Znalazłem stare teksty o początkach mojej znajomości z
iglicami i pomyślałem, że mogą sobie nadal leżeć w szufladzie jak leżały, ale
na blogu też mogą.
Kontrast: potężna rama czterdziestotonowej karuzeli
zapartej o ziemię grubymi wałami siłowników spoconych olejem, obok zaciągnięty
tam przeze mnie gruby przewód do karmienia tego molocha energią, dalej
ciężarówka rozkraczona swoimi dziesięcioma kołami, a między tym żelastwem kępka
maleńkich kwiatów. Mają wielkość małego dziecięcego paznokcia, intensywnie
różowy kolor, i są najzupełniej bezbronne nie tylko wobec ciężkich maszyn, ale
i butów ludzi kręcących się tutaj. Pokazałem je koledze pytając się, czy widzi
ich urodę; śmiał się w odpowiedzi nic nie mówiąc. Chyba ze mnie się śmiał, a ja
rozumiałem go, bo sam sobie wydaję się czasami w takich chwilach śmieszny z tym
swoim żalem nad deptaną bezbronną urodą.
W nocy, w żółtym, niemal poziomym świetle lamp parkowych
tworzących silne kontrasty jasności i głębokiej ciemności, grube klony i kasztanowce
wydawały się być jeszcze większe niż w pełnym słońcu dnia, bardziej tajemnicze,
obce niczym nieznane istoty, bo też czułem wyraźną emanację ich milczącej i
nieruchomej witalności. Pnie drzew zdawały się trwać w swoich miejscach w tym
nocnym i ciemnym bezruchu przez nieskończoność, a ponad nimi wzrok przyciągał
kontrast barw: przesiana przez liście jaskrawa, świecąca żółć lamp, odrobinę
dalej ginęła w nieprzenikliwej czerni. Całość tchnęła ciszą, ciepłem letniej
nocy i spokojem życia drzew.
Żyję jak w malignie: praca wypełnia mi dni, ale urok
słonecznego maja woła mnie ponad krzątaniną powszednich zajęć, każąc mi chwytać
chwile wrażeń i widoki. Chodzę wśród drzew, patrzę i słucham: tutaj czuję
słoneczne ciepło na ramionach, jest rozkoszne, tam zielono pachnie cień pod
drzewami; nade mną wiszą wielkie palce liści kasztanowca, a wśród traw różowi
się pięć płatków nieznanego kwiatka; za ciężarówką jadącą gruntową drogą wstaje
prześwietlony słońcem kurz, a rzeczka ukryta wśród zarośli dyszy wonią leniwie płynącej
wody.
Park w Szamotułach.
Dokładnie rok temu znalazłem tutaj kępkę maleńkich różowych
kwiatków tuż obok kół wielkiej ciężarówki, kwiatków, których jeszcze nie
zdążyliśmy stratować; końca naszego pobytu tutaj nie doczekały. Dzisiaj
poszedłem w tamto miejsce i ku mojemu radosnemu zaskoczeniu znalazłem je.
Pozbierały się po naszym wyjeździe, ożyły, rosły, kwitły. Gdy klęczałem nad
nimi (one są naprawdę bardzo małe) patrząc na nie, poczułem gwałtowną potrzebę
poznania ich nazwy, zerwałem więc jedną gałązkę i zaniosłem ją do siebie, do
campingu. I oto teraz, wieczorem, podjąłem próbę znalezienia zdjęć w internecie
i dowiedzenia się nazwy. Przejrzałem setki zdjęć, które google gorliwie mi
wyświetliły, zobaczyłem inne, widziane a nieznane, starałem się zapamiętać ich
nazwy, ale na koniec wszystko mi się poplątało i teraz już nic nie pamiętam
poza moją cykorią podróżniczką, pospolitą, a tak urodziwą rośliną rosnącą na
nieużytkach, kwiatem, z którym wiąże mnie miłe wspomnienie, zabawna historyjka,
ale szukanego kwiatu nie znalazłem. Był za mały? Za brzydki? Zbyt pospolity?
Nie wiem. Jakoś tak dziwnie smutno mi się zrobiło i poczułem żal – jakbym
tracił ten kwiat.
Wczoraj słyszałem wśród koron drzew parku śpiew ptaka, TEGO
ptaka. Mojego, bo od dzieciństwa słuchanego i podziwianego. Jego głos zawsze
kojarzy mi się z wilgotnym lasem, z ciepłem i z latem; jego wspomnienie w zimie
nieodmiennie budzi we mnie tęsknotę za latem. Niestety, nigdy nie wiedziałem
jak się nazywa ten ptak. Wieczorem słuchałem ptaków zamienionych na pliki mp3,
i nie znalazłem - tak jak dzisiaj tego kwiatu; historia najwyraźniej lubi się
powtarzać.
Pomyślałem, że te dwa wieczorne poszukiwania nie były udane,
ale zaraz zaprzeczyłem sobie: przecież były.
Były udane, co potwierdził dzisiejszy wieczór.
Zawziąłem się i szukałem dalej, chyba z powodu myśli jaka
przyszła mi do głowy: że umrę i nie poznam nazwy mojego śpiewaka, więc jakże
to? Co prawda plątało mi się po głowie słowo „wilga” jako nazwa ptaka,
ale nie wiem skąd ono, wydawało mi się, że jedynie przez podobieństwo
brzmieniowe z wilgotnym parkiem, z którym kojarzyłem ptaka. Jakiś powód jednak
był, skojarzenie okazało się prawdziwe, bo na samym końcu wielkiej listy nazw
łacińskich na jakiejś angielskojęzycznej stronie, gdy w głowie znowu miałem
poplątanie z pomieszaniem i domieszką wątpliwości (tyle ładnych dźwięków, tyle
podobnych!), usłyszałem szukane dźwięki pod nazwą Oriolus oriolus. Wikipedia
podała mi polską nazwę: wilga. Jednak wilga. Dźwięk znalazł właściciela
mającego swoją nazwę, stając mi się bliższy, jeszcze bardziej swojski, bardziej
mój. Co ciekawe, to także trafność mojego wiązania głosu z wilgotnymi parkami,
bo, jak dowiedziałem się z wikipedii, ptaki te zamieszkują głównie właśnie
parki, a najwięcej śpiewają w wilgotne dni.
Jutro zrobię zdjęcia z małej odległości nadal tajemniczemu
różowemu kwiatkowi i dalej będę próbować poznać jego nazwę.
Parę dni później.
Wiem! Mój nowy internetowy znajomy podał mi nazwę: to iglica
pospolita. Roślina pospolita, rośnie byle gdzie, także na nieużytkach – jak
dowiedziałem się z encyklopedii. To prawda, rośnie wszędzie, ale ta pospolitość
nie odebrała kwiatu uroku, a nawet wprost przeciwnie, bo teraz jest bardziej
mój – jak i wilga.
Wilga i iglica.
Znam tę bolesną niewiedzę, gdy bardzo zależy mi na nazwie rośliny bądź ptaka i wielogodzinne poszukiwanie, gdy zmienia słowa opisu tak,aby po długim wpatrywaniu się w monitor i przejrzeniu setek zdjęć znaleźć to jedno właściwe. Ostatnio tak szukałam cudnie pachnącej przytulii pospolitej. Ale dobrze, że jest gdzie szukać, że nie trzeba iść do biblioteki, kartkować opadłych tomideł encyklopedii i leksykonów.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Anno.
UsuńOglądałem przytulię, raczej czepialska niż pospolita powinna się nazywać, ale kwiaty ma ładne. Cudnie pachnie? Oj, to chciałbym spotkać się z tą za-czepialską:)
Tak, setki zdjęć, które szybko zaczynają się tak do siebie upodobniać, że po kwadransie nic już nie jest pewne. Dla mnie główny problem w poszukiwaniach zmienił znak na przeciwny: informacji jest za dużo, ja w niej tonę nawet wtedy, gdy nie poszukuję jej. Podziwiam ludzi, którzy są w stanie zapamiętać wiele nazw roślin czy zwierząt, bo co prawda moja pamięć jest dobra, w zasadzie dobra, ale jakaś taka… krótka.
W ostatnich latach poznałem troszkę gatunków roślin, tych dużych i małych; to kropla w morzu ziemskiej flory, ale z tej mojej drobinki jestem dumny.
Krzysztofie, czepialska jest przytulia czepliwa. Pospolita się nie przyczepia. Mnie zaskoczyło, że tak różne rośliny są tak blisko że sobą spokrewnione. Widać, jak w rodzinie.... Też wciąż mam wrażenie, że wiem za mało, że chciałabym znać więcej roślin, więcej nazw ... Ale cieszę się z tej wiedzy, którą posiadam.
UsuńPrzepraszam za literówki w komentarzach- piszę komentarze na dotykowej klawiaturze tabletu, a ona daleka jest od moich wyobrażeń o wygodzie pisania.
Dobrze wiedzieć o tej różnicy, Anno. Dziękuję. Znalazłem zdjęcia i opis tej czepliwej i poczyniłem błędne, jak się okazało, założenie: że skoro ta się przyczepia, to i zwyczajna pewnie też.
UsuńTak, różnice bywają znaczne. Gdy przeczytałem te Twoje słowa, przyszedł mi do głowy przykład wierzby iwa, niepodobnej do naszego wyobrażenia wierzb, innej. Takich przykładów jest wiele.
Piszę na klawiaturze laptoka, znanej mi, używanej kilka już lat, a też po publikacji widzę literówki. Gdy czyta się tekst, łatwo nie zauważyć takiego błędu, pewnie dlatego był zwyczaj u niektórych korektorów czytania sprawdzanego tekstu od końca. Oryginalny pomysł, nieprawdaż?
Z tradycyjnej klawiatury nie zrezygnuję, bo edytor tekstu jest dla mnie podstawowym programem. Tak przy okazji opowiem Ci historyjkę sprzed kilku dni. Trzeba było wydrukować pewien tekst, pocztą elektroniczną wysłałem go koledze, który ma dostęp do drukarki, ale nie mógł go otworzyć. Dałem mu więc tekst nagrany na pendrive, nadal nie mógł otworzyć pliku. Co się okazało? Ano, że on nie ma w swoim komputerze żadnego edytora tekstu. Po prostu nie ma, bo nie używa.
Ot, takie znamię czasu.
Ją jako gadżeciara (tak twierdzą dzieci) mam i laptop i tablet (czytnik oddała córce) mam też kilka ińnych nowinek technicznych, z których chętnie korzystam. Edytor tekstu jest wszędzie, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać, o czym pisał już Jan. W tablecie też mam, ale korzystać będę pewnie dopiero w czasie wyprawym( o ile nie będę pisać klasycznie długopisem w moim podróżnym zeszyciku)
UsuńMy możemy wiedzieć dużo, ale nie wiemy wszystkiego. Znam ból szukania czegoś, co wydaje mi się igłą w stogu siana. I wtedy sobie daruję, (chociaż mnie to ciągle boli), bo wiem tylko dla przykładu:, że to przetacznik, a jaki to dla mnie już wielka niewiadoma.
OdpowiedzUsuńKrzysiu, znajomemu posłałeś tekst chyba w Wordzie, którego on nie miał.
Ale i z tej sytuacji jest wyjście. Każdy Windows posiada własne edytory tekstów.
Jednym z nich jest Notatnik - sama nazwa wskazuje ze to prosty edytor.
Jest też drugi edytor. Jak go poszukać?
Wejdź do:
- Wszystkie programy następnie do:
- Akcesoria
Tam znajdziesz edytor, który się nazywa: WordPad.
Jeżeli go uruchomisz, to zobaczysz, że jest on podobny do Worda.
Skopiuj tekst napisany w Wordzie (Ctrl +C) i wklej go do nowego dokumentu w WordPad, zapisz go w oddzielnym pliku (jako dokument WordPad) i prześlij go załącznikiem znajomemu. Jego Windows odczyta plik w tym formacie.
Cholewka, poszedłem na skróty. Krzysiu, powiedz mi, jaki jest Twój Windows:
OdpowiedzUsuńXP czy 7, a może inny? Wtedy dam Ci odpowiednią instrukcję w poczcie.
Dlaczego, na skróty? Bo nie powiedziałem, jak wejść do opcji: Wszystkie programy.
A należy to zrobić tak:
Na dolnym pasku, (który się nazywa Pasek zadań) najbardziej po lewej stronie powinien się znajdować czterokolorowy obrazek, czyli logo Windowsa. Gdy klikniemy lewym klawiszem myszy w to logo, otworzy się okienko, w którym suwakiem przejdziemy do pliku: Wszystkie programy, a następnie do pliku: Akcesoria, gdzie należy suwakiem lub strzałką w dół, szukać programu WordPad. Program uruchomimy dwukrotnym, kliknięciem weń lewym klawiszem myszy.
Dlaczego klikamy dwukrotnie?:
- pierwsze kliknięcie = zaznaczenie,
- drugie kliiknięcie = uruchomienie
.
Anno, Janie, do swojej wypowiedzi dodam pominięty dopisek: kolega nie miał żadnego programu potrafiącego otworzyć tekst napisany w najpopularniejszym formacie. W tamtej opisanej sytuacji dałem koledze tekst zapisany w kilku innych formatach, któryś dał się otworzyć na jego komputerze, ale i tak nic z tego nie wyszło, bo ani drukarka nie chciała działać, ani tekst nie bardzo się nadawał do druku, bo program pogubił oryginalne formatowanie.
UsuńW tej historyjce chciałem pokazać nie tyle brak takiego czy innego programu, co trend, jaki daje się zauważyć: tekstu napisanego w najpopularniejszym formacie nie dało się otworzyć, bo brakowało programu, a brakowało, bo użytkownik nie potrzebuje go. Możliwe też, że kolega źle obsługiwał komputer, ale akurat to wymowy historyjki nie zmienia. Nota bene: inny kolega któregoś dnia triumfalnie obwieścił mi swój sukces w poszukiwaniu klawiszy potrzebnych do napisania litery ź – wymowa taka sama.
Janku, to, co piszesz teraz i wcześniej, na ogół jest mi znane. Komputer jest obcym dla mnie urządzeniem, ściślej takie są reguły pisania programistów, ale przez kilkanaście lat codziennego używania tego narzędzia, to i owo poznałem. Wiele funkcji programów najczęściej używanych uruchamiam nie myszką z paska narzędzi, a skrótami klawiszowymi, bo tak jest wygodniej i szybciej. Stukam głową nie w zasadę podwójnego kliknięcia klawiszem myszki, która jest logiczna, a wymaganą szybkość kliknięcia mogę sobie ustawić, co w dziwadła, oczywiście według mojej oceny.
Ostatni przykład.
Otóż kupiłem telefon do pracy, taki gumowany, masywny. Ma on niepotrzebną mi możliwość używania dwóch kart sim. W menu ustawiłem opcję pracy na jednej karcie, zatwierdziłem, telefon potwierdził przyjęcie polecenia, a gdy wyszedłem z menu, na ekranie wyświetliło mi się polecenie włożenia drugiej karty sim. Ponownie wszedłem w menu, zaznaczyłem, itd., polecenie nadal jest wyświetlane. Dla mnie to ewidentna niedoróbka programisty, myląca i przeszkadzająca (dokąd będę używać ten telefon, patrząc na ekran, będę wiedzieć to polecenie), ale, co ciekawe, gdy opowiedziałem o tym dwóm kolegom, nie wiedzieli o co mi chodzi, gdzie ja widzę błąd. Może faktycznie czepiam się? Marudzę, co zdarza mi się wcale nie rzadko? Tyle że inaczej myśleć nie potrafię. Dla mnie jest tutaj ewidentny błąd, a moje nastawienie do programów komputerowych wynika z nagminności takich i podobnych błędów. Ot, kolejny, w tym samym telefonie: ekran ma przekątną 5 cm, a cyferki wyświetlanego numeru mają jakieś 4 mm wysokości. Cały numer mieści się w lewym górnym ekranie, a cała reszta, 90% ekranu, jest po prostu pusta. Tutaj nawet nie o to chodzi, że muszę zmieniać okulary żeby przeczytać numer, a o wykorzystanie ekranu: po co on, skoro jest pusty?
Dodam jeszcze, że z wykształcenia jestem elektronikiem, kiedyś projektowałem i budowałem układy cyfrowe (technologia TTL, teraz już przestarzała), mam więc pojęcie o działaniu urządzeń cyfrowych na najniższym poziomie ich logiki. Tyle że w obsłudze komputera ma się styczność raczej w logiką programisty, a nie z precyzyjną logiką dwójkowego liczenia.