Dzień dwudziesty dziewiąty, listopad.
Wieś Mysłów, Owczarek,
Dłużec, Chmielarz, Lisie Skały, Bielec, żółtym szlakiem pod Radzimowice,
Mysłów.
Będąc ostatnio w okolicy wsi
Radzimowice, pomyliłem wzniesienie Owczarek z drugim, wyższym, nieznanym mi z
nazwy (moje mapy nie podają jej), wznoszącym się tuż przy wsi. Myśl o tej
pomyłce nie dawała mi spokoju, postanowiłem więc sprawdzić na miejscu, a przy
okazji poznać wzgórza na północ od Owczarka. Pojechałem. Na przełęcz przy
Osełce wszedłem nim na dobre się rozwidniło, a to, co zobaczyłem, nie napawało
optymizmem.
Dzień wstawał ciężki,
przygnieciony zwałami szarych i czarnych chmur, nawet śladu jutrzenki i
jakichkolwiek kolorów. Śnieg leżący bliżej szczytu Osełki odbierał górze
kolory, czynił ją czarno-białą. Westchnąłem i poszedłem pomyszkować między
obydwoma wzniesieniami. Owczarek jest mało zaznaczonym szczytem, takim, przez
które przechodzi się nawet nie zauważając wznoszenia się czy opadania poziomu.
Doprawdy, nie wiem czemu to wzniesienie wszędzie na mapach ma podaną nazwę, a
to drugie, dużo wyższe i wyraźniej zaznaczone, nazwy nie ma. Przy najbliższej
okazji zapytam o nią kogoś mieszkającego w Radzimowicach. Na zboczu Owczarka
wszedłem w ciemny i błotnisty las, a niżej przeciąłem żółty szlak i poszedłem
znalezioną drogą pod górę, w stronę Dłużca.
Kaczawskie lasy.
Mokre, błotniste, bez
kolorów, smutne lasy pod listopadowymi lub grudniowymi chmurami; lasy, w
których jeśli coś zabłyszczy odrobiną światła, to tylko kałuże na drodze -
właśnie jak tutaj. Bywa, że idąc takim lasem śpieszę się aby wyjść z niego, ale
i bywa niejako odwrotnie, bo gdy zatrzymam się i wsłucham w taki las, albo gdy
zobaczę w nim coś, jakiś ładny drobiazg, cokolwiek (a jeśli chce się znaleźć,
to i znajduje) ten las potrafi zmienić oblicze. Kiedyś w takim lesie znalazłem
dzikie wysypisko śmieci (nie jedno, niestety, widziałem wysypisko w tych
górach); stałem na brzegu zagłębienia wypełnionego puszkami, oponami i
butelkami, i nagle zapragnąłem zobaczyć las bez tych śmieci: z szeleszczącymi
liśćmi i trzaskającymi gałązkami pod stopami, a nie z butelkami. Las, o którym
wiem, że wiosną odmieni swoje oblicze zgodnie z odwiecznym rytmem Natury. Wtedy
wydał mi się skrzywdzony przez ludzi i ładny, bo naturalny, prawdziwy,
odwieczny.
Lasy, które najłatwiej
chwalić: w jasnych plamach słońca, ciepłe, kolorowe i uśmiechnięte w pogodny
dzień wczesnej jesieni; idzie się nimi odpowiadając radością na ich radość,
idzie się wolniej aby nasycić oczy ich urodą i aby droga nie skończyła się zbyt
szybko.
Lasy w tej wyjątkowej chwili
ustępowania mgły, gdy słońce rozświetlając ostatnie jej pasemka,
majestatycznymi i jakże urokliwymi słupami pałającego światła przebija się
przez korony drzew i osiada na zielonym mchu poszycia.
Lasy rozciapane deszczem i
topniejącym śniegiem, którymi idzie się słuchając szelestu kropel na kapturze
peleryny i chlupania pod butami zostawiającymi na mokrym śniegu głębokie ślady
podchodzące czarną wodą. Czasami jednostajność odgłosów przerwie nagłe i głośne
pacnięcie mokrego śniegu zsuwającego się z konarów drzew, zostawiając na
przyprószonym igliwiem śniegu ciemniejsze ślady wgłębień. Idzie się takimi
lasami odczuwając zadowolenie z suchości w butach i z ciepłego ubrania,
pieszcząc myśl o wypiciu kubka gorącej herbaty.
Albo lasy we mgle:
tajemnicze, srogie, milczące, wielkie, obce i jednocześnie jakże swojskie.
Piękne lasy. Drzewa pojawiają się blisko przed nami, jakby w tej chwili
wchodziły w nasz świat aby pokazać się nam, i niknące zaraz za nami. Wielkie
drzewa, te szare, strzeliste i masywne, z koroną ukrytą wysoko, we mgle, wydają
się większe i wieczne, nierzadko majestatyczne; małe choinki podsuwają nam pod
oczy swoje ramiona wygięte w ten charakterystyczny łuk, a na końcach ich igieł
widać niezliczone maleńkie kropelki wody, którym tylko odrobiny światła brakuje
by zalśnić diamentowo.
Las zimowy, śnieżny las,
okrywa swoje świerki śniegiem, ich ramiona stają się ciężkie, zwisają jakby
były brzemienne. Szare pnie są białe od nawietrznej, a małe drzewka całe
przykryte śniegiem, tylko czasami jakaś ciekawska gałązka wychyli nos na biały
świat. Gdy w takim lesie w mroźny dzień zaświeci słońce, świeży śnieg nabiera
barwy jasnego złota obsypanego diamentowym proszkiem. Czasami czapa śniegu
spadnie z gałęzi, ta z ulgą podniesie się, a w dół z cichym szelestem posypie
się najdelikatniejszy, świecący pył promieni słońca.
Jak opisać cud mroźnego,
słonecznego ranka na skraju lasu srebrzystego od grubej szadzi, która potrafi
najzwyklejszy badyl uczynić berłem? Oto kilka brzóz, są przygięte aż do ziemi
ciężarem szadzi, która czyni je królewsko pięknymi, ale jednocześnie za te
krótkie chwile chwały każe sobie drogo płacić: jedna z nich nie wytrzymała
ciężaru i mimo swojej wiotkości pęka wydając odgłos podobny do strzału. Patrzę
na nią doznając dziwnego pomieszania wrażeń, bo i żal odczuwam, i oszołomienie
urokiem dzieł Natury i radość przeżywania.
Chmury nieco ustąpiły, nie
dusiły już tak mocno ziemi, na otwartej przestrzeni łąk rozjaśniło się. W miarę
zdobywania wysokości, podnosiła się za mną Osełka; góra i z tej strony
przyciągała wzrok swoją urodą. Krajobraz wokół był na pół jesienny, na pół
zimowy: niżej przeważała zieleń traw i ozimin, wyżej było już biało, zimowo.
Często otwierałem mapę, bo trudno było wybrać najlepszą drogę ku szczytowi –
zbocze poprzedzielane było zagajnikami, jęzorami zarośli i nitkami drzew na
miedzach. Pod szczytem czekały na mnie rozległe widoki: od gór w pobliżu
Wojcieszowa, do Żeleźniaka z jego charakterystycznymi drzewami na szczycie -
znane i rozpoznawane góry widziane z nieznanej do tej pory strony.
Lasy wyżej rozjaśniły się,
nabrały wyrazistości: zaświeciło słońce dobywając z nich ukrytą resztkę
jesiennych kolorów, a obok pojawił się długi mój cień. Uśmiechnąłem się do
słońca, ono do mnie.
Szczyt Dłużca odsłonił mi
widok na północ: rozpoznałem Sokołowskie Wzgórza i Ostrzycę za nimi, a tamte
wzgórza, z boku? Nie wiedziałem. Jakże mało jeszcze wiem o tych górach.
Łąkami poszedłem na zachód, w
stronę Chmielarza, znajdując na jego szczycie omszałe i śpiące głaziska. Między
drzewami prześwitywał bliski Połom i dalszy, niebieski, masyw Okola. Szumiały
maszyny kamieniołomu.
Chciałem dojść na Bielec,
wzgórze z nieczynnym kamieniołomem zwanym (jak i czasami samo wzgórze)
„Gruszką”, a po drodze znaleźć Lisie Skały. Wydawało mi się, że najlepszym
sposobem będzie pójść szlakiem wyznaczonej tam ścieżki przyrodniczej – nic
bardziej mylnego, jak się okazało. Idąc południowym stokiem Chmielarza,
schodziłem tą właśnie ścieżką; doszedłem do jednej z tablic opisujących
przyrodę, i… I dalej nie było ani ścieżki, ani nawet jej śladu. Kluczyłem,
zawracałem, nie znalazłem. Dużych lasów tam nie ma, ale jest takie splątanie
polan z chwastami sięgającymi głowy, lasków, krzaków i młodniaków, że trudno
było się tamtędy poruszać. Wybrałem jednak kierunek i poszedłem. Zarośnięty,
nieużywany dukt skończył się w lesie, zrobiłem wypad tu i tam, zobaczyłem
trudny do przejścia gąszcz i zawróciłem do drogi przy ostatniej tablicy ścieżki
przyrodniczej. Tam, z mapą w ręku, rozglądając się, raz jeszcze próbowałem
znaleźć drogę ku Skałom, ale ponownie stwierdziłem, iż istnieje tylko na mapie.
Poszedłem pewną drogą, acz nieco okrężną: rowerowym szlakiem prowadzącym mnie
niżej po stoku ku miasteczku. Gdy po prawej las skończył się, skręciłem na łąki
i niewiele dalej odnalazłem Lisie Skały, a przy nich… tablicę informacyjną
przyrodniczej ścieżki. Śladu jej samej w jedną ani w drugą stronę nie
znalazłem. Wygląda to tak, jakby twórcom ścieżki wystarczyło pieniędzy czy
inwencji na same tablice i ławki przy nich – na wytyczenie i oznaczenie samej
ścieżki już nie.
Skały są ładne: od strony
Wojcieszowa pionowe, wyżej nawet przewieszone, wysokie na około 8 metrów, nie
do wejścia bez odpowiedniego sprzętu. A na tablicy ich wysokość określona jest
na 3-4 metrów. Dziwne. Siedziałem na ławce, na brzegu łąki opadającej ku
miasteczku ładnym stokiem. Dobre miejsce do posiedzenia i do odpoczynku w
pogodny dzień.
Droga na Bielec była łatwa i
ładna – dróżkami wśród łąk. Szczyt tego wzniesienia jest słabo wypiętrzony, ale
od południa urywa się nagle. Z krawędzi urwiska widać wielką wyrwę w zboczu
góry i wielki dół na dole – to kamieniołom Gruszka.
Miasteczko u stóp, na
wprost Miłek, po prawej huczący kamieniołom na zboczu Połomu. U stóp góry
pełzały wielkie-małe wywrotki; były wieloosiowymi monstrami zabierającymi
kilkadziesiąt ton ładunku, a wyglądały jak mrówki przy słoniu – nie tyle z
powodu odległości, co poprzez porównanie do wielkości góry, która przecież jest
duża tylko wobec niewielkich standardów kaczawskich. Oto skala ludzkich
wysiłków przy dziełach natury.
Wracając rowerowym szlakiem,
zobaczyłem jeszcze jedną tablicę ścieżki przyrodniczej: stała na uboczu, pod
wielkim bukiem, a przy niej oczywiście nie znalazłem żadnej ścieżki. Warto było
skręcić ku niej, i to z dwóch powodów: buk jest imponujący, ma ponad 5 metrów
obwodu i potężną koronę, a na skraju lasu, przy tablicy, stoi ławka – świetne
widokiem miejsce na biwak, albo zwyczajnie, do posiedzenia i pogapienia się.
Posłuchania siebie, poleniuchowania w końcu, a jest to czynność człowiekowi po
prostu bardzo czasami potrzebna.
Na wysokości Owczarka
doszedłem do żółtego szlaku i poszedłem nim ku Radzimowicom. Kiedyś szedłem
nim, ale wtedy nie zauważyłem na mapie znaku starej kopalni tuż przy szlaku.
Dzisiaj odszukałem to miejsce. Wiele tam nie widać poza na pół zasypanymi
dziurami w ziemi i groblą czy tamą. Płynie tamtędy strumień toczący żółte wody
pełne osadów, przy tamie spiętrza się w niewielkie jeziorko wśród drzew. Ciemno
tam i dziko. Opuszczone dzieło człowieka, które woda atakuje i kiedyś pokona.
Rozmyje nasyp i zaleczy rany ziemi usuwając z niej ślady ludzi.
Są przy wiosce miejsca, które
chciałem jeszcze odwiedzić, ale nie zdążyłem z powodu swojego gapiostwa. Otóż
dzień kończył się, zrobiło się chłodniej, sięgnąłem więc do kieszeni kurtki po
rękawice i… kieszeń była pusta. Moje ulubione rękawice zgubiłem. Gdzie, skoro
zdjąłem je kilka godzin temu? Przy tamie urządziłem przerwę, może tam? To
niedaleko, kilometr dobrym szlakiem, a jeśli tam nie znajdę ich, będę musiał
zrezygnować z poszukiwań, bo robi się późno. Wróciłem i znalazłem. Więcej nie
będę trzymać je w zbyt płytkiej kieszeni. Ponownie podszedłem pod Radzimowice,
a gdy przed wioską opuściłem szlak wychodząc na otwartą przestrzeń łąk,
zobaczyłem górę Miłek - najwyraźniej przestawiła się, bo widziałem ją z innego
boku. Zmierzchało się. Idąc w stronę wioski Mysłów trawersowałem zbocza nie
chcąc tracić wysokości, w nogach czułem już dziesiątą godzinę wędrowania, a i
noc rozlewała się po stokach.
Daleko za mną świeciły się czerwone światła na Barańcu, obok nich
jeszcze jakieś inne, dalsze, chyba na Łysej Górze, a po lewej i nieco wyżej
jedno zagubione światło Radzimowic. Bele siana mijane na siodle przełęczy i
widziane na tle jaśniejszego tam nieba, wydawały się czarnymi chochołami
czekającymi na mnie. Po drugiej stronie przełęczy zobaczyłem nieruchome światła
Mysłowa, a odrobinę wyżej wolno przesuwające się światła samochodów –
podróżujące robaczki świętojańskie. Droga jaśniała w ciemności, kierując mnie
ku wiosce w dole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz