Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 29 lipca 2024

Letnie dni na Roztoczu

 23-270724

Cztery i pół dnia włóczyłem się po zachodnim Roztoczu. Nocowałem tutaj  żywiłem się czerstwym chlebem zagryzanym pomidorami i suchą wędliną, długo chodziłem i mało spałem wstając o piątej, no bo przecież szkoda dnia. Wróciłem syty drogi i mocno złachany, a na drugi dzień w czasie segregowania zdjęć, widząc słoneczne krajobrazy, poczułem tęsknotę. Kiedyś ta chytrość mnie wykończy, to pewne.

Czy zastanawialiście się, dlaczego podoba się nam jakiś krajobraz?

Oto zatrzymujemy się widząc drzewo na miedzy, ukształtowanie wzgórza, rośliny, kwiaty albo sami nie wiem co. Zatrzymujemy się i patrzymy z upodobaniem, ale nie potrafimy dociec istoty wpływu na nas postrzeganego otoczenia. Mnie wtedy plączą się po głowie myśli o związkach między ewolucją, praktycznością naszych wnioskowań i ocen oraz wywodzących się z nich i tkwiących w nas głęboko kanonów piękna. Dostrzegam bardzo odległy, ale nadal istniejący związek między tym, co czyni w naszych oczach pięknym widziany krajobraz i piękną (akurat tutaj piszę o mężczyznach) kobietę. Tylko w związku z najdalszą historią naszego gatunku potrafię próbować sobie wyjaśnić, dlaczego właściwie podobają mi się pagórki i samotne drzewa na nich. Nie tylko te roztoczańskie, ale i sudeckie. Inne próby nie udają mi się, ponieważ każdy konkretny powód wydaje się zbyt banalny, powszedni, tuzinkowy.

Niedawno w tym kontekście pisałem o słonecznych cieniach na polnej drodze i kłosach zbóż wychylonych na drogę. Dodać mogę wiele takich obrazów, ale żaden z nich nie wyjaśni mi, dlaczego kręciłem się po tamtym brzegu lasu porosłym brzozami i dlaczego szkoda mi było odejść. To nie jest kwestia kultury, wychowania czy wrażliwości, przyczyna jest głębsza, z nią się rodzimy. Każdy z nas otrzymał od Natury potrzebę przeżywania piękna, ponieważ pierwotnie to piękno było praktycznością, pomocą w spełnieniu naturalnych celów życia. Niemożliwe? Wydumane? Zapraszam do dyskusji.

Zaczynają opis tych dni powiem, że starałem się być u celu cały czas; nie zawsze mi się ta sztuka udawała, ale próbowałem. Tylko wtedy, gdy uznamy, że właśnie ta chwila, ten widok, te odczucia, były powodem i celem wyjazdu, będziemy przeżywali dobry czas. Trudna sztuka, ale warta starań.

* * *

Jesienią widziałem zielone pola schodzące w dół, ku niewielkiemu laskowi, na nich kilka brzóz. Zwykły na Roztoczu widok, ale dzięki zieleni ozimin i jesiennemu słońcu podkreślającemu barwy, tak mi się spodobał, że do dzisiaj mam zdjęcie na pulpicie laptopa. Oczywiście odwiedziłem to miejsce, które miejscowi nazwali Psią Dziurą.



 Dziura nie okazała się psią, chociaż może przed utwardzeniem drogi taką była.

 W pobliżu rośnie mały zagajnik, a to znaczy, że porasta doły, czyli roztoczańskie zdebrza. Te są wyjątkowo malownicze. Na zdjęciach trudno uchwycić różnice wysokości, z cieni robią się za ciemne plamy, więc oglądając je wiedzcie, że ładniej tam jest niż się wydaje po ich obejrzeniu. 


Nie prowadzą tam żadne drogi, skręciłem na pole widząc parę brzóz na brzegu lasku.
Kilka takich ładnych zakątków poznałem w czasie wędrówek. Z ich opisem jest jak z urokiem lata i pól: trudno ująć w słowa to, co obywa się bez słów, co się po prostu czuje. Wysoka miedza z kilkoma brzozami, mały zagajnik porastający lessowe doły i grzędy cudem trzymające swoje niemal pionowe ściany; dwa dęby rosnące na polu pod lasem – co jest w nich takiego, że już w dwa dni po powrocie chciałbym do nich jechać?



 Nie poznałbym ich nigdy trzymając się dróg.



Nie wszystkie dni były słoneczne, pelerynę parokrotnie wyciągałem z plecaka. Nie mam zdjęć robionych w czasie opadów, bo niemożliwe okazało się zabezpieczenie aparatu nawet na krótki czas zrobienia zdjęć.

 Na tym zdjęciu zaznaczyłem niebieską linią drzewo widoczne na horyzoncie, na tle nieba. Kiedyś byłem przy tej lipie, ale w te dni odwiedziłem ją ponownie, a stojąc przy niej zobaczyłem podobne drzewo po drugiej stronie doliny. Też je znałem, wiem, jak dojść do tego jaworu, i w następnym dniu odwiedziłem samotnika, łącząc w ten sposób rozległy i jakże ładny przestwór między nimi.

 Na horyzoncie widać tę właśnie odwiedzoną lipę, a blisko, tuż przy mnie, kępę krwawnika.

 

Zdjęcie też znanego z innej wędrówki miejsca widokowego; siedziałem pod tą lipą i jedząc śniadanie patrzyłem w dal. Na drugi dzień, będąc tam, gdzie widziałem styk nieba i ziemi, widziałem tę lipę, teraz ona była na linii odległego widnokręgu.

Ostatni dzień szedłem niemal wyłącznie polami. Ta pora roku, bezpośrednio po żniwach, jest najlepszą do takich wędrówek. Można iść gdzie oczy poniosą, gdzie ładniej. Nieco później przybędzie pól zaoranych, które nie są już tak wygodne i tak równe jak ścierniska. Znam ledwie kilka miejsc z tak uroczo falującymi polami jak te pod Gorajem, małym miasteczkiem na zachodnim Roztoczu. Zdecydowana większość wzgórz tej krainy jest rozległa: pola wznoszą się lub opadają łagodnie i równomiernie setkami metrów. Przy ich rozległości i ludzkim wzroście bywa, że nie widać urozmaicenia rzeźby okolicy. Te mniej liczne okolice mają wzgórza może i mniejsze, ale o krótkich, wyraźnie zarysowanych zboczach ułożonych jeden za drugim. Bywa, że stojąc na szczycie jednego, widać wąską dolinkę, za nią drugi grzbiet, dalej kolejny i kolejny.

Zobaczcie sami jak tam jest.



 OBRAZKI ZE SZLAKU

ODLEGŁE WZGÓRZA






 Częsty widok na szlakach tych wędrówek.

KWIATY NA POLACH I NIE TYLKO TAM

 Przekwitająca wierzbówka kiprzyca.



 Łyszczec polny – niepozorna, mała roślinka uroczo kwitnąca. Zdjęcie na tle nieba z mądrej strony, ja nie potrafię wykonać takiego. 


Słoneczniki.
Lubię je fotografować. Piękne i prawdziwie słoneczne kwiaty.

 


Bylica piołun.
Jaka jest w smaku? Gorzka jak piołun!

 Krwawnik pospolity. Należy do tych nielicznych roślin pamiętanych z dzieciństwa.

 

Kukurydza jak zawsze zadziwia ilością zieleni i kolb.

 

Owoce czeremchy.

 Milin amerykański. Ładne, oryginalne kwiaty, ale cóż znaczy samo słowo? Oto jakiej udzielił mi Google: >>Grecka nazwa milinu – kampsis – nawiązuje do kształtu pręcików (ponieważ wyraz ten oznacza „krzywizna” lub „wygięcie”).<< Nadal nie wiem, co znaczy „milin”, ale niech tak zostanie.

 Ketmia syryjska, tak twierdzi mądra strona. Również w tym przypadku Google nie spisał się najlepiej dając wymijającą odpowiedź: >>Ketmia syryjska, której łacińska nazwa to Hibiscus syriacus, najlepiej znana pod nazwą hibiskusa ogrodowego, to roślina ozdobna z rodziny ślazowatych.<< Dowiedziałem się jednak, że ketmia to inaczej hibiskus.


 Niecierpek gruczołowaty. Co za nazwa!
Tym razem Google znalazł precyzyjne wyjaśnienie nazwy: >>Nazwę swą zawdzięcza owocom pękającym gwałtownie, niecierpliwie, nawet przy najdrobniejszym dotknięciu (łac. impatiens parviflora; łac. impatiens = niecierpliwy), dzięki czemu potrafi rozrzucić nasiona nawet na odległość 3 metrów.<<

 A tutaj miniaturowy ogród na środku mało używanej zielonej drogi: goździk kropkowany, przymiotno białe i krwawnik pospolity.

 Niezapominajki polne na ścierniskach. Trudno je sfotografować, łatwo nie zauważyć, ale jeśli już nachyli się nad nimi i przyjrzy, można dostrzec związek między nazwą o swoim odczuciem.

POLA I MIEDZE

 

Chwasty w zbożu. Taki jest, niestety, efekt niestosowania pestycydów. Jeśli mamy mieć chleb po kilka (a nie kilkanaście lub więcej) złotych, musimy się zgodzić na opryski.

 



Pola po żniwach.

 

Tarasowe pola.


 Nieorane pole błyskawicznie zarasta nawłocią. Nieco później z braku drogi musiałem przejść w poprzek kilku pól, jedno z nich było zarośnięte nawłocią sięgającą głowy. Nie mogłem normalnie stawiać kroków, opór gęstwiny był zbyt duży. Musiałem przygniatać łodygi przed sobą; dobrze, że pole było klasycznie roztoczańskie, czyli wąskie.

 



Rośliny na miedzach. Skrawki ziemi na których rośliny mogą swobodnie rosnąć. To malutkie Edeny natury, ale idylla jest tam tylko pozorna; w istocie trwa walka o przetrwanie.

RÓŻNOŚCI


 Jak nazwać kolor tego owsianego ścierniska? Bursztynowym?

Z czasem ta droga może zagłębić się w wąwóz.

 

A tutaj możecie zobaczyć, jak wygląda połowa wąwozu.

 

Domek ukryty wśród drzew, przy szutrowej drodze, z dala od wioski.

 

Oryginalne zadrzewienie działki: tuje i brzozy.

 

Polska dżungla. Nie do przejścia bez maczety.

 

Sosna. Nie wiem jakiej odmiany, ale sądząc po długości igliwia, nie jest zwyczajną.

 


Jaskółki:
wdzięk, radość i lato. Zauważyliście, jak bardzo niebo pustoszeje gdy ich nie ma?

 

Pień po lipie ocieniającej kapliczkę. Zwróciłem na niego uwagę z powodu wielkości; mój kij ma 115 cm długości. Mierzyłem nim obwód, ma około 4,5 metra, więc pień lipy miał blisko półtora metra średnicy. Ta lipa mogła pamiętać czasy ostatniego naszego króla! Później rozmawiałem ze starszą panią mieszkającą opodal, powiedziała mi o wycięciu drzewa parę lat temu z powodu spróchnienia. Jak zwykle padło pytanie:

A pan co tutaj tak chodzi? Zgubił się pan?

 

Bukowy las w słoneczny dzień – widok, za którym tęsknię w niekończące się zimowe miesiące.


 
A tutaj,
na dawnym polu, rośnie młoda buczyna z ładnymi widokami na boki.

 

Chrzęszczący marsz rzepakowym ścierniskiem. Mimo wyczuwalnego oporu giętych butami grubych łodyg idzie się nieźle, chociaż oczywiście ciężej, ale pod warunkiem założenia masywniejszych butów i dobrze opiętych ochraniaczy. Kiedyś uczono mnie, jak chodzić na bosaka po ściernisku: otóż nie tyle podnosi się stopy, co przesuwa je tuż nad ziemią aby na bok przygnieść ucięte łodygi; nie można naciskać na nie z góry bo poranią stopę. Podobną technikę i tutaj trzeba stosować mimo butów. Raz jeden stanąłem na nisko uciętą grubą łodygę; okazała się na tyle sztywna, że utrzymała ciężar; w rezultacie but wygiął mi się na bok i zsunął; ledwie ustałem.

 

Mnóstwo nasion na lipach i żołędzi na dębach. Zadziwia ogromny wysiłek roślin dla zostawienia potomstwa.

 Doły na drogach po deszczu. Pierwszy z lewej ma głębokość ponad dwa metry, omijałem go bokiem. Nawet czołg nie przejedzie tamtędy.

 

Denudacja – tak podpisałem zdjęcie. Widać na nim efekt obfitych opadów deszczu: woda zmywa less i przenosi go w dół po zboczu osadzając na dnie. Właśnie wyrównywanie różnic poziomów, nie tylko przez wodę, geologowie zwą denudacją. https://pl.wikipedia.org/wiki/Denudacja

W efekcie rozlicznych mechanizmów denudacyjnych kiedyś, może za milion lat, nie będzie pagórków roztoczańskich.



Kapliczki.
Dla mnie są nie tylko, może nawet nie tyle, przejawem religijności, co częstokroć uroczymi miejscami dzięki wiekowym lipom. Widziałem i inne drzewa ocieniające kapliczki, ale nie jest wiele. Lipy są wśród drzew tym, czym bociany i jaskółki wśród ptaków: symbolami ciepłego lata, polnych dróg i tradycyjnych, rolniczych wiosek. Są po prostu nasze, polskie.

 Wiatraki – nadzieja ludzkości na dalsze trwanie Ziemi w dobrej kondycji, czy może dobry zarobek dla wybranych?

 W pobliżu wiosek mijałem sady owocowe. Wszystkie stare, opuszczone, z gnijącymi owocami pod drzewami. Dużą kieszeń wypchałem papierówkami, jabłkami pamiętanymi z dzieciństwa. Smakowały tak, jak kiedyś. W innym miejscu zobaczyłem pod samotną jabłonią nieznane mi jabłka. Nie wyglądały apetycznie, ale jeden owoc wziąłem. Okazał się być nie tylko aromatyczny tak, jak rzadko które ze sklepu, ale też miękki i soczysty. Szkoda mi tych marnujących się darów Natury. Ludziom się nie chce, nie opłaca albo nie mają czasu. Nie jestem lepszy, nie: też już nie robię przetworów. Kiedyś takie owoce dawało się świniom, one lubią jabłka nawet jeśli nie są ładne, ale teraz i świń się nie hoduje, bo mieć ich nie wolno. Ściślej: wolno, ale trzeba spełnić tak szczególne warunki, że zwykły gospodarz nie ma szans na uzyskanie wszystkich wymaganych zgód.

Dzikie kopalnie przy drogach. Nie podoba mi się takie pozyskiwanie piasku, ale trzeba przyznać, że pionowa ściana wyrobiska może się podobać.

 

Nowe suszarnie liści tytoniu. Pod tą wiatą przeczekałem deszcz. Przez otwarte wrota pobliskiej stodoły widziałem mężczyznę nawlekającego na drut liście tytoniu. Wiele jest w okolicy plantacji tytoniu. 


 




































5 komentarzy:

  1. Zastanawiasz się co jest przyczyną, że wracasz do pewnych miejsc, które podobają się. pewnie masz racje, że rodzimy się z tym. jednak jeśli nie znajdzie się bodziec, to możemy przewędrować setki kilometrów i to koniec. Mam przykłady. Moim bodźcem była fotografia, która pozwoliła mi zupełnie inaczej spoglądać na piękno przyrody. Chodziłam z koleżankami tymi samymi drogami. Dla nich było ważne przejść ileś tam kilometrów, nie patrząc co mijają w jakim kierunku idą. Z czasem jedną z nich przekonałam do innego spojrzenia na otoczenie. Wracając do Twojej dalsze wędrówki. Bardzo dorodne, niektóre widziane drzewa, aż głośno wyraziła swój zachwyt. Z pozdrowieniami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele razy widziałem turystów idących do celu bez patrzenia na boki i tak samo wracających; faktycznie, jest ich wielu.
      Aleksandro, wydaje mi się, że tak właśnie jest z naszą potrzebą obcowania z pięknem – różnym, niekoniecznie pięknem przyrody. Jednak wychowanie w dzieciństwie, późniejszy wpływ środowiska w jakim się człowiek obraca, różnorakie presje na niego wywierane (na przykład sukcesu materialnego), przywalają cichy szept potrzeby piękna krzykiem codzienności. No i wtedy wędrujemy, jak piszesz, setki kilometrów nic nie znajdując.
      Trzeba wykonać pewną pracę, by ponownie wydobyć tę potrzebę na wierzch, a z tym wielu ludzi ma problem. Tobie pomogła fotografia, mnie… nie jestem pewny. Czasami myślę, że gdybym z powodzeniem prowadził jakiś biznes, byłbym innym człowiekiem, ale może się mylę. Te moje rozmyślania świadczą o pewnej mojej cesze: dzielenia włosa na cztery. Jeśli założyć, że człowiek ma do spełnienia jakąś misję, to może ja powinienem być filozofem? :-) Jeśli tak, to wyszło śmiesznie, bo byłem karuzelnikiem.
      Dla mnie, mężczyzny, duże drzewa mają jedną cechę wspólną z kobietami: to COŚ, co przyciąga do nich.

      Usuń
  2. Pytasz ,dlaczego dany krajobraz nam się podoba?
    Uważam,że to dotyczy też konkretnych miejsc,które są przez niektórych ulubione i podziwiane,kiedy inni nie widzą w nich nic nazwyczajnego.Według mnie są nieliczni,którzy wyczuwają tzw *genius loci* i to powoduje,że właśnie tam się zatrzymujemy,że coś nas tam pociąga , wręcz zachwyca. W takim miejscu dobrze się czujemy ,wiemy wewnętrznie ,że to jest *nasze* miejsce.
    Subiektywnie chłoniemy je wtedy wszystkimi zmysłami.Pewnie jest coś w nas samych ,co właśnie zatrzymuje nas akurat tu,a nie gdzie indziej.Widzimy piękno,kolor,światło,czujemy zapachy,czujemy klimat
    miejsca.Stajemy się wtedy bogatsi wewnętrznie i chyba w takich momentach bardzo szczęśliwi.To nas ubogaca ,rozświetla,daje rodzaj ukojenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. I eszcze dodam ,że w Twojej obecnej relacji z Roztocza pięknie pokazałeś nam klimaty dojrzałego lata.Już widać inne światło,inne barwy.Już jakby wyczuwa się nutkę nostalgii za powolnym przemijaniem lata.
    Mamy od dziś panowanie sierpnia,oby był dobrym miesiącem.
    Na pożegnanie lipca-ciepły wiersz poety Lubelszczyzny-Jana Pocka pod tytułem:
    * LIPIEC.*

    Nad kominami wiejskich chat, na nieba błękicie,
    owiany wonią skoszonych traw i kwitnących lip,
    Usiadł w królewskim majestacie słoneczny lipiec,
    jakby zamiast wody z potoków modre dymy pił…

    Rankiem śmieje się głośno jaskółczym świergotem
    do zatopionych w wiśniowych sadach wieśniaczych chat,
    do ugorów i łąk smętnych — do pszenic złotych,
    do dróg szarych, jak ołów, biegnących w pyle, gdzieś w dal.

    Zaś w południe dyszy potokami płynnej miedzi,
    poprzez śpiące gałęzie samotnej polnej gruszy,
    na piersi żniwiarzy odpoczywających na miedzy,
    obok sierpów lśniących jak złoto…. i dzbanów — pustych…

    A wieczór, kiedy niebo zaleją złote gwiazdy
    i kiedy rosy nasypie na zgrabione siano,
    przeciągłym żab graniem, kędyś nad stawem czarnym,
    z dobrotliwym uśmiechem mówi ludziom: Dobranoc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocek napisał jeszcze drugi wiersz o lipcu, zaczyna się tak:

      i znowu pachnie chlebem
      lipiec gorący
      w polu pod niebem
      pod złotym słońcem (...)

      W starożytnej Grecji wypadało odpowiedzieć rozmówcy wierszem Homera. Ja z pamięci nie odpowiem, ale sięgnę po tomik poezji Pocka, a mam pięknie wydany w 1980 roku przez – jakże by inaczej – Wydawnictwo Lubelskie:

      tak rzadko bywałem syty
      i rzadko odziany dobrze
      choć byłem siewcą żyta
      i hodowałem lny modre

      tylko me serce młode
      karmiło się pięknem do syta
      kiedy wchodziłem w zorze
      jak w kołyszące się żyta

      Kiedyś więcej czytałem poezji niż teraz. Powinienem wrócić do tamtych czasów.
      Ładnie napisałaś o „naszych” miejscach :-)
      Tak, odmiennie widzimy urodę krajobrazów, i ogólnie o pięknie mamy różniące się zdania. Można jednak doszukać się jednakowych podstaw, wspólnych źródeł odczuć estetycznych. Interesuje mnie także sam fakt odbierania cech krajobrazu, ale też wyglądu ludzi, jako czegoś pięknego. Skąd się wzięło w nas poczucie piękna? Skąd jego przyjemne przeżywanie? Dla mnie te pytania mają, tak mi się wydaje, inną wymowę, ponieważ jako osoba niewierząca nie mogę wskazywać Boga jako dawcy, czy powoływać się na nasze podobieństwo do Stwórcy. Skąd więc wzięło się w nas samo pojęcie piękna i potrzeba kontaktu z nim, skoro nie (według mnie) od Boga? Zwłaszcza, że nie jest zależne od kultury, bo chociaż kanony piękna nie są jednakowe w różnych zakątkach świata, są we wszystkich.
      Nie są jednakowe, ale są podobne. Mają pierwiastki wspólne. Skąd one?

      Usuń