290924
Miało być (i było) pochmurnie, dlatego zdecydowałem się pojechać na grzyby w Lasy Janowskie. Niewiele ich znalazłem: w 9 godzin, oczywiście z przerwami, zebrałem półtorej typowej łubianki na truskawki. Znalazłem kilka prawdziwków i garść niewielkich maślaków, a najwięcej przywiozłem maślaków sitarzy, jednak dzień uznałem za udany, wszak nie szperałem w internecie, byłem wśród drzew, szedłem, patrzyłem i oddychałem leśnym powietrzem.
Rozmawiałem chwilę z dwojgiem spacerujących ludzi. Kobieta zobaczywszy moje grzyby powiedziała o dużych kępach sitarzy widzianych nieco wcześniej. Wyjaśniła mi jak do nich trafić, poszedłem tam i brew spodziewaniu znalazłem. Faktycznie, było ich kilkadziesiąt, ale tak małych, że zmieściły się w dwie garście.
Lasy są tam głównie sosnowe: jasne, niezakrzaczone, wygodne do chodzenia i po prostu ładne. Rosną na piachach, widuje się niewielkie piaszczyste wzgórki, a w zagłębieniach są podmokłe miejsca i bagna. Liczne są szerokie i równe leśne dukty; można iść nimi nie patrząc pod nogi, a w górę, na kołyszące się korony wysokich sosen.
Oczywiście odwiedziłem rezerwat Imielty Ług..
Wody w stawach jest mniej niż było rok temu; na zdjęciach widać odsłonięte muliste czarne dno.
Za to śmieci wcale nie jest mniej: idąc brzegiem lasu i mokradeł, kątem oka zobaczyłem błysk światła. Woda? Podszedłem bliżej i zobaczyłem…
Jeśli już piszę o mokradłach Lasów Janowskich, wspomnę o Bagnie Rakowskim pod Frampolem:
Często słyszałem krzyk odlatujących ptaków, kilka razy udało mi się zobaczyć je w przerwach między drzewami. Ich głos brzmiał przejmująco smutno i budził mój protest. Uświadomiłem sobie, że nie wiem, kiedy po raz ostatni widziałem bociany i jaskółki. Odleciały niepożegnane...
Obrazki ze szlaku
Pod niebem ruch i krzyk odlatujących ptaków, a łabędzie spokojnie zajmują się swoimi sprawami.
Trzcinowiska.
Jakie to ptaki?
Widziałem mnóstwo jeżyn, ale bardzo mało dojrzałych.
021024
Z końcem astronomicznego lata skończyły się ciepłe i słoneczne dni. Patrząc na prognozy pogody, widziałem zdecydowaną przewagę chmur, jedynie na dzisiaj zapowiadano trochę słońca, zwłaszcza przed południem. Pojechałem, bo jak słusznie zauważyła moja żona, jeśli kilka dni nie jestem na włóczędze, „to mnie nosi”.
Nie wiedziałem gdzie pojechać, ale i gdy już wybrałem okolicę, nie miałem pomysłu na trasę, czułem jednak potrzebę powłóczenia się polnymi drogami i bezdrożami. Tak po prostu, bez określonego celu. Iść gdzie oczy poniosą i patrzeć na niebo, drzewa, na miedzę z różanym krzewem i na mrówki rządkiem przechodzące przez drogę; usiąść pod brzozą i popatrzeć w dal, puścić myśli wolno popijając ulubioną herbatę z sokiem malinowym. Owe niezdecydowanie widać na mapie z zaznaczoną trasą.
Pierwszą taką przerwę miałem pod znajomą brzozą, a siedząc na między pod nią, zobaczyłem w pobliżu kępę brzóz, niezauważony wcześniej mały zagajniczek betuli penduli. Przywitałem się z nimi, obejrzałem ze wszystkich stron, sfotografowałem gęste i długie gałązki tworzące zielony namiot wokół. Zaczynają się pięknie przebarwiać. To urocze miejsce dodaję do swojej długiej już listy miejsc ulubionych. Poszedłem dalej, zatoczyłem koło i tak się złożyło, że po paru godzinach wróciłem w to samo miejsce, na drogę pod lasem, właśnie tą:
Idąc nią, blisko znajomych brzóz zobaczyłem zieloną ścieżkę odchodzącą w bok od drogi. Wszedłem na nią i w ten sposób poznałem kolejne urocze miejsce. Ścieżka trawersuje zbocze, zdobiona jest pojedynczymi drzewami, a o jej walorach widokowych niech świadczy fakt postawienia tam dwóch ławek. Było pochmurne późne popołudnie, przy takim oświetleniu zdjęcia nie oddają urody miejsca, ale przecież wrócę tam.
Obrazki ze szlaku
Plantacja żółtlicy i malin? Największa grusza jaką widziałem.Młody łoś. Wybiegł wprost na mnie, chwilę stał w odległości może dziesięciu kroków (zastanawiał się, co robić?), i zawróciwszy, bez paniki pobiegł. Miałem aparat w ręku, ale dobrych ujęć nie mam, bo czasami ta moja maszyna długo się zastanawia nim kliknie fotkę.
Piękne jabłka. Jabłoń rośnie za ogrodzeniem, ale udało mi się zerwać jeden owoc. Tak jak wiele jabłek starych odmian, i to było dość twarde, ale bardzo soczyste i aromatyczne. Jabłka – i nie tylko one – kupione w sklepie nie mają takiego aromatu ani zapachu. Pod jabłonią widziałem dużo leżących i gnijących owoców. Wspomniałem niedawną rozmowę z kolegą, opowiadał o kupnie ręcznej maszyny do wyciskania soku z owoców, właśnie tej.
Zbiera owoce z takich dziko rosnących jabłoni, wyciska sok, napełnia nim słoiki i pasteryzuje. Robi tak nie tyle dla oszczędności, co raczej z powodu swojej niechęci do wysoko przetworzonych produktów sklepowych nafaszerowanych chemią i cukrem.
Liście orzecha. To drzewo, wiosną ładne przecież, teraz jest brzydkie. Ono nie tyle się przebarwia jak tyleż innych drzew, co zamiera, zrezygnowane i smutne.
Samotny słonecznik przy szosie. Czeka na stopa?
Domek na końcu wsi. Chyba jest mniejszy od jednego pokoju w obecnie budowanych domach.
Pole po zbiorze kukurydzy. Zwraca moją uwagę ogromna ilość poszatkowanych resztek roślin. Ileż pracy będą miały bakterie gnilne!
Na bocznej drodze, wśród traw, pod drzewami, widziałem dużo maślaków, ale tylko je obejrzałem i sfotografowałem. Zdążyłem już zebrać sporo grzybów, więc nie planując grzybobrania nie miałem żadnego pojemnika, a reklamówki grzyby nie lubią. Później zobaczyłem zgrabnego i zdrowego prawdziwka rosnącego na środku drogi; trafił do osobnej kieszeni w plecaku i w dobrym stanie przetrwał wędrówkę.
Trasa: z Wierzchowisk Pierwszych; pola i drogi na północ od wioski.
Statystyka: włóczyłem się niecałe 11 godzin, a przeszedłem 15 km.
PS
Tym opisem zaczynam dwudzieste trzecie dopiski. Tak nazywam plik tekstowy, w którym zapisuję to wszystko, co mnie interesuje, co przeżyłem i co potrafię wyrazić słowami. Tradycyjnie z początkiem października otwieram nowy, a to znaczy, że już od dwudziestu dwóch lat zapisuję te swoje dumki. Większość z nich jest tutaj, na blogu, mniejsza część jest tylko dla mnie, a jest ich w sumie… nie wiem, ile. Na pewno tysiące stron. Ile ich jeszcze przybędzie?…
Widzę, że szykuje się jakaś nowa książka tyle uzbierałeś materiału. Lubiłam chodzić na grzyby ale dawno temu kiedy mogłam jeździć do cioci do Przemkowa niedaleko Szprotawy. Tam były takie fajne lasy. A także kiedy już pracowałam organizowane były wycieczki grzybowe. A także indywidualnie, to były niesamowite wyprawy wszystkie gdzieś w okolicach Świętoszowa. Nawet wędrówka nie zaplanowana do końca może mieć fajną przygodą. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTe nieplanowane wędrówki może nawet częściej są fajne niż oczekiwane i dokładnie zaplanowane.
UsuńAleksandro, mam materiały na kilka książek o Sudetach, ale i o Roztoczu oraz parę powieści. Tydzień temu odebrałem list od wydawcy, była w nim mowa o wyczerpaniu nakładu i dodruku, a to znaczy, że najprawdopodobniej zgodziłby się wydać kolejną moją książkę, ale... ale nie bardzo mi się chce tym zajmować. Swoje nazwisko na okładce już widziałem, więc… właściwie po co?
Ostatnio przywiozłem kilka prawdziwków i tyleż kozaków. Prawdziwki wiadomo, to prawdziwe grzyby, ale nieduże kozaki też są ładne, nieprawdaż? Tyle że po ugotowaniu lub ususzeniu robią się czarne, nieapetycznie wyglądające. Na Roztoczu nie spotykam podgrzybków, a te grzyby mogłyby uzupełnić koszyk.
Krzysiek, chodzenie po bagnach wciąga...
OdpowiedzUsuńHa ha ha! Trafne spostrzeżenie :-)
Usuń