Gdy późnym popołudniem
wyszedłem na dwór, zobaczyłem rzadko spotykany urok jesiennego zmierzchu. Lekka
mgła nadawała mu tajemniczości, ale i ciepła, chociaż wydaje się to dziwne;
mokre, nagie drzewa tkwiły zamarłe w cichym bezruchu, jakby utulone tą mgłą;
granatowo - szary zmierzch przybliżał horyzont, a świetliste aureole wokół lamp
pod drzewami błyszczącymi kropelkami wody na gałęziach podkreślały ten
urokliwy, nostalgiczny koniec grudniowego dnia.
Od kilku dni wieczorami, gdy
w domu wszyscy usną, siadam z laptokiem przy kuchennym stole, próbując pisać. Z
różnym skutkiem, jak zwykle, ale już zdążyłem polubić te ciche godziny naprawdę
moje.
Przeszukałem wszystkie półki
z książkami w poszukiwaniu “Raju utraconego”, ale książki nie znalazłem. Nie
wszystkie jeszcze książki są rozpakowane po ostatniej przeprowadzce, a co
gorsza, brakuje miejsca na nie w tym nowym, mniejszym mieszkaniu. Nie miałem
już siły na dalsze poszukiwania. Nie dzisiaj, bo coś mi się podejrzanie oczy
spociły, jakby to powiedziała mała Nel, gdy zobaczyłem stertę książek leżących
w kącie.
Pocieszyłem się znalezionym tomikiem z sonatami Petrarki, a i Bartek zrobił mi miły prezent, siadając do pianina. Brakowało mi widoku jego szczupłych, długich palców biegających po klawiszach; patrzyłem, słuchałem, i znowu oczy chciały mi się spocić, cholera. Bartek grał Marsz żałobny Szopena, później wyjątkowe preludium C-dur Bacha. Patrzyłem na nuty, i widziałem tam wyraźniej, niż dało się usłyszeć, jednostajność kompozycji, jej niemal monotonność, kilka ledwie nut tworzących utwór, którego jednak chciałoby się słuchać bez końca. Ta prosta melodia unosi utwór swoim nurtem, zabierając i słuchającego, a jej koniec zawsze jest zaskoczeniem i prośbą o jeszcze.
Pocieszyłem się znalezionym tomikiem z sonatami Petrarki, a i Bartek zrobił mi miły prezent, siadając do pianina. Brakowało mi widoku jego szczupłych, długich palców biegających po klawiszach; patrzyłem, słuchałem, i znowu oczy chciały mi się spocić, cholera. Bartek grał Marsz żałobny Szopena, później wyjątkowe preludium C-dur Bacha. Patrzyłem na nuty, i widziałem tam wyraźniej, niż dało się usłyszeć, jednostajność kompozycji, jej niemal monotonność, kilka ledwie nut tworzących utwór, którego jednak chciałoby się słuchać bez końca. Ta prosta melodia unosi utwór swoim nurtem, zabierając i słuchającego, a jej koniec zawsze jest zaskoczeniem i prośbą o jeszcze.
“Westchnienie – płomień, łzy
- kryształ u powiek.”
Tylko zakochany poeta może
tak opisywać swoją muzę.
Nie pamiętam w której książce
Parandowskiego czytałem przepiękne słowa o miłości Petrarki do Laury... Teraz
pomyślałem, że na pewno w jego “Petrarce”, bo gdzieżby indziej? Muszę to
sprawdzić, przeczytać tamte słowa raz jeszcze. Może nie zaginęła ta książka w
zamęcie przeprowadzki...
“Jeśli to nie jest miłość –
cóż ja czuję?
A jeśli miłość – co to jest
takiego?
Jeśli rzecz dobra – skąd
gorycz, co truje?
Gdy zła – skąd słodycz cierpienia każdego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz