, a tak niezwykle ładny, ujmujący, budzący tyleż ciepła w serduchu! Kręciłem się przy lipie, oglądałem kwiaty jabłoni, odchodziłem, wracałem i patrzyłem. Patrzyłem.
Chwaliłem się lipami kaczawskimi mającymi po dziesięć pni, a dzisiaj poznałem lipę, której naliczyłem ich przynajmniej 20. Rośnie na polu, duża, zielona od samej ziemi, widoczna z daleka, przyciągająca wzrok. W gęstwinie liści i gałęzi trudno było liczyć pnie i jeszcze trudniej ustalić, ile drzew tak naprawdę rośnie wtulonych w siebie. Może jest to cały zagajnik lipowy?
Wiem, jak trafić w te miejsca, pamiętam drogi i miedze, wrócę na pewno. Swoją drogą coraz więcej mam takich zwykłych-niezwykłych miejsc na Roztoczu.
Fragment mojej drogi wypadł w pobliżu dużej linii energetycznej; ich widok fascynuje mnie i budzi technika drzemiącego we mnie.
Każdy wie, jak łatwo wykorzystać energię elektryczną w najróżniejszych zastosowaniach, ale raczej nie wszyscy pamiętają ze szkoły, jak prosto i jednocześnie tajemniczo powstaje. Otóż wystarczy w zmieniającym sie polu magnetycznym umieścić przewód, czyli zwykły drut – i już! Można też odwrotnie: w stałym polu magnetycznym ruszać przewodem – jak w popularnym dynamie rowerowym, w którym pole wytwarza magnes, a w jego środku kręci się wałek z nawiniętym przewodem. Mamy prąd! Mamy światło, działa telefon i TV, działa lodówka i sto innych urządzeń. Problem tylko w napędzeniu tego wirującego wałka, czyli wirnika. W elektrowniach atomowych, węglowych i gazowych napędem są turbiny: to wały z łopatkami, na które puszczana jest pod dużym ciśnieniem para wodna; w elektrowniach wodnych na łopatki turbin działa woda płynąca z impetem po spiętrzeniu. W elektrowniach wiatrowych na łopatki dmucha wiatr – zawodowa odmiana dziecinnego wiatraka. To czar pierwszy. Drugim jest stan podobny do fizycznego nieistnienia tej energii, skoro nie widać jej, nic nie waży, nie ma zapachu ani wyglądu. Bo i cóż to takiego, ten „zorganizowany ruch elektronów”? To takie niewiadomoco. Trzecim czarem jest możliwość jej przesyłania zwykłym drutem rozpiętym na słupach, a dodam, że pędzi ona z szybkością światła. Jeśli włącznik będzie w Warszawie, a żarówka z Sydney, zapali się ona z opóźnieniem setnych części sekundy.
W rowerze energia biegnie cienkim przewodem, bo jest jej niewiele, na dwie żarówki, takimi liniami jak na zdjęciu przesyłana jest energia zdolna zagotować w ciągu minuty wodę w dużym basenie.
A pod przewodami rośnie rzepak. Jest między nimi swoiste podobieństwo, naprawdę!
Zauważyliście, jak wiele sieje się rzepaku? Tyle nie zjadamy, skoro z hektara uzyskuje się przynajmniej tysiąc litrów oleju, my ten olej wlewamy do baków jako tak zwany biodiesel. Tutaj właśnie jest zapowiadane podobieństwo: rzepak też daje energię, chociaż nie elektryczną, a chemiczną, do zasilania silników spalinowych.
Obrazki ze szlaku
Wiem, że trudno rozpoznać co fotografowałem, więc podpowiem: to kępa wyjątkowo dużego tasznika. Najwyższy kwiat sięgał mi pasa, a zwykle plącze się w połowie łydki albo i przy kostkach.
Dwa malutkie dębaczki na stromej miedzy. Czy będzie im dane stać się dębami? Czy za sto lat samotny wędrowiec usiądzie w ich cieniu i będzie patrzył na wzgórza wokół? Jaki będzie jego świat?
Dwa kolory, tym razem z domieszką bieli.
Fiołki trójbarwne. Kwiatów tego gatunku widzę mnóstwo, ale akurat te są z tych rzadszych, wyraźnie trójbarwnych. Tak łatwo je nie zauważyć, a tak są ładne.
W oddali, na linii widnokręgu, widać zalesione wybrzuszenie, to wzgórze Samolejowa. Kusiło mnie i skusiło. Drugie zdjęcie zrobiłem ze szczytu.
Późne popołudnie, ostatnia droga, ostatni kilometr szlaku. Kilka pięknych brzóz, a przy nich...
Druty widoczne w popiele to zapewne zbrojenie opon, a jeśli tak, to wyobraźcie sobie, jak bardzo się tutaj dymiło w czasie ich palenia.
Brzozy na wysokiej między. Najładniejszy widok, najładniejsze drzewa.
Kwitnie aronia. Pisze się o baldachogronach tych kwiatów, ale ja tak nie napiszę, bo wyraz mam za brzydki. Same kwiaty są ładne, a kiedy patrzę na długie rzędy krzewów tych roślin, w ciemnej zieleni liści widzę nieskończoną ich ilość.
Trasa: z Cieślanek do Węglinka, a z tej wioski na wzgórze Samolejowa nie najkrótszą drogą, i powrót do Cieślanek przez wieś Blinów Drugi. To zachodnie Roztocze, kilkanaście kilometrów na wschód od Kraśnika.
Statystyka: równo 12 godzin na szlaku długości 21,5 kilometra, a przerwy trwały pięć godzin. Czasami mam wątpliwości co do poprawności tych statystyk, skoro jednocześnie program rejestrujący trasę wyliczył dzisiaj łączną wysokość podejść na ponad 1500 metrów. Rzut na mapę lub rozejrzenie się po okolicy pozwala ocenić tę wielkość na pojedyncze setki metrów. Można się zastanawiać, czy było ich 200 czy 300, ale nie półtora kilometra. Tyle podejść miałbym idąc na Śnieżkę, nie na Roztoczu. Wydaje mi się jednak, że dystans liczony jest w miarę poprawnie.
Cykl życia trwa, trzeba się śpieszyć, wydać owoc, zanim mróz zatrzyma życie w roślinach wszelakiej maści. Kępy lip obserwuję i u siebie, zazwyczaj wtedy, kiedy lipka zostaje ścięta lub skoszona, a z pozostawionego pnia odbija wtedy wieloma pędami, i kiedy zostawimy ją w spokoju, rośnie sobie taka wielopienna:-) Słupy energetyczne fascynują Cię ... u nas biegnie potężna linia energetyczna z takimi słupami jeszcze z lat 70-tych, nigdy nie płynął nią prąd, potężna budowla. A z kolei u nas na łąkach zbudowano nie tak dawno wysokociśnieniowy gazociąg do przesyłu gazu z Rosji, ileż lat trwał sam proces przygotowawczy, wywłaszczenia, odszkodowania, akty notarialne, i cóż, realia się zmieniły nie wiem, do czego teraz będzie służył. Wiesz, skąd malutki dębczak na polu? sójka przyniosła żołądź z lasu i zakopała "na zaś":-) Piszesz o uroczych bratkach polnych, a ja kupiłam w markecie przecenione bratki miniaturowe prawie do wyrzucenia, zdawałoby się już nie przeżyją, a odwdzięczyły się tak uroczym kwitnieniem, że kiedy tylko patrzę na nie, uśmiecham się, śliczne są. Zadziwiają mnie te roztoczańskie pola, takie jaśniutkie, u nas na mijanych polach ziemia czasami czarna jak węgiel, aż tłusta, zwłaszcza w dawnych dolinach rzecznych:-) .
OdpowiedzUsuńMałe lipy po ścięciu tak odrastają? Wydaje się to prawdopodobne, zwłaszcza jeśli lipa rośnie na między: kiedy była mała, rolnik przejechał po niej kosiarką i nawet tego nie zauważył. Nie pomyślałem o sójce, a zapewne tak było jak piszesz, bo sójka ma pamięć podobną do mojej: dobrą, ale dziurawą.
UsuńWróciłem właśnie z kolejnej trzydniówki roztoczańskiej. Widziałem mnóstwo maleńkich kwiatków, na które ostatnio zwracam szczególną uwagę, a najwięcej gwiazdnicy wielkokwiatowej. Cudne kwiaty. Ziemia faktycznie jest jasna, płowa, można powiedzieć; to zapewne less. A propos: trzeba Ci wiedzieć, że nazwę tego koloru (płowy) zapożyczyłem od Ciebie.
Koszt gazociągu o którym piszesz jest kolejnym kosztem wojny, a są szokujące. Ileż dobrego można by zrobić dla ludzi mając pieniądze palone i niszczone na tej wojnie!
Mario, dziękuję za wyjaśnienia i za zaangażowaną wypowiedź:-)